Wersja audio
Babcia kazała Magdzie znaleźć sobie chłopaka. Określała to jako „zrobienie czegoś ze swoim życiem”. Magda kochała babcię i chciała sprawić jej przyjemność. Starała się z kimś związać, ale ciągle trafiała tylko na gejów lub kretynów. Chciała sprawić przyjemność samej sobie i przestać być już Tą, Która Nie Uprawia Seksu (bo nie ma z kim), (bo jej się nie chce), (no bo jak to w ogóle zaaranżować, to kitłaszenie się po łóżku?).
Wchodziła więc na portale typu wymień-sprzedaj. Logowała się, że niby kuchenka stara, ale sprawna, do oddania za wino. W rzeczywistości jednak szukała skrytych przed oczami gapiów wątków „pan pozna panią/ pani pozna pana”, gdzie było swojsko jak za dawnych czasów seks czatów z początków internetów. Żadne tam Tindery, żadne aplikacje. Po prostu myk, i człowiek by się zaraz na wideokamerze skręcił. I jeszcze numer Gadu-Gadu zostawił. Nie chodziło o modę na vintage, ale o jasną sytuację dla ludzi w każdym wieku.
W relacjach musi być prosto i szybko. Podobnie jak ze sprzedażą niepotrzebnych gratów. Zero sentymentu, tylko oferowanie towaru za odpowiednią cenę. Magda zagadywała na przykład Mariusza lat czterdzieści dwa (zawód: budowa, hobby: telewizja i seks).
– Cześć.
– Cześć.
– Opowiedz coś o sobie.
I wtedy dostawała zdjęcie penisa na tle glazury Opoczno. W rogu czaiła się szafka łazienkowa Meble Bodzio. Penis był we wzwodzie, zadowolony i jakiś taki uroczysty. Jakby chciał do Magdy powiedzieć: aha, może my się nie znamy, ale i tak jestem zajebisty. Po takim postawieniu (he, he) sprawy konwersacja stawała się dość skomplikowana. Bo teraz tak: co odpisać? „Ładny”? Wysłać na wszelki wypadek emotikonkę uśmiechniętej buzi, która nie znaczy zupełnie nic i jest na tyle neutralna, że każdy ją sobie interpretuje, jak chce? Ale Mariusz, rozochocony sytuacją, z brawurą podpowiadał ciąg dalszy:
– Ty wyślij mi swoją.
No tak. No dobrze. Przecież nie zaczęła tej rozmowy, aby wysyłać poezję Herberta, na Boga! Trudno, powzięła decyzję i musiała brnąć dalej. Jak powiedziała Kalina Jędrusik w Lekarstwie na miłość: „a właśnie, że będę niemoralna!”. Proszę bardzo. Trzy języki obce, dwa fakultety i zdanie na każdy temat, ale oto Magda próbowała zrobić sobie selfie ze swoją cipką. Bardzo trudna sprawa, wyginała się więc w łazience z opuszczonymi majtkami i próbowała jednocześnie uśmiechać się i przyjmować wyzywającą minę, mając na uwadze fakt, że nie o mimikę twarzy tu chodzi. Zniecierpliwiony Mariusz poganiał na ekranie:
– No? Wysyłasz?
I Magda wiedziała, że jak zaraz nie wyśle, to on sobie pójdzie i nie będzie jej chciał. Nie będzie miała seksu, nawet wirtualnego. I znowu będzie musiała wypić całą butelkę wina oraz płakać w pościeli pachnącej perfumami nie wiadomo dla kogo. Dobrze – jest zdjęcie. Nie widać na nim za wiele, ale zadanie zostało wykonane. Magda najpierw wysłała, a potem powiększyła kadr, aby dokładnie przyjrzeć się sobie. Nigdy nie widziała, jak to wygląda. Takie duże, takie z bliska. U ginekologa prosiła czasem o USG dopochwowe, ale u lekarza to co innego – jest wtedy skupiona na swojej paranoi, że ma nowotwór wszystkiego i że zaraz zobaczy na monitorze guzy wielkości piłki lekarskiej. Teraz jest inaczej. W tak zwanym zaciszu domowym nawet dół brzucha nie może dłużej stanowić zagadki. Można się wreszcie pogapić. TAM. Z wrażenia zapomniała o konwersacji, a tymczasem w okienku – szaleństwo, konfetti i nagroda:
– Zajebista jesteś – chwalił narządy płciowe Mariusz. – Teraz cycki – komenderował.
