Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Read and listen without limits. Log in or take advantage of our offer

Czytaj

Matematyka końca czasu. Fragment książki „Rok, w którym nie umarłem”

Mikołaj Grynberg. Fot. Mikołaj Starzyński
„Pan Grynberg. Zawał. Ratownicy medyczni podali zastrzyk z hydroksyzyny. Najwidoczniej uczyli ich, że to pomoże”. Śmiechom nie było końca. Część orszaku się śmiała, mnie nie było do śmiechu, ale zawsze milej widzieć na erce uśmiechnięte twarze. Publikujemy fragment książki „Rok, w którym nie umarłem” Mikołaja Grynberga.

Nie mogę policzyć czasu, a przecież czas jest policzalny. W dzień nie liczę, bo w dzień mi wstyd, to przecież absurdalnie brzmi: „liczyć czas”. Jest wzorzec metra, to jest i wzorzec sekundy. Co tu liczyć?

W nocy za to liczę. Oj, jak ja w nocy liczę. I tak już od wielu lat.

Jedni obliczają perpetuum mobile, ja liczę czas. Tracę na to masę czasu.

Szukam wzoru na czas. Co ma być w mianowniku, a co w liczniku? Pierwiastek, a może potęga, bo przecież czas to potęga. Zawsze najlepsze są proste rozwiązania. A może jednak jest to wzór na kilka akademickich tablic?

Zasypiam, a mózg szaleje. Zaczyna się liczenie.


Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.


X to poszukiwana, X to 𝜟t. X to czas, który pozostał. Jak go policzyć i jak wyznaczyć tę nagrobkową datę? Może ważny jest czynnik dziedziczny? Pewnie jest. Ale czy jest jakaś poprawka, jakiś współczynnik holokaustowy? Jak uwzględnić czynniki losowe? Czy zagłada i wypadek samochodowy to czynniki losowe? Czy któremuś należy przypisać większą wartość? Może, o dziwo, nie, przecież oba mogą prowadzić do śmierci. A może tak.

Gdy mojemu tacie umarła mama, miał trzydzieści siedem lat. Gdy umarła moja, miałem trzydzieści siedem lat. Gdy tata miał pięćdziesiąt osiem lat, przebył udar, ja w tym wieku miałem zawał. Tata umarł, gdy miał siedemdziesiąt siedem lat, czy to znaczy, że ja też umrę w tym wieku? Coś mi się wydaje, że ta dedukcja nie prowadzi do wniosków, którym mogę zaufać. A bardzo bym chciał móc zaufać i poznać tę datę.

Zrobiłbym spotkanie rodzinne i podzieliłbym się wynikami moich obliczeń. Trochę byłoby smutno, ale lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć. Mielibyśmy dla siebie czas. Mielibyśmy kontrolę nad czasem. No chyba że zdarzyłby się wypadek samochodowy albo – uchowaj boże – jakaś zagłada.

Przyjaciół też bym zaprosił i pochwalił się ustaleniami. Zaplanowalibyśmy wspólne wakacje i kolacje. Każdy by chciał wiedzieć, kiedy czas mu się skończy.

Nie każdy?

Znowu się budzę z poczuciem porażki. Dobrze mi już w tym śnie szło, ale pod sam koniec obliczeń znów coś się wykoleiło.

Tata mówił, że matematyka to królowa nauk. I co? Ktoś to już policzył i nie dzieli się z nami wzorem? Może ta matematyka to jednak królewna i jeszcze mało wie o liczeniu końca? Może dlatego, że czasowi zdarza się na chwilę zatrzymać albo rwać i wtedy sprawy toczą się poza nim.

Jeśli ktoś ma ten wzór, to ja bym bardzo o niego prosił. Czy daty końca innych osób też można sobie tam policzyć?

