Wersja audio
Na Brackiej padał deszcz i ku rozczarowaniu Sofji Kluk nie zanosiło się na to, że tego dnia ktokolwiek zginie. Niebo nad miastem stało niskie, czarne, ledwie widoczne w wąskim prześwicie nad głową dziewczyny, bo Bracka była ulicą raczej wąską i w połowie długości wyginała się pałąkowato. Takie położenie pozwalało jednak na bezpieczne obserwowanie konwentu minorytów na jej południowym krańcu, bo w razie czego zawsze można było uciec za zakręt.
Deszcz padał czarny, zmieszany z sadzą, i zostawiał plamy na ubraniu. Tego dnia nie było słońca. W mieście Cara słońce rzadko ukazywało swoje oblicze.
– Matka mnie zabije – mruknął Harun, raz po raz przecierając rękawy i poły płaszcza. Brud, zamiast znikać, rozmazywał się tylko i głębiej wżerał w tkaninę.
– Bo jesteś głupi. Czemuś się ubrał na jasno? – Sofja mocniej nasunęła na czoło kaptur czarnej uniwersyteckiej peleryny.

– Dzisiaj środa. – Chłopak z wyższością roztarł kolejną plamę na chałacie. Środa tłumaczyła wiele.
– Cicho bądźcie – fuknęła szeptem Chiara von Loewenstein, strzelając nerwowo oczami na prawo i lewo. Po Brackiej przetoczyła się dorożka, turkocąc i rozbryzgując kałuże. Chiara cofnęła się w głąb bramy, choć odpryski błota i tak nie zdołałyby dosięgnąć jej wypolerowanych lakierków.
– Przecież nikt od minorytów nas nie usłyszy – zauważyła Sofja.
– To diabły. Oni słyszą wszystko – odparł Harun, trochę dlatego, żeby dla zasady nie zgodzić się z Sofją, a trochę żeby ponaśmiewać z Chiary, która wcisnęła się jeszcze głębiej w cień.
– Trzeba było zostać w domu. – Sofja, nie zwracając uwagi na pozostałą dwójkę, pomachała człapiącemu po drugiej stronie ulicy goblinowi. Ani on, ani żaden z nielicznych przechodniów nie zwrócił na nią uwagi. Zbliżało się południe i na ulicach nie było prawie nikogo.
– Co ty robisz?! – Chiara złapała Sofję za rękę i szarpnęła mocno.
– Pokazuję wam, że wszyscy mają nas w dupie. Nie pasuje ci, to wracaj do mamy. Nie prosiłam, żebyś z nami szła.
– Właśnie, że…
– Jedzie! – sapnął Harun.
Rzeczywiście, od strony Rynku Głównego nadjeżdżał czarny mercedes nauthiz. Nie czynił więcej hałasu niż duży kot albo dobrze wyszkolony smrt, i nawet nie bardzo rozchlapywał błoto. Reflektory omiatały kamienice miodowym blaskiem, na masce jarzyła się ochronna runa, a szyby automobilu były przyciemnione, co wydawało się zbytkiem ostrożności w wiecznym półmroku miasta Tybil. Przechodnie odwracali wzrok od nauthiza, udając, że go nie widzą, nawet Sofja spuściła oczy. Wiadomo, kto jeździł takim samochodem.
– Ja myślę, że to wszystko ich sprawka – powiedział Harun, gdy automobil dotarł do końca ulicy i tuż przed bramą konwentu skręcił w prawo, w kierunku Plant.
– Szybko! – Sofja pobiegła za …
Zapewnij sobie dostęp do ulubionych tekstów, nagrań audio, a także miesięcznika w wersji na czytniki.
Fragment pochodzi z książki „Agla”, która ukaże się 18 maja tego roku nakładem Wydawnictwa Powergraph.