„To były najszczęśliwsze lata mojego życia” – powie Lech Wałęsa, wspominając czas przed słynnym strajkiem w stoczni.
Tamten okres – aż do sierpnia 1980 roku – również jego żona uważa za najszczęśliwszy. Nie we wszystkim się ostatnio zgadzają, ale tu akurat rozbieżności nie ma. Danuta rodziła kolejne dzieci, wspólnie tworzyli ognisko domowe, a rodzina – jak mówi – trwała niczym złożona w pięść dłoń.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Zamów dostęp online. To tylko 8,99 zł miesięcznie.
Coraz więcej mówi się dziś o kobietach rewolucjonistkach, bez których nie byłoby Solidarności. Należne miejsce w historii odzyskują Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska, Henryka Krzywonos i wiele innych bohaterek, które organizowały strajki, drukowały podziemną prasę; które szykanowano, bito, więziono. Tworząc musical 1989, nie mieliśmy wątpliwości, że to dla nas ważne. Ale chcieliśmy opowiedzieć jeszcze o czymś więcej.
Obok „rewolucjonistek” o losach Solidarności zdecydowała również druga grupa kobiet – „panie domu”. „Kobiety te, wcielając w życie paradygmat Matki Polki, umożliwiały swoim mężom zaangażowanie w niebezpieczną działalność polityczną – opowiadają kulturoznawczynie Agata Łuksza i Katarzyna Kułakowska. – To one dbały o to, by dzieci jadły codziennie śniadanie i wyruszały do szkoły, to one utrzymywały w czystości dom i ubrania i trzymały garnek gorącej zupy zawsze gotowy na kuchni”.
Czy taka kobieta również nadaje się na ikonę feminizmu? Odpowiedź jest niejednoznaczna. Po roku 1989 archetyp Matki Polki był wykorzystywany raczej do ograniczania praw kobiet niż ich poszerzania. Z drugiej jednak strony nie sposób budować silniejszej pozycji kobiet na zapomnieniu czy wyparciu losu znacznej części z nich. A to właśnie matki Polki, których bohaterstwo nie było spektakularne, lecz codzienne i cierpliwe, stanowiły o sile Solidarności. Ucieleśnieniem takiej postawy była Danuta Wałęsa. – Jestem przekonana, że to dzięki kobietom wszystko się stało – mówi nam podczas pierwszego z kilku spotkań. – Bo przecież były podporą, opieką dla rodzin i dla samych mężczyzn. Mogli polegać na nas, że damy sobie radę.
Danuta Wałęsa: – Jestem przekonana, że to dzięki kobietom wszystko się stało (…). Bo przecież były podporą, opieką dla rodzin i dla samych mężczyzn. Mogli polegać na nas, że damy sobie radę.
Małżeństwo Wałęsów jest pod wieloma względami idealną realizacją tradycyjnego wzorca kulturowego. On zajmuje się sprawami zewnętrznymi, ona – domem. Do niego należy wielka historia, do niej – ta mała: z rodzinnych opowieści i anegdot. Ale bez małej historii nie sposób zrozumieć tej dużej. Tej o najsłynniejszym elektryku świata, który pracuje w hali 86B Wydziału Transportowego Stoczni Gdańskiej imienia Lenina, w skrócie zwanego „MY”, przy ulicy Narzędziowców.
Nim przeniesiemy się do stoczni, zajrzyjmy więc najpierw do Wałęsów. Ta historia zaczyna się bowiem i w znacznej mierze toczy nie na wiecu, lecz w niewielkim mieszkaniu.
Lech przyjeżdża do Gdańska w słoneczny dzień trzydziestego maja 1967 roku. „Takich dni się nie zapomina” – napisze pół wieku później w autobiografii. W Trójmieście był wcześniej tylko raz – na szkolnej wycieczce. Spodobało mu się morze, więc teraz tutaj postanawia spróbować szczęścia.
Ma dwadzieścia cztery lata. Właśnie rozstał się z dziewczyną i chce „radykalnie zmienić środowisko”. Jest absolwentem zawodówki o profilu mechanizacja rolnictwa, w której z zaledwie trzech przedmiotów – matematyki, przysposobienia sportowego i gospodarki przedsiębiorstwem – miał ocenę wyższą niż dostateczna. Po szkole pracował jako mechanik w niewielkiej wsi. Dorabiał jako złota rączka. Trochę doświadczenia zyskał też dzięki służbie wojskowej i ukończonej szkole podoficerskiej.
