Mówi się o nich guilty pleasures, my jednak nie chcemy wpędzać Was w poczucie winy.
„W jednym z odcinków Udawaj, że to miasto – serialu dokumentalnego Martina Scorsesego o pisarce Fran Lebowitz, stwierdza ona, że nie rozumie określenia guilty pleasure. Dlaczego ludzie doceniający literaturę piękną i najwyższej próby eseje wstydzą się, gdy przyjemność sprawia im również lektura tanich kryminałów i obyczajowych czytadeł? Dlaczego «przyjemność», która nie robi nikomu krzywdy, miałaby być «grzeszna»? Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości co do tego, że to gra dyktuje dziś warunki, zachęcam, aby zastanowić się nad własnymi guilty pleasures, a następnie zadać sobie pytanie, czemu określamy je właśnie w ten sposób. Czy aby nie dlatego, że dana rzecz nie przystaje do naszej wyobrażonej doskonałości, imperatywu produktywności, wyśnionego, perfekcyjnego «ja»? I dlaczego to, co nie pasuje do idealnego obrazka, odruchowo uznajemy za nie tylko niedoskonałe, ale wręcz złe, grzeszne – a nie po prostu nieuniknione, bo ludzkie?”.
To część eseju Zuzanny Kowalczyk W pogoni za doskonałością. Podobnie do Fran mówi też Grzegorz Piątek w swojej kulturalnej Apteczce: „Przyjemność nie powinna się wiązać z poczuciem winy, dopóki kogoś nie krzywdzi”.
Przeczytajcie propozycje, które przetestowali na własnej skórze członkowie i członkinie zespołu „Pisma”.
Marcin Czajkowski
redaktor ds. weryfikacji informacji i dziennikarstwa danych
Kaznodzieja
Na półkach z książkami prócz literatury pięknej i non-fiction trzymam też komiksy. Celowo nie piszę o „powieściach graficznych”, będąc zwolennikiem emancypacji tego medium, któremu najbliżej jest moim zdaniem do filmu, tyle że zapisanego na papierze zamiast na taśmie 35 milimetrów. Wśród moich ulubionych znajduje się cykl Preacher Gartha Ennisa i Steve’a Dillona (Kaznodzieja w tłumaczeniu Macieja Drewnowskiego), którego tytułowy, mocno faustowski bohater poszukuje Boga po całych Stanach Zjednoczonych.
Gwiezdne wojny
Jestem fanem filmów i seriali science fiction, ale dla wielu moich współplemieńców stanowię nieznośnego psuja dobrej zabawy, ceniąc sobie element science bardziej niż fiction. Dlatego też Gwiezdne wojny doprowadzają mnie do białej gorączki, choć eony temu zagościły w jakimś szczególnie przytulnym zakątku mojego serca i na zawsze tam już pozostaną. Tu jednak musi do głosu dojść umysł, który podpowiada, że najlepsze, co całe uniwersum George’a Lucasa dało światu, to film Łotr 1 i serial Andor, oba napisane przez Tony’ego Gilroya.
Iga Gromska
stażystka w dziale online
Etienne
Choć po traumach z dzieciństwa zafundowanych przez lekturę O psie, który jeździł koleją czy seans Mojego przyjaciela Hachikō niewiele osób poszukujących ukojenia sięga po historie o ukochanych pupilach. Dla Etienne, komedii Jeffa Mizushimy, warto zrobić wyjątek. Nie dajcie się zwieść gatunkowi – to film, który stawiano obok słodko-gorzkiej Małej miss, z tym że zamiast dysfunkcyjnej rodziny podróżującej z córką jest tu samotny mężczyzna chcący pokazać jak największy kawałek świata swojemu choremu na nowotwór chomikowi. Nie czujcie się winni, gdy wzruszy was gryzoń i jego uroczo naiwny, wystylizowany na młodego Lionela Richie właściciel, ale też nie rozpaczajcie z ich powodu – niejedno z nas chciałoby przeżyć tyle co oni, zaczynając od szalonej wyprawy rowerowej, na kameralnym koncercie islandzkich muzyków niezależnych kończąc. To nie tylko refleksja nad kruchością kilkumiesięcznego chomiczego (i ludzkiego) życia, ale też wyjątkowo przyjemny wehikuł czasu do barwnych lat 60. Każdy kadr przypomina, że siła tkwi w prostocie.
