Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Przeczytaj i słuchaj bez ograniczeń. Zaloguj się lub skorzystaj z naszej oferty

Czytaj

Powrót do ciała. Fragment książki „O zmierzchu 3. Ciało i trauma”

Bardzo trudno jest wyjaśnić ludziom, którzy nie wiedzą, że są odcięci od ciała, to, że są odcięci od ciała. Tym trudniej jest wy­jaśnić sens wracania do niego. Także dlatego, że większość ludzi żyjących lub czasowo przebywających na planecie Głowa włożyło niemało trudu w to, żeby nie czuć nic oprócz własnych myśli i że ciało to nie jest tylko stelaż do przemieszczania się po świecie. Publikujemy fragment książki „O zmierzchu 3. Ciało i trauma” Marty Niedźwieckiej.

Co więcej, bardzo wiele osób pomysł powrotu do ciała uznaje za za­grażający, bo wystawiający ich na kontakt ze stanami, z którymi lepiej nie mieć kontaktu.

Zastanawiałam się nad tym naprawdę długo i w końcu znalazłam drogę, żeby to jakoś opowiedzieć – tak by nie wyszło pusto­słowie o tym, jak miło jest mieć ciało, a jednocześnie wypowiedź odnosiła się do czegoś, z czym może identyfikować się bardzo wiele osób. Powiem szczerze, że z tego podrozdziału jestem tak dumna, jak dawno nie byłam. Będzie na grubo, więc zapnijcie pasy i pobierzcie płyny.


Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.


Jak byłam mała, to włożyłam dłoń w watę szklaną. Nie wie­działam, co to jest, a tak mam, że jak chcę coś poznać, to tego dotykam. A ona leżała na placu budowy, gdzie się wałęsałam, i aż się prosiła, żeby jej dotknąć. Była żółta i puchata. Moja dłoń wylądowała w neonowym puchu, a po chwili mózg przeszyły mi tysiące wyładowań. W każdy por skóry na dłoni wbijały się igieł­ki wywołujące małe pożary. Wata szklana, nie wiem, czy się jej jeszcze używa, kiedyś służyła do ocieplania budynków i jest ta­kim szajsem, który jak wejdzie w kontakt ze skórą, to nie da się jej wyciągnąć, aż ta skóra nie wydali wbitych w powierzch­nię mikrowłókien. Rani skórę tygodniami, torturuje każdym ru­chem, chociaż z wierzchu nic nie widać.

Parentyfikacja to coś takiego jak wata szklana. Masz ją pod skórą, a stały ból zmienia twoje postrzeganie świata tak bar­dzo, że może ci się wydawać, że rzeczywistość jest właśnie taka, jaką ją widzisz. Chociaż nie jest. O parentyfikacji, czyli procesie, w którym dziecko przejmuje wszystkie lub ważną część zadań rodziców względem siebie, przy okazji zajmując się także ro­dzicem, jakby on/ona byli dziećmi, wiele mądrych osób napisało wiele mądrych książek. I to, co dziś powiem, jest uzupełnieniem ich opowieści, które ma wam pomóc zrozumieć, jak częste i zwy­kłe jest doświadczenie, związana z nim wyprowadzka z ciała i wynikające z tego skutki. I że jest zwykła, ale jednocześnie jest jednym z większych dramatów, jaki może nam się zdarzyć.

Parentyfikacja to coś takiego jak wata szklana. Masz ją pod skórą, a stały ból zmienia twoje postrzeganie świata tak bar­dzo, że może ci się wydawać, że rzeczywistość jest właśnie taka, jaką ją widzisz.

