Pierwsze piętnaście minut spędzałam na kurtuazyjnych rozmowach z kolegami i koleżankami z działu o filmach albo dzieciach, a potem otwierałam skrzynkę mailową i zapoznawałam się z czekającymi mnie zadaniami. Obawiałam się, co znajdę na mailu, dlatego bardzo powoli wpisywałam hasło i login. Jeśli nie było żadnych wiadomości, oddychałam z ulgą – oznaczało to, że będę miała chwilę spokoju. Nie uważałam się za osobę leniwą, po prostu zwykle nie potrafiłam ogarnąć umysłem zadań, które przydzielał mi szef, i na myśl o ogromie dokumentacji, którą będę musiała przerzucić, by przygotować zadowalające pismo, czułam obezwładniające zniechęcenie.
Tego dnia nic na mnie nie czekało. Powinnam się ucieszyć, że będę miała wolne, ale zaraz spostrzegłam, że spod mojej klawiatury wystaje róg białej koperty. Przeraziłam się, że to jakieś pismo, które zapomniałam wysłać i zostanę w związku z tym wylana, więc czym prędzej przykryłam kopertę klawiaturą, zastanawiając się usilnie, co to takiego. Jak na złość do mojego biurka podchodzili ludzie, wciąż mnie zagadując, dlatego nie mogłam wyjąć koperty i jej zbadać.
Nie myślcie, że byłam szczególnie popularna, ale poranki właśnie tak wyglądały – po zalogowaniu się do komputerów i sprawdzeniu skrzynek odbiorczych ludzie gawędzili, chodząc od biurka do biurka i wymieniając się komentarzami na różne, bardziej albo mniej ciekawe tematy. Nikomu nie chciało się zaczynać pracy. Nie trzeba było być popularną czy wygadaną osobą, by z tobą rozmawiano, ponieważ wszyscy chcieli po prostu mówić, komentować i rozprawiać. Po mniej więcej dwudziestu minutach przekrzykiwania się, ironicznych komentarzy na tematy polityczne i plotek na temat współpracowników z innych działów siadali wreszcie do pracy.
Prawdę mówiąc, nie mogłam się doczekać, aż znajdą się wreszcie przy biurkach. Sesje porannych rozmów wiązały się dla mnie z koniecznością udawania normalnej osoby, która ma coś do powiedzenia na tematy interesujące dorosłych ludzi; czułam się tym straszliwie zmęczona.
Upewniwszy się, że nikt nie patrzy w moją stronę, wysunęłam kopertę spod klawiatury. Zdziwiłam się, ponieważ nie została zaadresowana – nie było to więc żadne pismo, które powinnam była wysłać do sądu albo urzędu. Odetchnęłam z ulgą. Otworzyłam kopertę, nie spodziewając się, że znajdę cokolwiek w środku.
Wyjęłam z niej kartkę. Na górze napisano: „Jestem z upływającej wody, z liści, które drżą (H. Poświatowska)”. Poczułam się bardzo dziwnie.
Schowałam kopertę pod …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 9,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. W ramach dostępu online możesz posłuchać także nowego audioserialu „Pisma”, w którym Mirosław Wlekły demaskuje teorie spiskowe.
Proza w „Piśmie" powstaje m.in. dzięki wsparciu Fundacji Jana Michalskiego.
