Wersja audio
Możecie więc nazywać mnie Izabelą.
Parę lat temu – nieważne, ile dokładnie, choć dokładnie wiem, wystarczy rzut oka na kalendarz i zegarek, abym mogła z precyzją niemal co do godziny określić moment, gdy wyszłam po mleko i nigdy nie wróciłam – niemniej jednak parę lat temu, niewiele mając przy sobie, niewiele mając interesującego wokół siebie, uznałam, że pojadę nad morze, a może nawet nie pojadę, a wyjadę nad morze.
To proste, za każdym razem, gdy weźmiesz człowieka zanurzonego w najgłębszych rozmyślaniach i postawisz go na drodze, pchniesz tylko lekko palcem w plecy, w to wrażliwe miejsce między łopatkami, żeby skłonić go do ruchu, to doprowadzi cię nad morze. Zawsze doprowadzi cię nad morze, jak gdyby słyszał głos na innej częstotliwości niż ty. Czasem można przyłożyć ucho do ziemi, trochę się człowiek ubrudzi, ale warto, wszystko wydaje się wtedy takie małe.
Jeśli musicie, możecie nazywać mnie więc Izabelą, ale tak naprawdę to nie jest takie ważne, wcale a wcale, od opowiadających zawsze ważniejsze są opowieści. No dalej, nie ma się czego bać, nie ma czego, wystarczy przyjść, usiąść przy ognisku, no dalej, nie ma czasu na zastanawianie się, to dopiero początek albo dopiero koniec. Trzy, dwa, jeden, zapłon silnika i start.
Lutowe morze jest wzburzone i kotłuje się, jak gdyby ktoś trząsł całą ziemią. Fale przelewają się na horyzoncie, jedna połyka drugą, rośnie, aż spiętrzona rozlewa się na plażę, sięga coraz dalej, chcąc połknąć wszystkie te uciekające buty, ale połyka tylko sam piasek. Cofam się kilka kroków, kolejne fale szybko wygładzają ślady grubych podeszew. Wciskam ręce w kieszenie, wystawiam twarz do wiatru i słucham, jak morze kołysze całym portem. Tak szumią gniecione koce ratownicze. Tak pęka powierzchnia wody, przerywana przez ciała wielorybów. Tak układa się fala o częstotliwości 52 herców.
Obok płacze dziecko, jego głos wciska się pomiędzy powarkiwania morza, przebija lutowy spokój jak igła balon. Ma może dwa, trzy lata, nie umiem dobrze określać wieku dzieci, są zawsze tu i teraz, zawsze w czasie niedokonanym, a jedyne, z jakimi miałam do czynienia, dziećmi już pewnie nie są.
Lubię sobie myśleć, że matka przyłożyła ucho do ziemi, żeby odnaleźć dziecko. Lubię sobie myśleć, że są inne plaże, na których go nigdy nie zgubiła.
To na plaży nie chce zniknąć, dalej ma na sobie kombinezon, ale czapki już nie, możliwe, że czapkę kąsają mewy albo towarzyszą jej w drodze na dno meduzy. Dziecko rozgląda się na lewo i na prawo, rozglądam się i ja, nikogo, tylko my dwoje, lub my dwie, trudno orzec. Siada na piasku i bezradnie krzyczy dalej, z …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Proza w „Piśmie” w 2024 roku powstaje m.in. dzięki wsparciu Fundacji Michalskiego.