Rodzicielskie zaniedbanie może dotyczyć prozaicznej opieki, kiedy dziecko jest zdane na siebie w zakresie czynności życio­wych, może obejmować przymus zajmowania się rodzicem, ro­dzeństwem lub systemem rodzinnym, które są w dysfunkcji, ale najważniejsze jest to, że sięga głęboko, głęboko do samego ja dziecka, które zostaje dotknięte brakiem adekwatnej opieki i od­zwierciedlenia. Proces ten obejmuje rzeczy widzialne i niewi­dzialne – widzialne to opieka, nazwijmy ją materialna: ubrania, jedzenie, przytulanie, pieniądze wystarczające na zapewnienie nauki i rozwoju, kanapki do szkoły oraz obecność na ważnym meczu i wręczeniu nagród. Jest też niewidzialna opieka, której najważniejsza część wydarza się zaraz po naszym urodzeniu. To absolutnie niesamowity proces zasiedlania ciałka przez małego człowieka, wzrastania jego ja, kształtowania osobowości, które to procesy mogą w pełni zajść tylko wtedy, gdy mały człowiek ma wokół siebie osoby adekwatnie na niego reagujące, mające zarówno serce, jak i rozum.

Wata szklana wydarza się w rodzinach z wyraźną patologią, ale też w tak zwanych dobrych domach, które na przykład są zbu­dowane na narcystycznych podstawach. Jak się rozglądam wokół siebie, to parentyfikacja jest chyba najczęstszą psychopatologią dotykającą kolejnych generacji, chociaż za sprawą różnych me­chanizmów. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to był zimny wychów i rodzice będący drugim pokoleniem po wojnie, którzy za szczyt marzeń uważali pomarańcze z Kuby i małego fiata. W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych to już raczej rodziny, które prowadziły projekt dziecko – hodowlę czempio­nów, które mają sprostać wymogom nowych czasów. Plus alkohol jako tradycyjny polski rozpuszczalnik dla grozy egzystencjalnej. W każdym razie dzieci wytarzane w wacie szklanej zazwyczaj długo nie mają pojęcia, co im odebrano. Że straciły siebie i swoje ciało, a także szanse na właściwą opiekę i doświadczenie miłości. Jednym z powodów jest to, że ten proces jest rozciągnięty w cza­sie, więc trudny do uchwycenia. Drugim to, że nikt o tym do nas nie gadał, więc nie wiemy, jeśli nas dotyka. Następny, to fakt, że dopiero niedawno zaczęxśmy analizować skutki długotrwałego stresu emocjonalnego, jakiemu podlegają dzieci wychowywane w złych warunkach. I czytając o tym, miejcie w tle całą opowieść o reakcji stresowej z jej przymusami, zamrożeniem, dysocjacją i fizjologicznymi skutkami. Bo ona też składa się na obraz ciała i psychiki obtoczonych w wacie szklanej.

Przeczytaj też: Ruchome piaski „radzenia sobie”. Fragment książki „O zmierzchu…”

Donald Winnicott, zajmujący się między innymi, wczesnodzie­cięcą traumą, powiedział: The catastrophe you fear will happen has already happened. Katastrofa, której się obawiasz, już się przyda­rzyła. Co nam to mówi? Że są ludzie, którzy żyją tak, jakby za chwilę miała się w ich życiu wydarzyć jakaś ogromna tragedia, wiecznie napięci, wiecznie nieufni, wiecznie gotowi do ucieczki albo walki. Ich rzeczywistość jest determinowana przez postawy, na które bardzo często nie mają wpływu. Podejmują wiele działań, by zapobiegać groźnym rzeczom: od zapomnienia kluczy przez utratę czegoś istotnego, bycie źle potraktowanx, wszelkie nie­szczęścia. Czasem, gdy zdarzają się im trudne, ale zwykłe rzeczy, które należą do normalnego wyposażenia ludzkiego życia – strata pracy, choroba, złamane serce, niezrealizowane marzenia – in­terpretują je jako właśnie takie zwalenie się nieba na głowę. Mogą nawet być świetnx w walce z tym wszystkim, bo często są bardzo dzielnx i bardzo pracowix. Ale wszystko, co im się wydarza, to tylko powidok tamtej wielkiej katastrofy, która zdarzyła się lata temu i zabrała im możliwość pełnego doświadczania siebie. Za­brała im ciało i zabrała prawdziwe self. Tak wygląda świat we­wnętrzny dzieci w wacie szklanej. Dwie z czterech wielkich strat.