Po przyjeździe na Wybrzeże idzie prosto do stoczni. Zgłasza się do biura przyjęć. Dostaje numer stoczniowy 61878 i pracę w wydziale W-4 jako elektryk. Szybko odkrywa, że atmosfera w stoczni jest zupełnie inna niż w niewielkim zakładzie na wsi. „Niby jesteś tylko śrubką, małą częścią całego tego mechanizmu, ale mimo to jesteś siłą. I ludzie podświadomie to czują”.
Rok później do Gdańska przeprowadza się Danusia. Mama z płaczem odprowadza ją na autobus w Kolonii Krypy na Mazowszu. „Ja już tutaj nie wrócę…” – córka rzuca jej na pożegnanie. Zatrudnia się w kwiaciarni przy ulicy Świerczewskiego. Mężczyźni wpadają po kwiaty i by poflirtować. Składają Danusi propozycje. Nie iskrzy. Jak wspomni, jakby „miała napisaną księgę żywota”.
Lech mieszka w pobliżu i Danusia obserwuje, jak przemyka drugą stroną ulicy: wiecznie zamyślony, wycofany. Nigdy nie kupuje kwiatów. Do kwiaciarni zagląda przypadkiem, żeby rozmienić pieniądze. Nazajutrz w dowód wdzięczności przynosi gumę do żucia. Danusię to śmieszy.
Ona nie pamięta, czy on miał wtedy wąsy. On zachowuje w pamięci znacznie więcej szczegółów. Że miała bystrą buzię i długie włosy spięte w warkocz. Że miała miły głos. Że nosiła ceglasty płaszcz. I że pierwszy raz zobaczył ją szesnastego października 1968 roku. I znów: „Takich dni się nie zapomina”.
Wkrótce Lech znów wpada do kwiaciarni, tym razem by pożyczyć książkę. Nazajutrz przychodzi, by ją oddać. Odprowadza Danusię do domu. Umawiają się. Nie stać ich na potańcówki, chodzą do kina Leningrad. Danusia nie zwraca uwagi na filmy, interesuje ją towarzystwo Lecha.
W styczniu następnego roku Lech jedzie w odwiedziny do swoich rodziców. Wyciąga zdjęcie Danusi i oznajmia matce, że tak będzie wyglądać jego żona.
Małżeństwem zostają pod koniec 1969 roku. On nie daje jej pierścionka zaręczynowego, na obrączki się zrzucają. Danusia przed ołtarzem staje w sukience, w której dwa miesiące wcześniej ślub brała jej siostra. Druga siostra ocenia, że Lech to „światowiec” i żona nie będzie miała z nim lekko. Lech, zaraz po przysiędze, przy księdzu wypala: „Ojej! Co ja zrobiłem?!”.
Wynajmują kolejne mieszkania. W końcu lądują w hotelu robotniczym. Na parterze mieści się osiem pokoi dla rodzin. Wałęsowie dostają jeden z nich. To luksus, bo na piętrach nie-żonaci robotnicy mieszkają po czterech lub pięciu w pokoju. Hotel nie jest oazą spokoju. Zwłaszcza w dniach wypłaty przez cienkie ściany niesie się brzęk butelek, chichoty zaproszonych dziewczyn, odgłosy zabawy. Do tego brud i robactwo. Na więcej jednak Wałęsowie na razie liczyć nie mogą.
On niewiele jej mówi i nigdy nie opowiada o swoim dzieciństwie, a ona nie pyta.
Wychowywał się bez ojca, który tuż po jego narodzinach został aresztowany przez Niemców, pobity i wywieziony do obozu pracy w Młyńcu, gdzie spędził wiele miesięcy w fatalnych warunkach. W 1945 roku pojawił się przed drzwiami rodzinnego domu. Ciężko chory, ledwo żywy. W nieogrzewanych barakach nabawił się poważnej choroby płuc. Zmarł z wycieńczenia kilka tygodni później.
