xyz\\\
xyz
Oto hipopotam – jak ciebie go stworzyłem –
jak wół on trawą się żywi.
Oto jego siła jest w biodrach,
a moc – w mięśniach brzucha.
Ogonem wywija jak cedrem,
ścięgna ud jego silnie powiązane,
jego kości to rury z brązu,
jego nogi jak sztaby żelazne.
On jest początkiem dróg Boga.
Stwórca obdarzył go mieczem.
Księga Hioba 40, 15–19
Biblia Tysiąclecia
2018
25 kwietnia
Obudziwszy się w stanie niezrozumiałej euforii, połączonej z bezdenną rozpaczą postanowiłem rozpocząć wreszcie te zapiski dziennikowe. Rzecz chodziła mi po głowie od dawna, od lat dopadały mnie obsesyjne myśli o diarystyce, rozsądnie odkładałem te ciągoty na bok, powstrzymywałem się niczym nałogowiec przed kielichem. Doszedłszy jednak wreszcie do symbolicznego wieku uznałem, że czas stanąć w prawdzie i zderzyć się z rzeczywistością.
Mój nastrój między bezrozumną radością, a studzienną depresją nie był jedynie wykwitem cyklofrenicznej natury, ale naturalną reakcją na poprzedni wieczór spędzony na gali wręczania nagród branży muzycznej – Fryderyki. Gdybym nie został przymuszony do wybrania się na ulicę Karasia, by wstąpić w dostojne progi Teatru Polskiego, to nigdy bym na Fryderyki nie poszedł. W Teatrze Polskim bywam sporadycznie, zazwyczaj na przedstawieniach Pożaru w Burdelu albo na galach przyznawania nagród, choć w tej chwili nie pamiętam na jakich galach byłem, chociaż byłem bezapelacyjnie. Przymuszony zostałem przez Arka Jakubika, bo płyta Zmartwychwstaniemy zespołu Dr Misio, na którego czele Arkadiusz stoi, została nominowana do nagrody. Naturalnie nikt by mnie nie przekonał do tego, by wybrać się na galę Fryderyków, ale nikt, to jest zupełnie nic przy Arkadiuszu, który wymógł mą na Fryderykach obecność, a też obecność Ewy, swej żony Agnieszki i nawet matki. Oczywiste było, że Dr Misio żadnej nagrody nie dostanie, więcej niż pewne było, że za płytę roku nagrodzony zostanie zespół Hey, z tej przyczyny, że ogłosił zawieszenie działalności, jasne jak koniec świata było to, że zespół Hey dostanie swojego trzydziestego szóstego Fryderyka, zaś zespół Dr Misio nie dostanie pierwszego. A jednak Arek sprawę przeżywał, rozpierała go złudna nadzieja, wciąż wierzył i zdawało się, że byłby gotów oddać wszystkie nagrody filmowe, wymazać z filmografii epokowe role w filmach Smarzowskiego, byleby dostać powszechnie lekceważonego Fryderyka. Nosowska nie przyszła odebrać trzydziestego szóstego Fryderyka, bowiem w pewnym momencie nie chce się już odbierać trzydziestych szóstych nagród, Arek przyszedł i przeżywał, ponieważ nie miał ani jednego Fryderyka, mimo czterech płyt na koncie, a na takie gale przychodzą artyści aspirujący nie do sławy nawet, ale uznania. Uznanie jest kluczowe: w aktorstwie Jakubik ma markę ustaloną, w muzyce wciąż mogą go uznawać za śpiewającego aktora, za aktora, który założył zespół rockowy, ale muzykiem rockowym nie jest. Na liście największych obelg w świecie kultury „śpiewający aktor” plasuje się wysoko, żaden „śpiewający aktor” nie będzie nigdy poważany jak sam „aktor”, „śpiewający aktor” nie będzie traktowany poważnie jak „piosenkarz”. Podobnie „piszący dziennikarz” nie zostanie uznany za „pisarza”, do końca życia będzie „piszącym dziennikarzem”, inwalidą w zawodzie pisarskim, do śmierci przedstawiany jako „pisarz i dziennikarz”, ale nigdy nie zostanie namaszczony na „pisarza”.