Równie złe jak nieposiadanie rodziców jest tylko posiadanie nie dość dobrych rodziców. Skazuje nas na emocjonalną bez­domność i wykorzenienie. Opieka rodzicielska pozwala bowiem dziecku rozwijać się psychicznie, w otoczeniu i pod kuratelą do­rosłych. Skala naszej zależności od dużych ludzi, gdy my jeste­śmy niewielcx, jest ogromna i często dopiero po latach psycho­terapii, mając własne dzieci albo obserwując inne, dorośli ludzie doznają wglądów: jak bardzo byli bezradni i zdani na kogoś, kto był osobą niezdolną do dania troski, odzwierciedlenia, pomiesz­czenia i przeżywania miłości. Jeśli rodzice są nieobecni, niedo­strojeni, krzywdzą, uprzedmiotawiają, używają dziecka, jest ono zmuszone zacząć radzić sobie z prawdziwą katastrofą, jaką jest przetrwanie w bardzo wrogiej rzeczywistości.

Równie złe jak nieposiadanie rodziców jest tylko posiadanie nie dość dobrych rodziców. Skazuje nas na emocjonalną bez­domność i wykorzenienie.

Ta zależność we wszystkim powoduje, że gdy człowiek jest mały, kontestowanie rodziców i zobaczenie tego, co oni napraw­dę wyprawiają, jest niedorzecznością. Jednocześnie trzeba coś zrobić z faktem, że doświadcza się bardzo realnego cierpienia (dziecko długo przeżywa cierpienie psychiczne i fizyczne łącznie, jako jeden stan). Powstaje konflikt między tym, co przeżywane, a tym, co możliwe do przyjęcia – skoro rodzic jest dobry, a ja odczuwam cierpienie, to znaczy, że ze mną jest coś nie tak. Cały czas pamiętajcie o zamarynowaniu latami w potężnym stresie emocjonalnym i o tym, co to robi na psychikę i ciało.

W związku z tym dzieci zaczynają negować siebie, swoje prze­życia, włączywszy w to własne stany ciała, które wyją niczym sy­rena alarmowa, bo dziecko jest przerażone albo opuszczone, albo jest nadużywane, albo doświadcza czegoś, czego nie pojmuje. To, co dzieje się z ciałem, musi zostać zanegowane, bo po pierwsze nie zgadza się z ogólną zasadą świata, która mówi: rodzic jest dobry. Po drugie zaś, skoro nie ma nikogo naprawdę dorosłego, żeby wytłumaczył dziecku, co przeżywa, jakie potrzeby są sfru­strowane, co to za uczucia i co trzeba zrobić (dziecko samo tego nie wie ani nie rozumie), to trzeba te męczące, nieznośne stany odciąć, żeby nie przeszkadzały i żeby jakoś wytrzymać. Nikt tego nie robi specjalnie, to raczej produkt uboczny bardzo trudnej sy­tuacji psychicznej.

Oczywiście proces odłączania się od siebie: stanów ciała, po­trzeb, uczuć, doświadczeń jest złożony i są na niego różne spo­soby, ale wszystkie zawierają w sobie wspólny element. Ten element wiele szkół psychoterapeutycznych nazywa raną narcy­styczną. To pierwotne zranienie w obszarze self, które dotyczy podstaw naszej konstrukcji psychicznej i można je streścić pyta­niem: czy mam prawo tu być?

Źródłem poczucia, że możemy istnieć, jest dla nas miłość rodzi­ców, którzy nas widzą, rozumieją i zaspokajają nasze potrzeby. Jeśli tego zabraknie, a do tego my zaspokajamy potrzeby rodzi­ców (nawet gdy dzieje się to na ulotnym poziomie dostarczania im „sensu życia” albo na przykład zastępowania osoby partner­skiej), to trudno nam wykształcić prawdziwe poczucie, że mamy wartość dlatego właśnie, że żyjemy, że istniejemy. Zyskujemy za to pewność, że jeśli będziemy bardziej „jacyś”, fajniejsi, mą­drzejsi, ładniejsi, bardziej jak-syn-koleżanki-twojej-matki, to porcja miłości prędzej czy później na nas spadnie.

