Był rosłym mężczyzną, o tak owłosionej klatce piersiowej i plecach, że nocami czuła, jakby przytulała niedźwiedzia. Był też, podobnie jak niedźwiedź, raczej zero-jedynkowy: albo spał, albo chodził wściekły i ryczał. Po wyprowadzce zamieszkał dwadzieścia kilometrów dalej, ale syna widywał z rzadka, aż w końcu Grzesiek powiedział, że w ogóle nie chce się z nim spotykać. I tak to się skończyło.
Nieszczególnie tęskniła za mężem, który co prawda nigdy jej nie uderzył, ale krzyczał tak, że zastanawiała się, kiedy to nastąpi. Z jego wyprowadzką w ich życiu zapanował większy spokój, choć były mąż nie płacił ani grosza na syna, więc Alicja musiała pracować za dwoje.
Nie brakowało jej go, ale byłą przecież młodą kobietą. Od pewnego momentu prawie zawsze kogoś miała, dyskretnie, żeby Grzesiowi nie było przykro, że jacyś panowie kręcą mu się po domu. Nie chciała się już wiązać na stałe, krótkie małżeństwo wyleczyło ją z marzeń o wielkiej miłości i dało jej syna. Alicja postanowiła więc, że od tej pory będzie spotykać się z mężczyznami już tylko dla przyjemności.
I tak było. Informowała na wejściu, że nie zależy jej na związku. Z niesubordynowanymi rozprawiała się szybko i bez sentymentów. Gdy tylko absztyfikant zaczynał kręcić nosem na spotkania po zmroku, gdy Grzesio już spał, odprawiała go bez żalu. Gdy przebąkiwał o wspólnym mieszkaniu, podawała mu czarną polewkę. Gdy próbował zostawiać swoją szczoteczkę do zębów, pędzelek do golenia, brudne skarpety – wyrzucała to wszystko do śmieci.
Bywali jednak i tacy, którzy podporządkowywali się bez kręcenia nosem. Z Markiem, zasuszonym bibliotekarzem, który nawet po wyjściu z pracy mówił tylko szeptem, spotykała się prawie dwa lata. Odpowiadała jej jego dyskrecja i to, że zawsze ścielił po sobie łóżko. Ale Marek którejś wiosny dostał pracę w mieście wojewódzkim i ich idealna symbioza została przerwana. On nie miał samochodu, a ona nie zamierzała dla romansu jeździć czterdzieści kilometrów w jedną stroną.
Późniejsze miłostki były krótkie, nigdy nie zdecydowała się przedstawić żadnego absztyfikanta dziecku.
Kolejnych nazywała „wesołymi wdowcami”, choć niewielu rzeczywiście nimi było. Dla własnego komfortu unikała alimenciarzy (a w małym mieście takie rzeczy o ludziach się wiedziało), bo niczym nie pogardzała bardziej niż brakiem odpowiedzialności za własne dziecko.
Ostatni „wesoły wdowiec” miał na imię Henryk, był po rozwodzie niemal tak długo jak Alicja. Lekko niedosłyszał na jedno ucho, ale poza tym był całkiem sprawny. Widywali się prawie rok, z przerwami, bo Henryk jeździł ciężarówką w trasy do Szwecji. Przywoził jej korzenne ciasteczka, breloczki z Pippi Langstrumpf, drewniane koniki, świeczki pachnące igliwiem.
Zawsze udawało im się dopasować plany, bo Henryk wiedział z wyprzedzeniem, kiedy będzie zjeżdżał do domu. Teraz jednak do kalendarza wyjazdów Henrykatrzeba było dołożyć plan lekcji.
Nie mogli już pojechać razem na kolację do Wrocławia, wybrać się do SPA albo na wycieczkę. Henryk był mężczyzną z fantazją, co w tym pokoleniu nie zdarzało się wcale często. Jednak tego, że Alicja zupełnie nagle zostanie babcią na pełen etat, nie mógł sobie wyobrazić.
Znał jej historię, wiedział, że nie chciała się wiązać, znał też jej sytuację rodzinną. Zaczął podejrzewać, że to odmawiając spotkania, to zgadzając się, by w końcu jednak przesunąć je o cztery godziny, po prostu próbuje go do siebie zniechęcić. Ale Alicja, którą znał, nie bawiła się w półsłówka, wiedział to. Gdyby chciała się go pozbyć, po prostu powiedziałaby, że ma jej nie zawracać głowy.