Wokół tego obozowego epizodu narosło wiele niedopowiedzeń. Za co zatrzymano ojca Wałęsy? Wedle jednej wersji była to kara za pomoc partyzantom, wedle innej – za ukrywanie mięsa. Kiedy dokładnie trafił do obozu? Starszy brat Lecha Edward opowiadał wręcz wersję historii, w myśl której Lech miał być… poczęty w obozie. „Rankiem dotarliśmy do Młyńca – wyjaśniał brat Wałęsy brytyjskiemu dziennikarzowi. – Kiedy [matka] stamtąd wyszła, była taka szczęśliwa, taka zmieniona. Kochali się tej nocy i po dziewięciu miesiącach, 29 września 1943 roku, urodził się Leszek. Oto jak poczęty został prezydent Polski”.
Przeczytaj też: Solidarność ’80. Pozytywny mit
Trudno dziś orzec, ile w tym prawdy. Pewne jest natomiast, że po śmierci ojca Lechem opiekowali się matka i stryj, który wkrótce został jej mężem. Relacje z ojczymem układały się burzliwie. Był dla młodego Lecha zarówno autorytetem, jak i wrogiem. Niektórzy krytycy Wałęsy, zainspirowani psychoanalizą, w tym konflikcie upatrują źródeł jego ambiwalentnego stosunku do władzy.
Danusia uważa, że Lech jest od niej mądrzejszy, bardziej doświadczony (bo o sześć lat starszy) i że w ogóle to mąż powinien być w małżeństwie przywódcą. Ona będzie podążać krok za nim. On jest od decydowania, ona od wykonywania zadań.
On robi się mniej tajemniczy dopiero w towarzystwie, ona udaje, że jej to nie przeszkadza. Przy obcych zamknięty w sobie Lech natychmiast się ożywia. Peroruje na każdy temat, przyciąga ludzi, skupia uwagę, elektryzuje.
Jego rodzina coraz częściej zwraca się do niej o przeróżną pomoc; ją to drażni, ale nie protestuje.
On każdy dzień zaczyna od mszy świętej i ciągle biega do spowiedzi, ona nie zastanawia się dlaczego.
Są bardzo różni, żyją obok siebie, czasami są sobie dalecy, a jednak wytrwale podążają w tym samym kierunku. Energia między nimi jest jak prąd – dwa przeciwnie naładowane bieguny generują napięcie.
Rok po ślubie na świat przychodzi ich pierworodny syn. Zanim Danusia wyjdzie ze szpitala, Lech biegnie do urzędu i zgłasza imię syna: Bogdan. Żony o zdanie nie pyta.
Danusia całkowicie oddaje się rodzinie. Nie planują, ile będą mieć dzieci.
– W życiu nie chciałam mieć tylko jednego – zwierzy się nam. – Jak już się jest małżeństwem, to dzieci powinna być co najmniej trójka. Jak to się mówi: dla Boga, dla ludzi i dla siebie. A u nas wyszło jak wyszło, tylko się cieszyć, że się ma te dzieci. Czuję się pod tym względem spełniona.
Lech wobec dzieci jest równie zdystansowany jak wobec żony. Sam to zauważy. „Tam nie było czułości. Tam było pokazywanie miłości przez pracę – wyzna. – Wnukom też nie powiedziałem, że je kocham. Dlatego że nie potrafię. Ja jestem z wojny, rewolucji. Ja ich kocham, ale nie demonstruję, nie pokazuję, nie potrafię”.
Lechowi praca nie wystarcza. Interesują go warunki zatrudnienia i sytuacja robotników. Zostaje działaczem związkowym. W grudniu 1970 roku jest już jednym z przywódców strajku.
Lech wobec dzieci jest równie zdystansowany jak wobec żony. Sam to zauważy. „Tam nie było czułości. Tam było pokazywanie miłości przez pracę – wyzna.
Danusia niewiele wie o tych wydarzeniach. W radiu nie podaje się informacji o zajściach, Lech jak zwykle niewiele tłumaczy, telewizora Wałęsowie nie mają. Tego dnia, kiedy w Gdyni władze otworzą ogień do robotników, planują właśnie iść na telewizję do sąsiadki z dołu. Ona zapamięta, że leciał Zorro. On, że Tylko aniołowie mają skrzydła, melodramat z 1939 roku. Na seans do sąsiadki nie dotrą. Zanim wyjdą, do mieszkania wpada trzech funkcjonariuszy, zabierają Lecha, ten przed wyjściem zdejmuje obrączkę i zegarek. Mówi Danusi, żeby je sprzedała, gdy skończą się jej pieniądze na życie.
