W niedzielny ciepły wieczór 21 sierpnia 2022 roku kilkaset osób zebrało się pod pomnikiem warszawskiej Syrenki na nadwiślańskich bulwarach. Niektóre z uczestniczek, przedstawicielki ruchu Extinction Rebellion, ubrane były w czerń, z twarzami pomalowanymi na biało. Inni trzymali transparenty, w tym jeden wielki, z napisem „Odra“. Były też członkinie ekofeministycznego kolektywu Siostry Rzeki. Po odczytaniu przez mistrza ceremonii Daniela Petryczkiewicza Listu do Odry i jej mieszkańców autorstwa adwokatki zajmującej się prawami zwierząt Karoliny Kuszlewicz, w którym napisała, że „opłakiwanie też jest aktem wolności” , zgromadzeni uczcili Odrę minutą ciszy. A potem ruszyli wzdłuż bulwarów, oddając hołd rzece – dziś martwej, pozbawionej pływających w niej ryb i żyjących w jej środowisku zwierząt, rzece, nad którą zalega martwa cisza.
Można uznać ten marsz za demonstrację przeciwko arogancji tych, którzy śmiertelnie zanieczyścili jedną z głównych polskich rzek, lub przeciwko grzechowi zaniechania rządzących, których problem zdaje się nie dotyczyć. Ale można też ten marsz potraktować jak rytuał: opłakiwanie tej, która odeszła, w nadziei, że się odrodzi. O wagę rytuałów w zmieniającym się świecie zapytałam jedną z uczestniczek Marszu Żałobnego dla Odry, Monikę Stasiak, etnolożkę zaangażowaną w ruch klimatyczny, która przeprowadza rytuały przejścia i …