Czy w tym wzorze da się podmieniać wartości między różnymi osobami? Może to wszystko nie jest takie proste, może to bardziej nieeuklidesowe, niż nam się wydaje. Jeśli dwie proste równoległe mogą się przeciąć w nieskończoności, to może udałoby się być mniej łapczywym na własne życie i podarować komuś trochę czasu? Na przykład dzieciom. A może dałoby się tak oszukać, żeby ten podarowany im czas jednak spędzić z nimi?


Parawan z jednej, parawan z drugiej. Dzień wstaje o czwartej nad ranem. Jakbyśmy byli w innej strefie czasowej, jakieś pięć tysięcy kilometrów na wschód. Pojawiają się kolejno salowe, po nich pielęgniarki. Toaleta pacjentów leżących nie jest tematem zbyt wielu tekstów kultury. Szkoda, bo to są idealne sceny, by opowiadać o godności i wzajemnym szacunku. Jak pod kołdrą ściągnąć spodnie i umyć się tak, by nie zamoczyć pościeli? Jak pierwszy raz w życiu poprosić kogoś, żeby pomógł się umyć od pasa w dół? Gdy nastaje porządek, pojawia się orszak. Na czele ordynator, za nim w ściśle określonej kolejności pozostali lekarze i pielęgniarki. Ten orszak nazywa się obchód. Są w nim ludzie, których rozpoznaję, i ci, których widzę pierwszy raz. Części z nich zawdzięczam życie, chciałbym wstać i im podziękować.

Nie mogę, bo mi zabroniono.

Nie mogę, bo nie mam siły.

Ludzie, którzy idą w orszaku, zachowują się inaczej niż przed chwilą i inaczej niż za chwilę. Jeszcze godzinę temu byli kontaktowi, teraz reagują tak, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz. Po obchodzie wrócą i znowu będą się zachowywać w zrozumiały sposób. Coś dziwnego się z nimi dzieje tylko na czas przebywania w orszaku. Są bardzo skupieni, cały czas zerkają na ordynatora. Większość z nich nie utrzymuje kontaktu wzrokowego z pacjentami. To bardzo dziwne, bo jeszcze przed chwilą zachowywali się normalnie. Trzeba się do tego przyzwyczaić, takie mają reguły. Należy powstrzymać swoją potrzebę kontaktu.

Przebywaniu na oddziale reanimacyjnym towarzyszy samotność, która w trakcie obchodu osiąga apogeum. Jest się samotnym w tłumie ludzi.

Ale jest się żywym, a to już całkiem dobra wiadomość. Wystarczająca, by samotność nie stała się dominującym odczuciem.

Orszak idzie od łóżka do łóżka, o pacjentach mówi w trzeciej osobie.

Pan Grynberg. Zawał. Ratownicy medyczni podali zastrzyk z hydroksyzyny. Najwidoczniej uczyli ich, że to pomoże.

Śmiechom nie było końca. Część orszaku się śmiała, mnie nie było do śmiechu, ale zawsze milej widzieć na erce uśmiechnięte twarze.

Przeczytaj też: Czego uczy nas druga połowa życia?

Leżę i cieszę się, że żyję. Niby się cieszę, ale po moich policzkach płyną łzy. Nie mogę przestać płakać. Najbardziej, gdy przychodzą bliscy. Dziwne to jest, bo przecież udało się, żyję. Skąd te łzy? Wtedy przypominam sobie tatę w szpitalu. Od kiedy miał udar, zaczął płakać na nasz widok. Przychodziliśmy do niego, siadaliśmy przy łóżku, a jego oczy stawały się mokre. Po chwili już po prostu płakał.

Coś cię boli? – pytałem.

Nie, jestem szczęśliwy – odpowiadał, uśmiechając się przez łzy.

Nie rozumiałem, ale przyjmowałem do wiadomości. Cieszyło mnie, że sprawy posuwają się naprzód, że na pytanie:

Tato, jaka jest data twoich urodzin?

nie odpowiadał już:

Makaron zaszczepiony,

tylko:

Tysiąc dziewięćset czterdzieści i czterdzieści, i drzewa.

Byliśmy coraz bliżej wersji oryginalnej.