Dla jasności – nie oznacza to, że wszyscy, których obtoczo­no w wacie szklanej, mają narcystyczne zaburzenie osobowości, ale ranę narcystyczną w jakiejś formie ma bardzo wiele osób. Bardzo, bardzo wiele osób. Podstawą do powstania rany narcy­stycznej jest odrzucenie, które się przejawia w postaci przymusu (jawnego lub pośredniego) stania się kimś innym, niż się jest, czyli kimś innym niż dziecko. Na przykład ratownikiem pijane­go ojca, obrońcą uciemiężonej matki, dzielnym i samodzielnym maluchem albo po prostu kimś spełniającym oczekiwania lub przymusy, które stawia system rodzinny. Wyjściowym stanem jest nieuznanie podmiotowości dziecka, jego unikalności, ale też, co bardzo ważne, obarczenie go zadaniami, które się dla dzieci nie nadają, bo powinny być realizowane przez dorosłych. To daje dziecku odczucie, że to, co ma w środku, jego prawdziwe self, nie ma znaczenia, ponieważ nie zostało przyjęte i pokochane przez najważniejsze osoby w życiu. Na wierzchu tej rany zaczyna się wytwarzać fałszywe self (termin też od Winnicota), powołane do przetrwania i bycia lepszą wersją siebie. Fałszywe self to rozległy system strategii obronnych, w którym bycie człowiekiem zarad­nym i służącym wsparciem innym daje złudzenie siły i kontro­li, konieczne do odsunięcia od siebie dramatycznej bezradności, jaką się przeżywa wobec własnego opuszczenia i deficytów.

Fałszywe self nie może być połączone z ciałem, bo ciało nie­ustannie nadaje sygnały alarmowe (przynajmniej póki może), że wokół dzieją się sprawy zasadniczo zjebane. Ciało, z jego popęda­mi, pragnieniami, bólem, emocjami, na które nie ma miejsca, ale też cechami i postawami, które nie wspierają nowego, lepszego modelu ja, to wszystko musi wylądować w piwnicy. Eliminacja potrzeb, które, przypomnę, mają dużo więcej wspólnego z ciałem niż z rozkminami głowowymi, jest też jednym z warunków prze­trwania. Na cholerę czegoś chcieć, skoro wiadomo, że się tego nie dostanie. Rozdzierający ból, który towarzyszy rozczarowaniu, lepiej jest przykryć czymś chłodnym i izolującym.

Przeczytaj też: Porozmawiaj z ciałem

Fałszywe self nieźle się do tego nadaje, bo przenosi nasze prawdziwe potrzeby ze sfery ciała, doświadczenia, uczuć do sfe­ry, w której mamy jakiś wpływ – fenomenów i wydarzeń w na­szej głowie. Tam możemy wymyślać, co chcemy, udawać, ze nic nie czujemy, projektować kształt własnego życia i możemy też udawać, że nic się nie stało. Wokół jest kultura, która tylko czyha na takie osoby, złaknione nauki, zdobywania, ekspansji, sukce­sów. Żeby im obiecać, że jak się troszkę postarają (jak w domu), to dostaną takie nagrody, że im to wszystko zrekompensuje.

Co ciekawe, w tej podmiance potrzeb realnych na wyduma­ne, dokonanej we własnej głowie, możemy długo być skutecznx. Możemy udawać, że wszystko załatwimy sobie sami (cud anty­-zależności), możemy doskonalić siebie do upojenia (cud uzależ­nienia od doskonałości) i dostajemy ordery oraz nagrody, które są wymierne i spektakularne (cud społecznej walidacji). Te kon­strukty mają tylko jedną wadę – zupełnie nie korespondują z bó­lem i deficytem, które mamy schowany pod spodem.

Dziecko, mając opiekunów, którzy nie dźwignęli ciężaru opieki, nie ma możliwości skierować swojej wściekłości i rozpaczy na nich. Zanegowanie rodziców, choćby z ich strony płynęło stężone zło, przez pierwsze lata życia jest kompletnie poza możliwościa­mi. Ale uczucia bycia porzuconx, pozbawionx opieki, nieznaczącx („gdybym miałx jakieś znaczenie, to oni by się mną zajęli”), bez­wartościowx, skrajnie samotnx i przerażonx, nigdzie sobie nie idą. Zostają jako nieprzeżyty depozyt w ciele, w psychice razem z tym wszystkim, co zostało stłumione. I razem ze skutkami wieloletniej niszczącej reakcji stresowej.