Magda posłusznie rozchylała poły swojego dizajnerskiego kimona i wystawiała niezbyt duże piersi. Wydawały jej się równie zawstydzone, co ona sama. Ale trudno, takie czasy i nie ma wyjścia. Refleksje są tu zbędne, każda choćby błaha myśl w stylu „Co-ja-robię?” jest nie na miejscu. Podtrzymywała więc piersi po bokach, aby wydawały się jeszcze większe i bardziej jędrne. Cyk, zdjęcie. Dodała filtr, przez co skóra stała się brązowa. Wysłała. W nagrodę dostała kolejne zdjęcie penisa, tym razem jako tło służył klozet. Magda patrzyła na swoje ekologiczne perfumy nietestowane na zwierzętach, sto procent bio-eko oraz wyprodukowane przez spółdzielnię sierot z Bangladeszu. Chciałaby teraz oglądać serial. Mimowolnie zaczęła przeglądać ulubione konta na Instagramie, aby odciąć się od brzydoty, którą musiała znosić w myśl hasła: „sorry, ale musisz sobie w końcu kogoś znaleźć”. Za chwilę Mariusz pytał:
– Jak lubisz rzeby cie rznąc?
I Magda myślała o nowym przedstawieniu Krystiana Lupy, wpisując jednocześnie odpowiedź:
– Na stojąco.
Myślała też o tym, że chyba nigdy w życiu nie powiedziała na głos słowa „rżnąć” i coś jej się wydawało, że mogła nawet nigdy go nie pomyśleć. Mechanicznie umyła dłonie. Wytarła je w ręcznik dobrany kolorystycznie do posadzki sprowadzanej z Hiszpanii. Napisała do Mariusza:
– Spotkajmy się – tak, jak zwykle pisała do koleżanki, kiedy chciała się umówić na kawę w jednej z tysiąca knajp na Francuskiej.
On wyraźnie nie wiedział, wahał się, nie odpowiadał. „Po zabawie”, myślała nasza pragmatyczna dziewczyna. Ale jednak nie, hosanna! Romeo zadecydował:
– Najpierw tutaj.
Tutaj co? Powłóczyste spojrzenia, delikatne pocałunki, jego oddech na szyi, muśnięcie dłonią, zapach wody po goleniu, gryzienie w ucho, dłoń pod bluzką? Złapanie za włosy, zadarcie spódnicy, palce w środku, wilgoć, dreszcz? Na ekranie telefonu, gdzie przegląda się promocje, sprawdza rozkład pociągów i lajkuje śmieszne filmiki z pieskami? Tutaj ma to wszystko być, ta cała miłość? Na ekranie ma przeżywać orgazm, tak bezpośrednio? To niehigieniczne.
– Dobrze – odpisała, bo przecież naprawdę powinna wreszcie kogoś mieć. Wszyscy naokoło mają. Umawiają się, bzykają i tyle. Może najpierw trzeba przejść taką specyficzną grę wstępną: nakręcić się opisami wyuzdanego seksu? Jest w tym jakiś staromodny sznyt – tak sobie pisać. Jak listy na pergaminie dostarczane przez gołębia. Jak piórem kreślone słowa do kochanka. Jak pocałunki składane na kopercie.
– Chce mi się jebać – Mariusz kontynuował dialog.
Magda przegryzła liść bazylii. Brnęła w tę grę, chociaż wiedziała, jak się skończy. To jakby jechać na grilla ze znajomymi z podstawówki, z którymi łączą nas tylko wspomnienia o pani od matmy, i oczekiwać, że będzie świetnie. No nie będzie.
Mimowolnie jeździła palcem po brudnej szafce przy płycie indukcyjnej. Musi kiedyś pogonić swoją Ukrainkę, żeby przykładała się do mycia każdego kąta, a nie tylko tam, gdzie widać. Mogłaby wreszcie przestać gotować, toby się tłuszcz nie osadzał po całym mieszkaniu.
– Mi też – odpisała w telefonie. Zdecydowanym ruchem zakończyła jednodniową abstynencję i otworzyła wino z Lidla. Na wyświetlaczu pojawiła się zachęta:
– Usiądź na mnie.
Była pusta, tak siebie zdiagnozowała w gazetowym psychoteście. Aby w ogóle zacząć o czymś myśleć, potrzebowała najpierw pożywki. Wymyślała sobie głupoty i potem był ambaras. Gdyby skupiała się na prawdziwych problemach, oszalałaby i nie mogła wykonywać swoich czynności zawodowych (do końca nie była pewna, co właściwie robi, miała liczne projekty w komputerze).