Właśnie na tym oddziale reanimacyjnym już pierwszego dnia zrozumiałem, że można płakać ze szczęścia. Że się żyje, że można się jeszcze spotkać z tymi, których się kocha. Że się leży w białej pościeli, że maszyna do mierzenia ciśnienia co godzinę tak czule ściska przedramię, że wydaje mi się, jakby to Juno mnie przytulała. Że pięknie się zapalają jarzeniówki o czwartej rano. Że szpitalny chleb ma wspaniały smak, a szpitalna flanelowa piżama z rozpinaną górą to szczyt elegancji.

Na oddziale reanimacyjnym już pierwszego dnia zrozumiałem, że można płakać ze szczęścia. Że się żyje, że można się jeszcze spotkać z tymi, których się kocha.

Drugiego dnia płakałem, bo nie mogłem przestać wymyślać rzeczy, które by mi się już nie przydarzyły, gdybym umarł. Nie zobaczyłbym dalszego ciągu życia moich dzieci, a bardzo bym chciał móc jeszcze przez jakiś czas im towarzyszyć. Że nie usiadłbym przy stole z naszą rodziną. Że nie męczyłbym się nad napisaniem kolejnej książki, a tak bardzo bym jeszcze chciał pisać. Że po prostu wszystko już by się skończyło. A to nie jest prosta myśl do ogarnięcia.

Koniec czasu to dla mnie trudne pojęcie.

Trzeciego dnia płakałem, bo wiedziałem, że Juno z dziećmi i moim bratem stoją za drzwiami oddziału i czekają, aż im pozwolą wejść. Płakałem, bo wiedziałem, co myślą, czego się boją i o czym rozmawiają. Też kiedyś stałem za takimi drzwiami.

A potem płakałem już rzadziej, ale za to w najmniej oczekiwanych okolicznościach. Wzruszałem się, gdy widziałem, jak starsza pani przynosi mojemu sąsiadowi zza parawanu całą blachę karpatki. Najpierw stawiała syna na czatach, by pilnował, czy aby nie nadchodzi pielęgniarka.

Co rano słyszałem rozmowę tego sąsiada z lekarzem:

Wciąż wysoki ten cukier u pana.

Jak wysoki? Że ile?

No dzisiaj rano było sto dziewięćdziesiąt.

Dziewięćdziesiąt to całkiem dobrze przecież.

Sto dziewięćdziesiąt, nie dziewięćdziesiąt. To bardzo wysoki poziom. Nie podjada pan tu czegoś na boku?

No gdzie, panie doktorze! Robię, jak mi każecie.

Gdy ją widziałem – starszą panią o kuli w jednej ręce, z karpatką w drugiej – to łzy zalewały mi policzki. Wzruszało mnie, że każdy dba po swojemu. Lekarz tak, żona tak.

A cały czas płakałem nad tym, że teraz przyszła moja pora na bycie rodzicem, który przemija.

Przeczytaj też: Nie rokował. Opowiadanie Mikołaja Grynberga

Teraz myślę o tym, co jeszcze zdążę w życiu. Czasy zdań „Juno, idź na wydział, ja zostanę w domu z naszym synem” minęły. Fajnie, że je mieliśmy i że wciąż pamiętamy. Czy zdążę się zestarzeć? Czy nauczę się cieszyć tym, co przyniosą kolejne lata? Bardzo bym chciał umieć się starzeć tak, by nie zajmować się tym, że już nie jestem i że już nie będę młody.

„Juno, jakie miałaś ze mną życie?”– wciąż mam to zdanie w pogotowiu. Chciałbym zdążyć je zadać, ale nie przedwcześnie. Idealnie pasuje na zakończenie, a odpowiedzi nigdy nie przestanę być ciekawy.

Dziwnie to brzmi: jestem dorosły i leżę sobie na kardiologii.

Fragment pochodzi z książki Rok, w którym nie umarłem Mikołaja Grynberga, która ukaże się 2 lipca 2025 roku nakładem Wydawnictwa Agora. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00