Każdy Polak zna historię naszej sztuki współczesnej. W tramwajach i w podmiejskich pociągach wracający z pracy oglądają na iPhone’ach prowadzone na żywo relacje z krajowych aukcji i głośno komentują rekordowe ceny. Tego samego wieczora największe telewizje zachłystują się sensacyjnymi wynikami licytacji. Każdy wie, że największy malarz to Wojciech Fangor, że Henryk Stażewski po swojemu pomalował pantofle wpływowej krytyczki sztuki Andy Rottenberg, a kiedy Roman Opałka tworzył swoje obrazy liczone , to najpierw każdą liczbę wypowiadał półgłosem po polsku (choć biegle znał francuski)…
Niestety, jeszcze niemało dzieli nas od chwili, w której polska sztuka współczesna zawita pod strzechy. Niemniej przez ostatnie trzydzieści lat nasz rynek sztuki przeobraził się radykalnie, choć pod pewnymi względami wciąż przypomina ten z nakręconej w 1966 roku komedii Małżeństwo z rozsądku . Stanisław Bareja pokazał w niej prekursora wolnego rynku sztuki w Polsce: handlarza z warszawskiego bazaru Różyckiego, który nie mógł oficjalnie udokumentować swoich nielegalnych zysków z handlu ciuchami, więc wymyślił fikcyjne, reżyserowane sprzedaże obrazów. Ów człowiek znalazł zięcia, artystę malarza, którego grał Daniel Olbrychski. …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Janusz Miliszkiewicz –(ur. 1954), publicysta, felietonista. Specjalizuje się w pisaniu o rynku sztuki i prywatnym kolekcjonerstwie. Wydał m.in. Polskie gniazda rodzinne oraz Przygoda bycia Polakiem. W dziale ekonomicznym „Rzeczpospolitej” od 2001 roku w każdy czwartek prowadzi autorską rubrykę Moja kolekcja.
Więcej na ten temat możesz posłuchać we wtorek 7 sierpnia od godz. 14:00 na antenie www.chillizet.pl