Joshua Weissman
Tych, którzy zgłodnieją po seansie, zaciekawi być może kanał Joshui Weissmana – człowieka, który sprawił, że nawet zwolennicy stołowania się na mieście oglądają, jak przygotować domowe (i zdrowsze) wersje znanych fast foodów. Bo to nie same przepisy youtubera, nawet te autorskie i najbardziej wymyślne, przyciągnęły liczącą ponad 8 milionów osób publiczność – liczył się sposób ich prezentowania. Prosty język, specyficzny sposób wymowy nazw ulubionych składników czy detale, jak rysowanie uśmiechniętej buźki na cieście, zanim odleży swoje w lodówce, sprawiły, że do każdego poradnika Josha siada się jak do kawy z najlepszym przyjacielem. I coraz mocniej wkręca w gotowanie. Jeśli jego fenomen miał szansę zaistnieć w ojczyźnie kanapek z chipsami i kilkulitrowej coli, tym bardziej przyjmie się u nas. Wolicie książkę od YouTube’a? W Polsce ukazał się też poradnik Weissmana, Kuchnia bezwzględna, który stał się bestsellerem „New York Timesa”.
Przeczytaj też: Risotto, czyli kilka osobistych myśli o przyjemności
Inez Jaworska
specjalistka ds. fundraisingu
Teoria wielkiego podrywu (Big Bang Theory)
Najlepszą definicją przyjaciela/przyjaciółki jest ta wypowiedziana przez Elberta Hubbarda: „Przyjaciel to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi”. Big Bang Theory jest sitcomem, który moim zdaniem najdobitniej to potwierdza. Wracam do niego w chwilach, w których potrzebuję trochę śmiechu, ale też poczucia, że mogę usiąść na dobrze znanej mi kanapie w domu przyjaciół (jednak nie na miejscu Sheldona) i nie czuć się oceniana. Świetna obsada, naukowe ciekawostki i nerdowskie wrzutki oraz schematy relacyjne, w które wchodzą bohaterowie (i które tak proste są do odnalezienia w naszym życiu), sprawiają, że BBT często gości na moim ekranie i jeszcze częściej w sercu.
Magdalena Kicińska
redaktorka naczelna
Ostatnie życzenie
Tom opowiadań wiedźmińskich Andrzeja Sapkowskiego. Moja świąteczna lektura, która pozwala mi oderwać się od codzienności i zanurzyć w świat pełen znajomych postaci (starzy przyjaciele!) i poczucia humoru.
Kochane kłopoty (Gilmore Girls)
Serial z końcówki lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku o matce i córce, które łączy bliska więź (dziś pewnie obie wysłalibyśmy na terapię). Lorelai, matka, uwielbia śnieg – ja mam podobnie, więc kiedy spadnie ten pierwszy, mówię sobie pod nosem jak ona: I smell snow, i oglądam parę odcinków tej opowieści o małym miasteczku, wspólnocie, miłości i przyjaźni.
Real Housewives of Beverly Hills i inne tego typu reality show, pokazujące „grupę bardzo bogatych przyjaciół”, najlepiej sprzed dziesięciu, dwudziestu lat.
Takie produkcje można bezlitośnie (i słusznie) krytykować za wszystko, co w popkulturze najgorsze: patriarchat, promowanie agresji, konsumpcjonizm poza granicami przyzwoitości… a mnie z jakiegoś powodu jednak odprężają. Kłótnie oparte o kłopoty typu „X powiedziała Y, że na przyjęciu u Z miałam torbę za 200 tysięcy dolarów, a ona była za 300 tysięcy” roztrząsane tygodniami, rozwody, romanse i szalone stylizacje (zmieniane 2413 razy dziennie) to dla mnie dobra odskocznia od problemów codzienności.