A tak – mogła przynajmniej rozpamiętywać to, co wydarzało się w czasie wieczornych korespondencji. Tworzyła nierealne scenariusze, tak jak tworzyła kolumny liczb w arkuszu kalkulacyjnym. Nic się nie sumowało, nie wiedziała, jakie formułki wpisać. Fikcyjne sumy, aktywa i pasywa. Fikcyjne kolacje, obietnice bez pokrycia, happy endy. Wychowana na komediach romantycznych, stracona dla społeczeństwa. Kiedyś chciała być jak Patti Smith. Została jednak kiepską podróbką Samotności w sieci. I tak to jest.
Jedna reagowała na zwykły emotikon. Odpisywała natychmiast i nie dawała się długo prosić o przesłanie nagiego zdjęcia. Druga lubiła najpierw trochę poflirtować, ale nie że od razu o dziewiętnastowiecznej literaturze.
Magdzie zrobiło się niedobrze, ale zapiła łykiem wstyd. Miała wrażenie, że Mariusz wyjdzie zaraz zza rogu i będzie ją dotykał. Przechylała kieliszek i opróżniała go do ostatniej kropelki. Szybko wlewała jeszcze. I jeszcze. Kątem oka sprawdziła, czy ma zapas butelek. Ma. Oczywiście, zawsze. Pochodziła z rodziny alkoholików i nawyk gromadzenia „barku” wyniosła z domu jako swoje jedyne dziedzictwo.
Mariusz zaczynał wylewać z siebie potok słów, które miały chyba sugerować stosunek seksualny, a wyglądały jak scenopis pornosa. Otakojeszczeochmhmmmotaaaak. Nie wiadomo, co odpisać. Magda zaczęła się stresować, jakby była w szkole i nie znała odpowiedzi. Stała przy tablicy i pani ją pytała:
– Proszę bardzo, w jaki sposób kobieta reaguje, kiedy mężczyzna komunikuje, że zaraz dojdzie?
O rany, no jak?
a. Pisze, że ona też.
b. Cieszy się i klaszcze w dłonie.
c. Gratuluje (plus emotikon).
d. Symuluje przerwane połączenie.
Oglądanie seriali jest mniej stresujące. Machinalnie włączyła telewizor. Mariusz wysyłał niewyraźne zdjęcie chyba dłoni z penisem lub części brzucha, a może kanapki? Magda straciła nim zainteresowanie.
Znudzona odpisała, że było jej dobrze (no pewnie, obaliła już prawie całą butlę i właśnie otwierała kolejną) i że ma nadzieję, że jeszcze to powtórzą.
– Fajna jesteś – pobłogosławił Mariusz i zaraz oznaczył się, że jest offline. No bo o czym tu jeszcze rozmawiać, kiedy jest po?
Magda skończyła dzień, przyklejając się do poduszki popękanymi ustami w czerwone grudki. Nie miała nawet siły włożyć ręki do majtek. Po prostu nie tak to sobie wyobrażała, jej babcia również. Na drugi dzień znowu dobijała się do kogokolwiek i znowu było tak, że przez chwilę się cieszyła, ale potem już wcale.
Był też inny chłopak, który po drugiej stronie wyświetlacza komórki stroił sobie żarty. Miał otwartych kilka okienek naraz i potrafił korespondować z kilkoma dziewczynami w jednym momencie. Magda wyobrażała go sobie niczym boginię Kali, z wieloma parami rąk. Stukał na zmianę w ekran komórki i w klawisze komputera. Jeśli jedna z dziewczyn nie odpisywała, to zaczepiał kolejną. Umiał je podejść, wiedział, co lubią. Nie był w tym finezyjny, nie było takiej potrzeby. Śliski typ, bawidamek. Jedna reagowała na zwykły emotikon. Odpisywała natychmiast i nie dawała się długo prosić o przesłanie nagiego zdjęcia. Druga lubiła najpierw trochę poflirtować, ale nie że od razu o dziewiętnastowiecznej literaturze. Kilka aluzji, coraz ostrzejsze teksty i zaraz można było wziąć ją od tyłu w samochodzie. Teoretycznie! Trzecia była typem intelektualistki, ale warto było w nią inwestować, bo znała wiele sławnych osób i była pracowita. Czasami jednak nawet z tak na pozór wymagającymi kobietami szło zaskakująco łatwo. Można było późnym wieczorem wysłać jej zapytanie wprost: „chcesz się pobawić?” i łykała haczyk. Bywała sprośna, może trochę sztampowa, ale i tak roztaczane przez nią wizje pozwalały się zaspokoić. Należało pamiętać, aby obiecać, że w realu spotkają się i zrobią dokładnie to, co zaplanowali w czasie korespondencji. Trzeba było w związku z tym dbać o opisy – intelektualistka bywała podejrzliwa. Czwarta dziewczyna zaczepiała sama i, prawdę mówiąc, robiła to zbyt często. Miła cecha: nie obrażała się, kiedy nie odpisywał, więc praktycznie zawsze była chętna. Pracowała w redakcji jednego z wydawnictw ekskluzywnych magazynów, musiała nieźle się tam nudzić, bo cały czas była online. Zielona kropka na jej zdjęciu profilowym, niekończące się zaproszenie do rozmowy.
