Wersja audio
Jak uchwycić początek tego wszystkiego? Pod koniec lutego stoję na brzegu wielkiej dziury, jej przeciwległa krawędź niknie w przymglonej dali, poznaczonej na horyzoncie kopcącymi kominami elektrowni. Przed moimi oczami rozciąga się połać ziemi przeoranej pazurami wielkich, górniczych kombajnów. Jeden z nich wlecze swe cielsko z cichym pomrukiem. Taśmociągi transportują węgiel brunatny. Maszyna jest wielka, ale nie sposób ocenić, jak bardzo – próżno szukać punktów odniesienia w ludzkiej skali. Wszystko jest tu nieludzkie, a najbardziej cel tego wszystkiego.
Aż się po głowie kołacze muzyka z Diuny Denisa Villeneuve’a.
Za moimi plecami rozciąga się największa morena Europy. Czuję niemal jej napór, jakby składające się na nią wały ziemi spiętrzone przez jeden lodowiec, a później starte przez kolejne, miały mnie zepchnąć ze skarpy, na której stoję.
Czy tutaj jest ten początek? Nie – to raczej koniec. Trzeba jednak cofnąć się w czasie, by objąć rozumem ten związek przyczynowo-skutkowy.
Właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymuję, łypie na mnie podejrzliwie. Ja na niego również. Na zdjęciach miejsce wyglądało trochę lepiej. No, ale wyboru nie ma – nigdzie nie mogę stąd iść, chyba że do lasu. Przez chwilę rozmyślam o śpiworze schowanym przezornie w bagażniku samochodu.
– Turysta? – sonduje niepewnie, mieszając mopem w wiadrze. Patrzy na przewieszony przez moje ramię aparat.
– Dziennikarz – odpowiadam. Mop opada na dno wiadra z pluskiem.
– Z ludźmi będzie pan gadał?
– Raczej ze skałami.
Pada, ale i tak wskakuję na rower – chcę złapać ostatnie godziny dziennego światła. Przelatuję przez zasnute węglowym dymem miasteczko, tylko w okolicach targowiska jest tu jeszcze jakiś ruch. Stacja …