Zadziwiające, jak „piszący dziennikarz” jest dyskredytującym określeniem, choć i Vargas Llosa i García Márquez byli dziennikarzami, nim zostali noblistami. Im zostało wybaczone, zaś tym, którzy sukcesu nie odnieśli wybaczone nie zostanie? Pozostaną „piszącymi dziennikarzami”, niczym kurwa zostanie kurwą, nawet jak kurewski proceder przestanie uprawiać i odda się anielskim działalnościom? Byli wśród wielkich urzędnicy ubezpieczeniowi jak Kafka, pracownicy banków jak Gombrowicz, lekarze jak Céline czy Bułhakow, im wybaczone zostało? „Piszący agent ubezpieczeniowy” o Kafce się mówi? „Piszący lekarz” o Bułhakowie? Wiadomo skąd to się bierze – zawód dziennikarza tak sprostytuowany jest, że w istocie prawdziwa prostytutka, nie mówiąc o złodzieju i oszuście, ma lepsze w społeczeństwie notowania. Ale kiedyś dziennikarstwo w swej całości święte było, a dziś całe skurwione?
Obudziłem się zatem w pomieszaniu entuzjazmu i rozpaczy – rozpacz była spowodowana kontaktem z tym światem, entuzjazm tym, że do tego świata nie przynależę, bo to świat mi obcy, a wszystko co robię, dalekosiężne ma perspektywy, sens tego, co tworzę przerasta wielokrotnie to, co prezentowali goście gali. Rozpierany przez entuzjazm, górę biorący nad rozpaczą, rzuciłem się sprawdzać w Internecie, kim są Honorata Skarbek oraz Agnieszka Hyży, gwiazdy, z którymi miałem niemal cielesny kontakt przed wejściem do budynku Teatru Polskiego. Mój kontakt z Hyży i Skarbek nie był ścisłym kontaktem z tymi gwiazdami, bowiem był ścisłym i dosłownym kontaktem z paparazzi, fotografującymi obie gwiazdy na niebie polskiej kultury popularnej. Kontakt polegał na tym, że w przypadku Hyży zostałem stratowany przez stado fotografów pędzących ku Hyży i jej mężowi Hyżemu, którzy szli akurat za mną, zatem paparazzi musieli mnie stratować, żeby sfotografować w całej okazałości Hyżą z Hyżym. W drugim przypadku zostałem odepchnięty brutalnie i bezceremonialnie przez fotografów pędzących ku Honoracie Skarbek, ponieważ stałem na drodze nadciągającej od strony Oboźnej w całej swojej nieznanej mi krasie Skarbek.
Rzuciłem się do komputera, by sprawdzać kim są Hyży i Skarbek – jedna jest prezenterką programów ślubnych w rozrywkowej stacji telewizyjnej, druga blogerką modową i piosenkarką, obie sławami mizernej konduity, sławami trzeciej ligi, ale z braku sław pierwszoligowych, z dojmującego braku na Fryderykach sław z Ligi Mistrzów stały się najsławniejszymi sławami tego wieczoru. To, że nic o nich nie wiedziałem mnie nie dyskredytuje, jako ich nie dyskredytuje, że nigdy nie słyszały o mnie, podobnie jak fotografowie, tratujący mnie po twarzy ni nazwiska nie kojarzą, za to kojarzą twarze i nazwiska Skarbek i Hyży – wyższość moja na tym polega, że mnie nigdy żaden fotograf nie potraktował tak, jak tamci traktowali Skarbek i Hyży, każąc im się ustawiać, w prawo, w lewo, mówiąc do nich po imieniu, rozkazując im, a te posłusznie i z tępymi, sztucznymi uśmiechami polecenia wykonywały, łudząc się, iż to one nadają ton wieczorowi, to w ich rękach jest władza nad ludem zgromadzonym w Teatrze Polskim.
Dlaczego Skarbek i Hyży nie krzyczały do paparazzich:
– Opanujcie się, nie jesteśmy warte tego wszystkiego! W kulturze, sztuce, myśli ludzkiej nie dokonałyśmy niczego! Przeminiemy bez śladu, jesteśmy falsyfikatem rzeczywistości, niczego sobą nie reprezentujemy! Nasze ciała się zestarzeją i pomarszczą, przestaniemy być pożądane, a że nie mamy żadnych przewag umysłowych świat o nas zapomni niebawem!
Dlaczego nie ma w Skarbek i Hyży rozpaczy, że nic nie znaczą, są hologramami, pięknym może, ale pustym naczyniem, do którego demiurg nie wlał oleju refleksji, cierpkiego wina talentu, przecież rozsądny człowiek widząc, jak jest ostrzeliwany fleszami aparatów fotograficznych, musi pomyśleć o tym, że za chwilę stanie się dla tych padlinożerców wyłącznie stertą ogryzionych kości, do których nie warto się nawet zbliżać, by obwąchać, bo żadnego pożywienia się tam już nie znajdzie.
* pTekst jest fragmentem książki Krzysztofa Vargi Dziennik hipopotama, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Iskry 20 sierpnia 2020 r. Będzie ją można kupić TUTAJ.