Chłopak popadł niemal w rutynę. Czuł się, jakby pracował na seks czacie. Potrafił jedną ręką przygotowywać zestawienie sprzedaży, a drugą „ściągać ci majtki i dotykać, jak lubisz”. W wyobraźni wybierał drogie hotele albo – zupełnie odwrotnie – scenerie tymczasowe, jak toaleta w kinie.
Takie kontakty były najlepsze, bo najbardziej bezpieczne. Aż chciałoby się powiedzieć: najbardziej higieniczne. Zero kasy za kolację, zero jakiegokolwiek starania się, tego męczącego budowania relacji na nudnych spacerach i sztampowych randkach. To jak wyskoczenie do McDonalda. Ma zaspokoić głód, nikt tu się nie spodziewa wysublimowanego menu.
Desperacja, bardzo ważna cecha współczesnych samotnych dziewczyn. Inteligentne, niezależne i tak dalej, ale okropnie niepewne siebie. Wiedzą, że raczej nie znajdą księcia z bajki.
Chłopak wciągnął się w messengerowy seks. Kiedy stał w kolejce na poczcie lub siedział w samochodzie, potrafił odbyć dwa równoległe stosunki. Wysyłał czasami te same treści kilku dziewczynom naraz – co ciekawe, zazwyczaj odpisywały podobnie. Dzięki temu mógł przyzwyczaić się do tych reakcji. Wszelkie odstępstwa od normy wytrącały go z równowagi. Kiedy zaczynały się jakiekolwiek oczekiwania, wymówki, niewygodne pytania – zawieszał kontakt. Zwykle na kilka dni. Nie chciał marudzeń i pretensji. Nie po to pisze, aby zaraz poznawać czyjeś jazdy, czyjeś matki i smutki z kozetki. Milczał, unikał, wysyłał niezobowiązujące uśmiechnięte buzie. Zazwyczaj zaniepokojone milczeniem dziewczyny same po kilku godzinach zaczynały się łasić. On jednak był nieustępliwy.
Lubił czuć władzę. Imponowało mu, że kieruje rozwojem wydarzeń. Jeśli któraś z dziewczyn rezygnowała z kontaktu, nie miał żalu i nie było mu przykro. Szybko szukał nowej na zastępstwo, tak aby stale mieć trzy lub cztery do zagadywania. Chciał znać rozkład dnia każdej z nich. Wiedział, że te bardziej zdesperowane potrafią wysyłać wiadomości nawet w czasie randki lub zebrania w pracy. Uśmiechał się, widząc, jak szybko odpisują. Zdradzały się wtedy – to desperacja, bardzo ważna cecha współczesnych samotnych dziewczyn. Inteligentne, niezależne i tak dalej, ale okropnie niepewne siebie. Wiedzą, że raczej nie znajdą księcia z bajki, potrafią więc dostosować się do wymogów tego, który akurat rzucił na nie okiem. Jeśli jednak grają zbyt harde – cóż, korespondencja zostanie przerwana. „Nie ma czasu na tracenie czasu”, to była jego dewiza. W życiu chodzi o to, żeby było miło. Wszelkie zobowiązania stanowią zagrożenie dla tej zasady. Kiedy czuł, że za bardzo zaczyna mu zależeć na jakiejś dziewczynie, robił się nerwowy. Potrafił znowu nie odzywać się przez kilka dni. Czasami zupełnie zrywał znajomość.