Najpierw nas ktoś wrzuca w watę szklaną, która się nam wbije pod skórę, robiąc rany. Potem my na narcystyczne rany nakłada­my fałszywe self, które z czasem możemy nawet pomylić z oso­bowością. Potem zaczynamy wierzyć, że to nasze fałszywe self jest nieomylne. Jako nasze narzędzia do działania ono stosuje zestaw obron i schematów, a my ich działanie będziemy mylić z myśleniem i analizą sytuacji albo z tym, że „już tak mam”. Lata utrwalania tych postaw, obron i nieustannego procesu odcinania się od ciała i uczuć tworzą sytuację, w której żyjemy i robimy rzeczy, ale tak naprawdę przeżywanie i czucie nas omijają. Życie nas omija.

Jak powiedział António Damasio, a przypominam, że on jest neuronaukowcem, a nie psychoterapeutą, trudno mu jest więc zarzucić poetyzowanie: „Rozum – jeżeli ma być naprawdę ra­cjonalny – musi być zakorzeniony w sygnałach emocjonalnych wysyłanych przez ciało”. Tyle tylko, że my nie wiemy, jakie są sygnały emocjonalne wysyłane przez ciało, bo dawno się od nich odcięxśmy. Nikt nie dał nam wspierającej obecności w naszym czuciu, w instynktach, przeżywaniu, więc nie jesteśmy w stanie dopuścić i przeżywać tego wszystkiego, co się w nas kłębi. Czasem jak się nam coś wybija na powierzchnię – na przykład porzucenie albo strata – to możemy przeżywać nawet wściekłość i nienawiść wobec siebie, że oto coś się z piwnicy wydostało i nas terroryzuje. Bardzo wiele sparentyfikowanych dorosłych umie dostarczać in­nym różne formy opieki i wsparcia, ale próba nakłonienia ich do dania tego sobie kończy się w najlepszym przypadku drwinami, w najgorszym napadem wściekłości lub wycofaniem. Nie będzie potrzeba pluła mi w twarz, jestem silniejszy od niej, zdaje się mówić taka osoba.

Może nawet pojawia się czasem odczucie pustki lub nieade­kwatności (na przykład nie rozumiemy, czemu ludzie się tak cieszą z głupich rzeczy, albo uważamy seks za przereklamowa­ny, albo nie kumamy, jaka przyjemność może płynąć z faktu je­dzenia obiadu czy zmoknięcia w lato), ale przecież mamy nasze niezawodne strategie, na przykład używki albo gratyfikację pra­cą, albo zwiększanie osobistego wysiłku. Działają zawsze, znie­czulają idealnie ciało i jego potrzeby.

Jak dla mnie najczęstszą fantazją, którą przeżywają wobec siebie osoby odcięte od ciała, jest fantazja o efektywności rozu­mianej jako mechaniczne zwiększanie wydolności, pojemności, możliwości ciała; albo o jego idealności, rozumianej jako brak skaz i pełne dostosowanie do kulturowego wzorca. Ciało trakto­wane jako maszyna to niezawodny wskaźnik tego, że jesteś, oso­bo, od niego odcięta. Ponieważ ciało to nie jest maszyna. Ciało jest, kurwa, żywe.

Ciało trakto­wane jako maszyna to niezawodny wskaźnik tego, że jesteś, oso­bo, od niego odcięta. Ponieważ ciało to nie jest maszyna. Ciało jest, kurwa, żywe.