Szczegóły tego, co dzieje się w kolejnych dniach na komendzie milicji, stanowią dziś przedmiot zażartego sporu między zwolennikami i przeciwnikami Wałęsy. Lech, jak sam napisze po latach, jest przerażony. W domu czeka żona z malutkim dzieckiem. Zbliża się Boże Narodzenie. Milicjanci grożą mu oskarżeniem o udział w zbrojnym powstaniu i rabowaniu sklepów. Podsuwają mu do podpisania pięć czy siedem kartek. Lech myśli, że to protokół z przesłuchania, nie czyta. Podpisuje się na każdej stronie.
„To był błąd, że wtedy cokolwiek podpisałem – wyzna w Drodze do prawdy – ale zrozumiałem to dopiero później, kiedy powstał KOR i uczono nas (…), że niczego się nie podpisuje”.
Kilka dni później do Danusi przychodzi nieznany mężczyzna. Oświadcza, że wkrótce nastąpi zmiana rządu i jej mąż wyjdzie z aresztu. I rzeczywiście: kiedy Władysława Gomułkę na stanowisku pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zastępuje Edward Gierek, Lech wraca do domu.
Nie opowiada o szczegółach, narzeka tylko na ból głowy. Danusia postanawia się nie interesować. Wierzy, że cokolwiek postanowi jej mąż, będzie dobrze. – Ja się nigdy nad tym nie zastanawiałam, co bym chciała zmienić – powie nam, gdy spytamy, czy gdyby mogła cofnąć czas, inaczej poprowadziłaby swoje życie. – Nie starałabym się. Raczej tak samo poddałabym się woli Bożej, niechby się działo, co się dzieje.
Przeczytaj też: Coraz mniej Stoczni Gdańskiej
W 1972 roku, dwa lata po pierworodnym Bogdanie, na świat przychodzi Sławomir, w 1974 – Przemysław, w 1976 – Jaro-sław. A na początku 1979 roku, w zimie stulecia, pierwsza córka – Magdalena. Jej chrzestnymi zostają Anna Walentynowicz i Bogdan Borusewicz, rodzina mówi więc na nią „dziecko opozycji”.
Lech chce działać: wchodzi do Rady Oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców, bierze udział w rozmowach stoczniowców z Gierkiem. W 1976 roku zostaje wyrzucony z pracy za krytykę koncesjonowanych związków zawodowych. Angażuje się w działalność Wolnych Związków Zawodowych, współpracuje też z KOR-em. Wylewają go znów – z Zakładu Remontowe-go Maszyn Budowlanych ZREMB. To samo w Elektromontażu. Zatrzymuje go i przesłuchuje Służba Bezpieczeństwa.
– Gdy wspominam tamten czas, to nie wiem, jak ja dawałam radę – opowiada nam Danuta Wałęsa. – Codzienność, zakupy, dzieci i jeszcze mąż, który przychodził, musiał mieć obiad. I on był zawsze tym najpierwszym, a dopiero później byłam ja z dziećmi. Wciąż miał swoje sprawy i walczył o to, że ma być tak, jak on chce.
Przynajmniej o pieniądze Danuta nie musi się martwić – to zadanie Lecha. Kiedy ich nie ma, Wałęsa reperuje ludziom samochody. Gdy traci pracę, szuka następnej.
– Gdy wspominam tamten czas, to nie wiem, jak ja dawałam radę – opowiada nam Danuta Wałęsa. – Codzienność, zakupy, dzieci i jeszcze mąż, który przychodził, musiał mieć obiad. I on był zawsze tym najpierwszym, a dopiero później byłam ja z dziećmi.