Bał się oddać cokolwiek komukolwiek. Kiedyś oddał, za bardzo. Bolało. Życie nie jest po to, aby bolało. To już nie są czasy naszych rodziców, że trzeba się zaorać, straumatyzować, nacierpieć. Zresztą rodzice rozwiedzeni. Oni też niepotrzebnie wczuwali się w miłosne bajki.
Żył więc w sieci, z sieci wychodzić nie chciał. Poza siecią można sobie zrobić krzywdę.
Porno było jak wizualizacja korespondencji. Dodatkowy obrazek sprawiał radość, bo tu nie trzeba było nawet się odzywać. Wszystko robiono za nas. Sytuacja idealna.
Oczywiście, czasem przychodziły tęsknoty. Może ślub, może rodzina, jakaś idealna osoba do wspólnego oglądania seriali i pojechania na wakacje. Zaraz jednak refleksja: po co? Skoro można mieć tyle naraz. Wesołych, z pomysłami, chętnych. Ładnych bardziej lub mniej, ale zawsze z jakimś wybitnie udanym fragmentem ciała, na którym można się było skupić w czasie fantazjowania. Co ciekawe, one rzadko się obrażały. Można im było napisać, co się chciało. Jeśli było to coś niemiłego, to i tak brały to na siebie: „coś zrobiłam nie tak?”, pytały, „jesteś na mnie zły?”, próbowały dociekać. Nie wchodził jednak w żadne wyjaśnienia, nie chciał rozmawiać. Mówił, że nigdy się nie gniewa, że nic się nie stało. I znikał na parę dni, aby potem, zupełnie niezrażony, kontynuować snucie wizji, kto na kim i w jakiej kolejności.
Bardzo chciał coś osiągnąć, przez chwilę poczuć się wartościowy. Nieoczekiwanie to właśnie w korespondencji się odnalazł. Zamierzał kolekcjonować te wirtualne głaski, napawać się nimi w nocy, kiedy samotność była najstraszniejsza. Wystarczyło wtedy sięgnąć po telefon, zagadać do jednej z nieustająco chętnych i gotowych. Nie musiał się nawet zbytnio starać. To tam było. Czekało. Bez zobowiązań. Podobno to zdrowe. Wolnościowe. Miał naprawdę udane życie uczuciowe. Nie chciał słyszeć, że nie da się go mieć bez emocji. Uważał, że to chujowe gadanie parapsychologicznych kołczów od uważności, oddychania metodą Sraki i innych Czakramów Prawdy.
Na jakimś poziomie Magda lubiła być nim. Zamieniać się w tego, który w każdej chwili może skończyć grę. Udawała, że rozumie takich gości i nie ma do nich pretensji.
Nie lubiła, kiedy ktoś nie chciał robić tego, co chciała. Jednak ostatnio potrafiła znacznie obniżyć swoje oczekiwania. Samotność może doprowadzić człowieka do strasznych ustępstw. Zasypiała na bezdechu i budziła się o czwartej, cała w wyrzutach. Ach, uraziła go – nie zrobiła czegoś, powiedziała coś za dużo, źle rozegrała rozmowę. Jakby to była partia szachów, w której należy planować kilka ruchów do przodu. Jakby to było coś ważnego.
Lubiła, kiedy ktoś robił to, co chciała. Lubiła, gdy inne dziewczyny czuły się tak, jak ona czuła się niemal codziennie, kiedy w zakamarkach internetu szukała tego, czego nigdy i tak nie znajdzie.
Przebieg relacji można przenieść na specjalny wykres emocji. Ten Magdy wyglądał następująco: mężczyzna zagaduje w sieci. Potem znika, ale ona już cała w napięciu. Że co to i jak to, a może. Więc on znowu coś tam, że fajne zdjęcie. Ale ona już w oczopląsie i skwierczy, woła, rzuca się, żeby mu coś tam, kiedyś, gdzieś. Żeby zdążyć przed wyładowaniem baterii. Tylko, żeby tak konkretnie i coś bardziej niż miłe słowa, to ona nie ma czasu. A on też w sumie, że niby offline. Krzywa emocji opada. Po miesiącu nie rozpoznają się na ulicy. Po roku wysyłają sobie zdawkowe „wszystkiego najlepszego” na urodziny.
Umiała odgadnąć zakończenie, a jednak brnęła w to z dobrą miną do złej gry.
W czasie ostatnich świąt na pytanie babci, czy ma już kawalera, odpowiedziała ze złością, że ma ich wielu. Na każdy dzień tygodnia, jak majtki.