Wersja audio
Oceny z egzaminu komisyjnego po pierwszym roku studiów w teczce osobowej studentki – trójki, trójki minus, jedna dwójka. Wynik – pozytywny. Na dole dokumentu zanotowano jednak uwagę: „Uprzedzić, że ma małe szanse na samodzielnego pracownika”.
Nie zapowiada się.
Irena Kamieńska, lat 31, rozwiedziona, do niedawna pracowała jako dentystka. W październiku 1959 roku otrzymuje promocję na drugi rok studiów na Wydziale Reżyserii Filmowej w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej (PWSTiF) w Łodzi. Na roku jest poza nią tylko pięć osób, w tym dwoje studentów z Bułgarii. Wymagania są wysokie, proporcjonalne do prestiżu placówki.
„Moim zdaniem – mówi w Filmówce. Powieści o łódzkiej szkole filmowej Józef Robakowski, absolwent PWSTiF – w 1958 roku do Szkoły nie można było się dostać. Osiągnięto w niej fantastyczny poziom, najwyższy spośród polskich uczelni artystycznych”.
Poza zaliczeniem niełatwego, wieloczęściowego egzaminu, przewidującego między innymi stworzenie żywego obrazu, który mógłby być okładką książki, od czerwca 1957 należało się także wylegitymować dyplomem ukończenia studiów wyższych. Stefan Szlachtycz, z tej samej rekrutacji co Kamieńska, przed reżyserią skończył architekturę. Rok przed nimi przyjęta Agnieszka Osiecka miała za sobą dziennikarstwo. W 1959 do Filmówki trafił młody etnograf – Jerzy Skolimowski. Pojawiają się również historycy sztuki, absolwenci ASP, filozofowie. Dentystów niewielu.
Przed egzaminem wstępnym Kamieńska zgłasza się do poradni konsultacyjnej PWSTiF. Pierwszą osobą, którą tam spotyka, jest Antoni Bohdziewicz – dziewięć lat wcześniej, jak wspomina w Filmówce… Andrzej Wajda, „skreślony i odsunięty od możliwości pracy w zawodzie reżysera”. Data decyzji jest nieprzypadkowa. W 1949 roku, podczas zjazdu filmowego w Wiśle, oficjalnie wprowadzono do polskiego kina socrealizm. Bohdziewicz zasłynął wówczas wystąpieniem, w którym zajął odrębne stanowisko wobec całego zjazdu.
Nerwowa, wrażliwa i inteligentna. Mimo napięcia zdobywa się na deklarację. Film to jej życiowa pasja.
„Normalnie przecież wiadomo – cytowano ze stenogramu w Filmówce… – że cnotliwy człowiek jest bardziej nudny od niecnotliwego. Jednak film ma właśnie pokazać cnotliwego człowieka. A ten ani autorów nie interesuje, ani nas, a przede wszystkim najmniej widza. Poza tym, czyż nie …