W dodatku nie opuszcza go szczęście. Pierwszy własny telewizor kupuje za wygraną w totolotka. Już nie będą musieli chodzić na filmy do sąsiadki z dołu. Wkrótce wygrywa znowu! Kupują pralkę. „Były to zakłady o wyniki drużyn piłkarskich – wspomina Danuta Wałęsa. – Jeśli dobrze pamiętam, typowało się od dziesięciu do trzynastu wyników drużyn. On do dziś gra w totolotka. Jednak Pan Bóg obecnie nie daje mu wygrywać, gdyż nie potrzeba mu już tych wygranych”. To loteryjne szczęście stanie się potem przyczyną wielkiego nieszczęścia. Nie wszyscy będą skłonni uwierzyć, że pieniądze na nowe sprzęty po prostu spadały Wałęsom z nieba…
Latem 1980 roku rozdygotanym życiem Wałęsów wstrząśnie prawdziwe trzęsienie ziemi.
Przeczytaj też: Cała nadzieja w związkach
Zaczyna się trzydziestego pierwszego lipca 1980 roku. Lech pakuje półtoraroczną Madzię do wózka, dorzuca tam opozycyjne ulotki i rusza na miasto. Od razu zostaje zatrzymany. Funkcjonariusze próbują wepchnąć wózek do milicyjnej nyski. Nie udaje im się. Dziecko uderza główką o dach auta. Lech się wścieka, popycha milicjanta. Ten melduje do radiotelefonu, że Wałęsa jest agresywny i nie daje mu zabrać wózka. W odpowiedzi słyszy od przełożonego: „Co, skurwysynu, łapiesz ręką jego dzieciaka? Zostaw, trzymaj łapy przy sobie, coś się jeszcze uszkodzi”.
Nie ma rady. Radiowóz rusza powoli, za nim kroczy dumny Wałęsa, pchając dziecięcy wózek. Za Lechem drepczą milicjanci. Kiedy komiczny orszak dociera wreszcie na komisariat, dziewczynka siusia na podłogę.
„Jak aresztowaliście dziecko, to musicie je przewinąć. Sami sprzątajcie!” – wypala Lech.
„Twoje dziecko, twoje siki. Zdejmuj marynarkę i wycieraj” – wrzeszczy milicjant.
Wózek z Magdą sąsiedzi znajdują następnie pod blokiem bez opieki. (Inne źródła podają, że Wałęsę zwolniono do domu razem z dzieckiem). Danusia – w ostatnim miesiącu kolejnej ciąży – tuż przed rewizją mieszkania wyciąga z lodówki wałek do drukowania ulotek i wyrzuca przez okno.
Wkrótce z domu zabiera ją karetka pogotowia. Zanim Lecha wypuszczą z aresztu, jego żona przedwcześnie rodzi Anię. Dociera do niej tylko informacja, że męża – jak zwykle po zatrzymaniu – boli głowa.
Po powrocie Lech nie ma na nic czasu. Najwyraźniej szykuje coś większego.
Lata później Danuta zwierzy się z tej i innych historii w książce Marzenia i tajemnice. Jej opowieść stanie się bestsellerem. Nam przyzna, że książka okazała się jej terapią: że jak człowiek ma jakieś kompleksy albo depresję, to najlepiej wygadać to jak na spowiedzi.
– To też jest dla mnie ciekawe – powie nam dziesięć lat po premierze – że my, kobiety, choć miałyśmy siłę, byłyśmy odpowiedzialne za rodziny, za wiele rzeczy, dawałyśmy siłę mężczyznom, to nie potrafiłyśmy w żaden sposób zawalczyć o swoją pozycję. Nie potrafiłyśmy udowodnić mężczyznom, że nie tylko oni są na pierwszym planie.
Z czasem Danuta – zamiast przemilczać trudny charakter męża – coraz częściej i odważniej zabiera głos, krytykując jego przywary.
Lech nie pozostaje dłużny: „Ale coraz bardziej mi się nie podoba, bo mnie za bardzo gnębi… W domu nie jestem szefem. Szefem jest Danuta. Przejęła władzę, kiedy do Warszawy przyjechałem, i teraz nie chce oddać”. Zaraz jednak doda: „Ma wiele cech nieprawdopodobnych. Często, kiedy coś mi tam zarzuca, to nie mam co jej zarzucić, bo jest za dobra”.
Fragment pochodzi z książki 1989. Pozytywny mit Mirosława Wlekłego, Marcina Napiórkowskiego i Katarzyny Szyngiery, która ukaże się 5 czerwca 2024 roku nakładem Wydawnictwa Znak. Książkę można kupić tutaj.