Wersja audio
W kwietniu zeszłego roku w centrum Santiago de Chile byłem świadkiem demonstracji przed dawnym budynkiem senatu, w którym obradowało Zgromadzenie Konstytucyjne. Protestującym chodziło o wodę. Przed prowizoryczną sceną ustawiono transparenty: „Bez wody nie ma żywności”, „Woda jest naszym pokarmem” i „Brońmy wody w naszych wsiach”.
Ze sceny wodzirej w białej koszuli i tradycyjnym słomianym sombrero prowadzi wiec. Przed sceną kilkaset osób, część z nich w kapeluszach jak on – od razu jasne, że to przyjezdni z regionów wiejskich. Wodzirej rzuca hasła, zebrani je podchwytują. Hasła sugerują, że demonstranci bronią swojego podstawowego prawa – dostępu do wody – które ktoś chciałby im odebrać.
Po dłuższej chwili coś zaczyna mi zgrzytać. Między hasłami o prawie do wody padają inne, które brzmią w tych okolicznościach osobliwie: „Państwo chce nam odebrać prawo do wody! Nie pozwólmy na to!” albo „Nie chcemy komunizmu jak na Kubie!”.
Chile jak mało który kraj od dekad hołduje antykomunizmowi. Tutejszy ład społeczno-ekonomiczny to twór generała Augusta Pinocheta, który doszedł do władzy w drodze zamachu stanu w 1973 roku i rządził przez kolejne siedemnaście lat. Pinochet obalił socjalistyczny rząd Salvadora Allendego, który próbował przeprowadzić pokojową rewolucję, reformując oświatę, opiekę zdrowotną, system podatkowy i prawo wyborcze w duchu egalitaryzmu.
Pieczę nad gospodarką dyktator powierzył tak zwanym Chicago Boys – uczniom Miltona Friedmana, którzy wierzyli w potęgę wolnego rynku i swobodną przedsiębiorczość oraz uważali, że działania państwa w gospodarce to źródło wszelkich nieszczęść (chyba że chodziło o długi prywatnych banków – wówczas państwo ratujące je przed upadkiem przeobrażało się w niezrównanego dobrodzieja). Tak oto Chile stało się kolebką konserwatywnej rewolucji lat 80. i 90., której dokonano tu w cieniu karabinów, zanim podobną, już bez broni palnej, przeprowadzono w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych.
Któż zatem w tym laboratorium neoliberalizmu czuje się zagrożony komunizmem? Kim są ci ludzie?
Odciągam na bok mężczyznę, około czterdziestki, który był przez chwilę na scenie – wygląda na zorientowanego i chętnie godzi się na rozmowę. Nazywa się Gonzalo Castillo i jest adwokatem, a także członkiem nowo powstałej Partii Republikańskiej (bingo!). Chilijscy republikanie sytuują się na prawo od najtwardszej postpinochetowskiej prawicy. Kochają Donalda Trumpa, Jaira Bolsonara, Marine Le Pen i Viktora Orbána, a w ostatnich wyborach, w 2021 roku, ich kandydatem był José Antonio Kast (który choć wygrał w pierwszej turze, poniósł porażkę w drugiej). Kast chełpił się, że gdyby Pinochet żył, na pewno głosowałby na niego.
Mecenas Castillo tłumaczy mi, że obecnie w Chile rolnicy dostają stałe koncesje na użytkowanie wody, a lewica, która wygrała wybory prezydenckie i zdominowała Zgromadzenie Konstytucyjne, chce im odebrać prawo do wody. – Teraz, kiedy …