Żywe ciało w procesie naszego dorastania odgrywa tak dużą rolę, że trudno to jakoś streścić – najpierw jest jedyną doświad­czaną granicą między tym, co jest mną a nie jest mną. Wyodręb­nia nas z otoczenia, a jednocześnie – na przykład przy kontakcie z kojącą osobą dorosłą – jest źródłem połączenia i przepływu mi­łości. Chroni nas dosłownie i reprezentuje, bo mamy nasze fi­zyczne opakowanie, ale też pozwala doświadczać i eksplorować świat, poprzez zmysły, daje nam informacje ze środka o tym, co dzieje się z nami, jest źródłem dosłownego rozwoju, bo to ciałem uczymy się chodzić, pływać, jeść, tańczyć, ale też rozwoju po­średniego: w nim są zgromadzone całe nasze dane – od tabliczki mnożenia po wiedzę o własnych strefach erogennych. Jest naszą wtyczką do świata i łączy nas z innymi ludźmi. Bez doświad­czenia naszego vulnerability, które jak wie każda osoba, która to kiedyś poczuła, jest stanem bogato reprezentowanym w ciele, nie ma szans na prawdziwe połączenie z drugim człowiekiem – czy to w przyjaźni, w miłości, w seksie (rozumianym jako coś więcej niż ruchanko), w macierzyństwie czy ojcostwie. Nie da się dru­giego człowieka kochać na głowę, nie da się pożądać na głowę. Wszystkie stany głębokiego kontaktu emocjonalnego idą przez ciało jako medium oraz wytwarzają specyficzną dynamikę, która wynika właśnie ze współdziałania ciał, które coś czują. Nie ma ciała, nie ma prawdziwych połączeń ze światem. Są egzaltacje, sentymenty, iluzje i neurozy, a często perwersja.

Dziecko w wacie szklanej traci jeszcze coś, oprócz ciała i self. A może to są prostu frakcje ciała, tylko my to źle oglądamy – traci niewinność. Zupełnie mi nie chodzi o ten jałowy koncept rodem z kościółka, że dzieci są aniołkami i są takie czyste. Dupa tam. Dzieci nie są „czyste”, dzieci wiedzą wszystko. Wiedzą w spo­sób niesamowicie prosty i niesamowicie wnikliwy. Wiedzą, czy rodzice się dogadują. Wiedzą, jak działają rzeczy ważne. Wiedzą, jak się chronić i jak odkrywać świat. Mają najbardziej pierwotny rodzaj niewinności, który oznacza widzenie rzeczy takimi, jakie są, bez dorosłego pierdololo, że nie wolno, grzech, fe, brzydko, ale dla cioci bądź miły, bo trzeba. Są niewinne, bo są integralne. Przynajmniej dopóki ich świat nie porozbija i nie zabierze w pełni naturalnego połączenia ze sobą w środku i światem na zewnątrz. I są dwa przepotężne uczucia związane z niewinnością, bez któ­rych nie da się dorosnąć, bo bez nich dorosłość jest absolutnie, kurwa, przerażająca. Te dwa uczucia to nadzieja i zaufanie. I one są niemożliwe do przeżycia na głowę.

Odcięte od ciała i siebie dziecko czy osoba dorosła nie czuje za­ufania do świata ani nadziei, że dobro kiedyś nadejdzie, bo nie ma oparcia ani w sobie, w swoim czuciu i instynktach, ani tym bardziej w świecie, bo świat się najwyraźniej nie wykazał, skoro się w watę szklaną wpadło. Przede wszystkim nie może doświad­czyć żadnego z tych stanów, ponieważ zaufanie i nadzieja (w od­różnieniu od iluzji, które możemy produkować w nieskończo­nej ilości) to są rzeczy niepojmowalne za pomocą samej głowy. Ufność jest więc zastępowana kontrolą i przymusem działania, mającym sprawić, że skonstruujemy wokół siebie przewidywalny i bezpieczny świat.

Można podawać przykłady tego, jak nadzieja i zaufanie przeja­wiają się w świecie, można to intelektualnie pojąć, ale nie można w sobie wywołać zaufania ani prawdziwej nadziei jedynie za po­mocą myślenia. Jeśli dodacie do tego drzemiące na dnie świado­mości przekonanie, że moja wartość i prawo do życia w świecie są wielce dyskusyjne – czyli odczucie wynikające z niezabliź­nionej narcystycznej rany – to wejście w stan ufnego przeżywa­nia świata, otwierania się na autentyczną wymianę z ludźmi na przykład w celu przeżycia miłości, bliskości zaczyna brzmieć jak rymy z disco polo. Fałszywie, prostacko i nieprawdopodobnie.

