Wersja audio
Większości z tego, co przeżyjesz, nie opowiesz nikomu. Nikomu. – Czuję się czasem jak Włóczykij z Muminków. – Siwą brodę pokrywającą twarz profesora Jana Marcina Węsławskiego marszczy delikatny uśmiech. Ten biolog morza i dyrektor Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie bada północny „koniec” świata, czyli Arktykę. Robi to już od blisko czterech dekad. – Włóczykij wędruje po świecie, ale każdej wiosny wraca do swoich przyjaciół z Doliny. A ci mają do niego pretensje, że nie chce im opowiadać o tym, co zobaczył podczas podróży. Na co Włóczykij tłumaczy, że gdyby o wszystkim opowiadał, toby pamiętał tylko własne słowa.
Ale słowa bez problemu wypływają z głowy Węsławskiego.
– Bo trzymanie tych wszystkich emocji w sobie zawsze wydawało mi się nie w porządku – tłumaczy. – Więc opowiadam. Mimo że wiem, ile tracę. A i ludzie nie zawsze mają ochotę słuchać.
Z bardziej introwertycznego profesora Waldemara Walczowskiego, oceanografa fizycznego z Instytutu Oceanologii, słowa trzeba wręcz wydzierać. Zarzuca się na nie przynętę i wyłapuje jak przyczajone przy morskim dnie drapieżne dorsze.
– Kiedyś uważałem, że tylko otwarty ocean się liczy. – Walczowski kiwa głową. – Teraz coraz chętniej pcham się do fiordów, pod lodowce. Chcę je widzieć i słyszeć. Chcę je czuć.
Walczowski, surowy wąsacz po sześćdziesiątce, spędza w Arktyce każde lato. Żegluje ze swoją ekipą naukową po morzach nordyckich w USA zwanych GIN Seas – bo opływają Grenlandię, Islandię i Norwegię. Co roku płynie z Półwyspu Skandynawskiego do norweskiego archipelagu Svalbard, którego największą wyspą jest Spitsbergen, zatrzymując się po drodze w tych samych miejscach na oceanie. Na różnych głębokościach mierzy zasolenie i temperaturę wody morskiej. Dzięki temu zna wieloletnią historię zmian zachodzących w ciepłych i słonych wlewach wody z Atlantyku do Arktyki wędrujących przez skomplikowany i rozgałęziony niczym …