Zuzanna Kowalczyk
autorka, redaktorka prowadząca
Hobbit
Tak, wiem, filmowa trylogia Hobbit to cyrk i jedna z najgorszych ekranizacji literatury w historii. Ale co poradzę? Właśnie przez tę pokraczność zapewnia mi pełny relaks, wynikający z całkowitego braku emocjonalnego zaangażowania w historię, z doskonałym połączeniem zaangażowania, które zapewnia powrót do ukochanego przeze mnie Śródziemia Tolkiena. Gdy kocha się Władcę Pierścieni, ale skatowało się go na śmierć zbyt wiele razy, Hobbit w tle, do gotowania, działa relaksacyjne cuda.
Przeczytaj też: Prawo do przyjemności
Marcin Lipiec
specjalista ds. prenumeraty i subskrypcji
Polska Ekstraklasa w piłce nożnej
Można tę przyjemność uznać za serial, ale też za nieco przaśne reality show. Ale pozytywnie przaśne, bo ten futbol ligowy jest jakiś przyjemnie zabałaganiony, nie zawsze profesjonalny, dzięki czemu wciąż zdaje się mieć odrobinę tego uroku i autentyczności, których brakuje na przykład takiej Lidze Mistrzów.
Stare wydania „Wiadomości”
Na YouTubie co rusz pojawiają się „Wiadomości”. Zwłaszcza te z lat 90. i wczesnych dwutysięcznych pozwalają zanurzyć się w nostalgii. Zawsze też miło być mądrym Polakiem po szkodzie i oceniać ówczesne decyzje dzisiejszym okiem. Natomiast po obejrzeniu odpowiedniej liczby wydań zaczyna koić świadomość, że kryzys to rzecz niezmienna i może warto go zaakceptować.
Anna Ostrowska
specjalistka ds. e-commerce
kanały kulinarne na Intagramie i YouTubie
Moje guilty pleasures są skropione oliwą, doprawione papryką wędzoną i mają iście kremową konsystencję. Zdarza się, że materializują się na talerzu, ale częściej przybierają postać rolki lub wideo na YouTubie. Algorytm podsuwa mi kolejne pieczenie z kalafiora, marynowane boczniaki, twerkujące serniki baskijskie i kawałki pieczonej dyni przyrządzone na tysiąc bliźniaczych sposobów. Intencjonalnie zaglądam na kanały Rozkosznego, Sugarlady czy Ni mom pojęcia co robię. Czasem trafi się Vito Iacopelli ze swoją szczerą miłością do pizzy. Wystarczy posłuchać, z jaką czułością wypowiada frazy: Pizza is a serious thing, is a piece of art […]. Guys, look at this, soft and crunchy at the same time. A gdy poziom kalorii obejrzanych na ekranie przekracza suto zastawione wigilijne stoły, to zawsze można się pogapić na wyprawy rowerowe Karola Wernera z kanału Kołem się toczy.
Ewa Pluta
redaktorka wydań cyfrowych
Dziennik Bridget Jones
Do Bridget Jones wracam regularnie od czasów nastoletnich: w chorobie, w pandemii, w zgryzocie. Oglądam, chociaż się denerwuję: czy ona musi się ciągle odchudzać, po co jej ten mąż, czy naprawdę celem jej życia musi być pogoń za Markiem Darcym… W tym czasie mogłabym obejrzeć ambitny film z silną kobiecą bohaterką, która wybiera niezależność i która nie staje co pięć minut na wadze łazienkowej ani nie dramatyzuje z powodu brzydkiej bielizny. Wybieram jednak Bridget Jones, do czego przyznaję się niechętnie. Może dlatego, że Bridget jest jak lustro, w którym możemy zobaczyć swoje lęki i tęsknoty?
Krzysztof Krawczyk
O tej grzesznej przyjemności wiedzieli dotąd tylko najbliżsi, zaufani. Nie wiem, jak to się stało i kiedy, że artysta, z którego dwadzieścia lat temu nawet szydziłam, dziś jest moim ulubionym. Lubię jego muzykę, czasem taneczną, czasem ckliwą, i teksty, które nie udają, że są czymś więcej. I ten karnawałowy styl: świecące marynarki, wcale nie dyskretne złoto na nadgarstku, stroboskopowa kula pod sufitem. Świat Krawczyka to świat nadmiaru, może dlatego tak trudno przyznać się do tej grzesznej przyjemności, bo to raczej umiar jest dziś dobrze widziany. A tak w ogóle: zatańczysz ze mną jeszcze raz?
