Mieszkałem wtedy na obrzeżach dużego miasta. Miasto chyliło się tam ku rowom, wądołom, upadało długim, płaskim zboczem, które w czasie transformacji przekopano i postawiono na nim getto domów jednorodzinnych, nazywanych przez miejscowych „domkami”, w gąszczu ulic z bohaterami bajek za patronów. Mój domek stał na samym skraju tego zbocza, choć tak naprawdę trudno tu mówić o jakimś skraju, wyraźnej granicy: gdy patrzałem przez okno, wydawało się, że ludzie z pomocą wiatru ukradkiem spychają w dół wszystko, co niepotrzebne w wyglancowanym centrum, i to gromadziło się u moich stóp w tym przepastnym parowie, a może raczej kotlinie, którą przecinała stara galicyjska linia kolejowa. Od huku wagonów pękały liche mury, strojąc spojenia ścian w barwistą pajęczynkę pęknięć, przypominającą tę organiczną tak wiernie, że widziałem, jak raz sąsiadka sięgała w to miejsce mopem żółtym jak pasta jajeczna. Domki od tego urbanistycznego krateru oddzielał, jak na to wtedy mówiłem, pas wstydu – albo bezwstydu – zasupłane chaszcze, ostrężyny, zdziczałe czerwone porzeczki, które w wolności od gospodarskich zasad prowadziły fantazyjnie rozwiązłe życie, osiągając niepokojące, zmutowane rozmiary. Broniły tam dostępu, a …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Andrzej Muszyński –(ur. 1984), za powieść Podkrzywdzie nominowany do Paszportów „Polityki” i Nagrody Literackiej Gdynia. W 2017 roku wydał Fajrant, opowieść o perypetiach trójki przyjaciół po latach spędzonych na emigracji
zarobkowej w Wielkiej Brytanii. Mieszka na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.