Z tym brakiem zaufania i nadziei możemy pójść z grubsza dwiema drogami, drogą naiwności albo cynizmu, które są dwie­ma różnymi strategiami obsługiwania tych straconych stanów. Strategiami, bo podstawowy nośnik informacji – czyli dana emo­cja – pozostaje poza naszym zasięgiem. Nie jesteśmy więc zdolnx do reflektowania o sobie – odbijania myśli w naszych przeży­ciach, sprawdzania, jaki obraz, wrażenie, wgląd przyniosą, tylko miętolimy bzdury w głowie, zdani na mechanizmy obronne, któ­re zawsze powiedzą nam to samo, bo mają do dyspozycji ograni­czoną liczbę scenariuszy.

Odcięte od ciała i siebie dziecko czy osoba dorosła nie czuje za­ufania do świata ani nadziei, że dobro kiedyś nadejdzie, bo nie ma oparcia ani w sobie, w swoim czuciu i instynktach, ani tym bardziej w świecie, bo świat się najwyraźniej nie wykazał, skoro się w watę szklaną wpadło.

Jest scenariusz z jednorożcami, czyli ścieżka maskowania utra­conej niewinności przez naiwność, opowiadanie bajek, umagicz­nianie świata, fantazjowanie o swojej mocy (fantazja o ratowaniu kogoś, żeby dostać miłość, jest chyba najczęstszą wśród dzieci z waty szklanej). Osoba będzie niczym romantyczne bohaterki dopatrywać się dobra w miejscach wypełnionych syfem, będzie osobą wielokrotnie ranioną i odporną na naukę na błędach, bo nauka oznaczałaby przyjęcie do wiadomości, że spowijam świat welonem iluzji i zaprzeczeń. Możemy też podążać drogą cyni­zmu, czyli negowania tego, że jakakolwiek niewinność istnieje, więc możemy opowiadać sobie bajki, tylko że na czarno. Iluzje o tym, że świat jest najlepszym z możliwych miejsc, zastąpi ilu­zja o tym, że jest z pewnością najgorszym. Zamiast radosnego oczekiwania najlepszego, nawet wbrew rozsądkowi, osoba bę­dzie oczekiwać najgorszego i widzieć zagrożenia, gdzie się da. Brak nadziei tak wykorzystywany jest dość perwersyjną, ale sku­teczną obroną przed kolejnymi rozczarowaniami i zranieniami. O ile dla tej naiwnej osoby niedostępna jest prawda o mrocznej i trudnej części rzeczywistości, o tyle dla cynicznej niedostępna jest prawda o dobrej i zasilającej części rzeczywistości. W oby­dwu przypadkach brak połączenia z emocjonalną, instynktowną częścią doświadczenia siebie powoduje częściową ślepotę, która jest niesłychanie wygodna, bo pozwala tkwić w niezmienionym myśleniu o sobie, świecie i relacjach w nim panujących.

I nagle okazuje się, że mamy cztery wielkie straty – strata cia­ła, prawdziwego self, zaufania i nadziei. Mamy dzieci obtoczone w wacie szklanej zrobionej z parentyfikacji, zaprzeczające temu, że mają prawo do istnienia za pomocą wszystkich dostępnych metod. Mamy kulturę, która eksploatuje nas, wykorzystując na­sze odczucie bycia popsutymi i niewystarczającymi, które nazy­wa się raną narcystyczną i które moglibyśmy wyleczyć, gdyby­śmy się interesowali sobą, a nie budowaniem fałszywego self. Mamy wreszcie katastrofę, której się ciągle boimy, a która już się wydarzyła. To może uznajmy, że najgorsze za nami, i zacznijmy wracać do domu? Do ciała.

Okładka książki "O zmierzchu 3. Ciało i trauma" Marty Niedzwieckiej.

Fragment pochodzi z książki O zmierzchu 3. Ciało i trauma Marty Niedźwieckiej, która ukaże się 12 listopada 2025 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00