Wersja audio
Chochlik nie ma paznokci. Na opuszkach przybrudzonych palców widać tylko pozostałości w kształcie najcieńszego sierpa księżyca. Dziesięć boleśnie obgryzionych marginesów oblepionych zaschniętą krwią. Wszystko, co w nim najlepsze, mieści się w tych pokiereszowanych łapach.
– On porusza się po lesie bezszelestnie – mówią na wiosce, popijając piasta.
Kiedy przemierza mchy, mało w nim z człowieka, więcej jakby z gada, może płaza. Rzadko we wsi go widać, a jeśli już, to raczej pod wieczór, chwilę po zachodzie słońca. Tyle że Chochlik to nie leśny łachudra, szelma, pierwszy lepszy niecnota. On ma w sobie coś z leśnego ducha. Może te oczy. Wypłukane, wypłowiałe, inne. Oczy w odcieniu górskiej wody. Krystaliczne, z pogranicza błękitu i zieleni.
We wsi znalazł się przypadkowo. Ponoć wylazł kiedyś z lasu. Nie wyskoczył, ale i nie wypełzł. Szedł wyprostowany, dumny. Szedł jak do siebie, jak po swoje szedł. Na pierwszy rzut oka nic innego nie było w nim wyjątkowe. Lepki od potu, brudny od kurzu. Tyle że myśląc o Chochliku, widzi się najpierw oczy, potem dopiero cały ten syf. Potem te łapy.
Najgorsze jest gnicie. Grad nie martwi, śnieg nie boli, a deszcz czasem cieszy. Koguty pieją i choć to uciążliwe, zapowiada nowy początek. Są jeszcze czerwcowe pożary, sierpniowe podtopienia i styczniowe przymrozki, ale to wszystko wpisane jest w cykl życia, w cykl przemijania. Kiedy jednak coś gnije, skraca świętość istnienia. Fermentacja jest gorsza od śmierci, to jakby kara za życie i śmierć naraz.
Odchodzenie jest nagłe albo spodziewane, ale nawet gdy dosięga tych pięknych i wcale nieleciwych, zdaje się nie przychodzić całkowicie bez zaproszenia. …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 9,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Proza w „Piśmie" powstaje m.in. dzięki wsparciu Fundacji Jana Michalskiego.