Alicja siedziała z telefonem w jednej dłoni, papierosem w drugiej i próbowała zrozumieć, jak to się stało, że w siódmej dekadzie życia czuła się znowu tak, jakby była nastolatką, musiała się ukrywać, lawirować.
Na początku było nawet miło spotkać się z Henrykiem na godzinę przed południem, kiedy dzieci były w szkole. Co prawda odmówiła szampana, bo oczyma wyobraźni widziała nagłówek o babci i konkubencie pod wpływem alkoholu, ale i tak cała sytuacja miała posmak zakazanego owocu. Henryk był trochę zaskoczony, ale nie narzekał, nie na głos. Łączyła ich niepisana umowa, żeby szanować własne wybory i nie wtrącać się do życia drugiej osoby.
Mimo to wyczuwała, że to mu się nie podoba – spotkania w mieszkaniu pełnym rzeczy wnuków, ograniczenia czasowe, brak spontaniczności. I jakoś tak naturalnie, bez żadnej poważnej rozmowy, bez kłótni i trzaskania drzwiami, w którymś momencie Henryk przestał dzwonić, gdy zjeżdżał do Polski.
Zawsze miał dużo spraw do załatwienia – dentysta, fryzjer, odwiedziny u córki, która wybudowała się pod Wrocławiem, zakupy i gotowanie na drogę. Może więc jej sytuacja życiowa nie miała tu nic do rzeczy, może po prostu nastąpiło zmęczenie materiału?
Może. Nie miała piętnastu lat, nie zamierzała cierpieć z powodu złamanego serca. I nie cierpiała.
Tylko czasem myślała o Henryku – co robi, gdzie teraz jest. Wcześniej wysyłał jej zdjęcia różnych punktów podróży. Wrzucała nazwy miejscowości w Google’a i widziała na mapie jego trasę. Im bardziej zbliżał się do granicy, tym większą czuła ekscytację, jeśli tego słowa można jeszcze bez wstydu używać w jej wieku. Kupowała nowe perfumy, szła na paznokcie.
Ale się skończyło i nie chciała mieć o to do nikogo pretensji.
Zadzwoniła do Grześka, gdy dzieci nie było w domu.
Dziwny, mechaniczny sygnał w słuchawce. Ciężko jej było do niego przywyknąć. Choć i tak łatwiej niż do tego, że jest tak daleko.
– Mama? Stało się coś?
– Nie, nie, wszystko w porządku. Chciałam porozmawiać.
– Aha.
– Tak.
Chwila ciszy. Alicja czeka, aż Grzesiek powie: „Ale to ty dzwonisz”. Tak, to ona dzwoni, ale przez to nie jest jej wcale łatwiej.
– Jak w tym Londynie? Opowiedz coś.
– Bez zmian, mamuś…
– Tylko nas pytacie, co u nas. A sami nie chcecie nic mówić.
– Mamo, dzieci są koło ciebie?
– Nie. Przecież w szkole są.
– Okej. Upewniam się.
Milknie na chwilę, Alicja też. Impulsy lecą, trudno.
– Trudno to opisać. To, jak tu jest – mówi w końcu Grzesiek.
Alicja niemalże go widzi, jest w stanie sobie wyobrazić jego minę i gesty, to, że ogląda paznokcie albo obgryza skórki jak zawsze, kiedy jest zdenerwowany. Marianna robi tak samo, Alicję to trochę wzrusza, trochę irytuje.
Sama za plecami zaciska teraz pięść, ale kciuk błądzi po paznokciach, wyszukując nierówności, zadartego fragmentu.
– W każdym razie teraz nie wracamy, jeśli o to pytasz.
Alicja wzdycha. To przynajmniej jakiś konkret. Ale to za mało.
– A co ja mam mówić dzieciom? Kiedy nie przyjechaliście na święta… Grzesiek, jesteście tam trzy miesiące. To jest już czas na jakieś decyzje.
– Wiesz co, mamo? Chcesz decyzje, to będą decyzje. – Syn podnosi głos. A Grzesiek nigdy nie krzyczy. – Ale potem nie miej do mnie pretensji, jeśli to nie będą takie decyzje, jakich byś chciała!
Alicja odkłada słuchawkę. Idzie podgrzać obiad, dzieci zaraz wrócą ze szkoły. Ma poczucie porażki, ale nie wie do końca, z kim ani co przegrała.
Fragment pochodzi z książki Zguba Natalii Szostak, która ukaże się 8 marca 2023 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B. Książkę można kupić tutaj.