Mateusz Roesler
specjalista ds. marketingu
No. 6
To zdecydowanie moja ulubiona manga. Seria komiksów (inspirowana cyklem dystopijnych powieści Atsuko Asano) o poszukiwaniu utraconego człowieczeństwa w mieście tylko z pozoru idealnym. Opowieść o przyjaźni, odkrywaniu własnej tożsamości i odwadze w zmienianiu świata. O tym, że w rzeczywistości pełnej przemocy i niesprawiedliwości tylko miłość może nas ocalić. Brzmi znajomo, prawda? Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy przeczytałem (i obejrzałem – bo powstała również animacja!) tę serię. Emocje, które mi wtedy towarzyszą, za każdym razem są tak samo intensywne. Płacz, frustracja, akceptacja tego, co nieuniknione. Znów mam piętnaście lat, żyję losami rysunkowych bohaterów i tak bardzo chcę, by wreszcie byli szczęśliwi!
Oprócz lektury komiksu polecam również piosenkę Aimer, która znalazła się przy napisach końcowych w anime – 六等星の夜 (Rokutousei no Yoru). Perfekcyjnie dopełnia tę historię (i tak: słuchając jej, też wyję).
Przeczytaj też: À propos przyjemności
Ewa Salamon
specjalistka ds. promocji
hiphopowe hity lat dwutysięcznych
Wspaniale jest wracać do niszowej muzyki, którą pierwszy raz w życiu słyszało się w Radiostacji, którą nagrywało się nocami na kasety, ale miło też nucić piosenki, które dwadzieścia lat temu pokochały miliony. Kto z nas nie pamięta takich wersów jak: „Tamte chwile to tombak, bo już wiem, co było potem”, „To tylko oni, żyjący w monotonii”, czy „Gdy zbudzi nas dźwięk potłuczonego szkła”. Teraz dostęp do nich jest dużo prostszy, polecam, sprawdźcie – to prawie pewne, że jak tylko usłyszycie pierwsze dźwięki utworów Jeden Osiem L, czy Trzeci Wymiar, od razu przypomnicie sobie całe teksty i wrócicie wspomnieniami do wydarzeń i klimatu początku tego wieku.
Vogule Poland
Kiedy trudno jest wybrać, który premierowy serial, czy kinowy hit oglądać tego wieczoru na jednym z serwisów streamingowych, na ratunek przychodzi YouTube i kanał prowadzony przez duet: Patryk Chilewicz i Adam Madam Mączewski. Regularna dawka afer i aferek ze świata influencerskiego, skrót najważniejszych dram i imb, którymi żyje celebrycki internet, rozwody, afery scamowe, gale freak fight, Pudelek w pigułce. Nawiązując do książki chłopaków – istne kuriozum. Wiadomo – zawsze można powiedzieć: „Kim jesteśmy, by oceniać innych?!”, prowadzący też święci nie są, ale kto jest? Czyż w tym właśnie nie tkwi istota guilty pleasure?
Maciej Szczepański
specjalista ds. obsługi prenumeraty
Kulawe konie (Slow Horses)
Zabawny szpiegowski serial, oparty na rewelacyjnej serii autorstwa Micka Herrona, opowiadającej o grupie szpiegów, których za różne porażki usunięto z szeregów brytyjskiego kontrwywiadu MI5 i zesłano do Slough House, gdzie mają dotrwać do emerytury, wykonując najpodlejszą pracę wywiadowczą, jak przeszukiwanie śmieci podejrzanych i tym podobne zadania. W natłoku wielu podobnych seriali ten podbił moje serce swoją czasem pozornie niezbyt ambitną akcją, w której zamiast pościgów mamy akcje w stylu klasycznych powieści szpiegowskich. Tutaj najpotężniejszą bronią jest intelekt ludzi, których przedwcześnie skreślono i odesłano na boczny tor. Do tego dodajmy brytyjski humor, którego jestem fanem, i plejadę doskonałych brytyjskich aktorów pojawiających się w mniej lub bardziej epizodycznych rolach. Dla mnie to serial, który z największą przyjemnością oglądam w wolne weekendy, zazwyczaj po ciężkim tygodniu. Po prostu uwielbiam.
Grafiki: materiały prasowe, stop klatki, zdjęcia na licencji Creative Commons