Wersja audio
Za tymi wzgórzami jest Syria. A tutaj, w namiocie z białego plastiku i belek, jest centrum dla kobiet. Dookoła 340 innych namiotów, w każdym co najmniej cztery osoby. Jest pianie koguta i krzyk muezzina. Nie ma szkoły, lekarza, organizacji międzynarodowych. Jest za to dużo zmartwień: z czego zapłacić, czym palić, co do garnka włożyć, komu oddać.
Ale od niedawna jest jeszcze i to miejsce, prowadzone przez sześć kobiet: wdowę, gospodynię domową, mieszkankę sąsiedniego namiotu, bezrobotne; cztery Syryjki, dwie Libanki. Nazwały je Together for Justice – Razem po Sprawiedliwość.
Fatima odpowiada za finanse, Ragda, która jako jedyna mieszka w obozie – za komunikację, Majada – za logistykę, a Najma i Ghazal uczą czytania i pisania. Nisrin jest liderką. – Ale to rotacyjne przywództwo, więc zmieniamy się w tej roli – tłumaczą. Mówią jedna przez drugą, głośno – energetyczne kobiece tornado.
– Papierosa? – pyta Fatima, bo częstowanie fajkami to taki sam rytuał gościnności jak wspólny posiłek i kawa.
Dzisiaj trafiłyśmy na lekcje czytania i pisania. Ale gdybyśmy przyszły innego dnia, mogłaby akurat trwać sesja o przemocy, małżeństwie nieletnich albo prawach kobiet. Jest na nie tyle chętnych, że trzeba robić listy rezerwowe.
– Mamy w sobie głód wiedzy – mówi Ragda z syryjskiej Rakki, drobna kobieta po trzydziestce w kwiecistej chustce na głowie i z bruzdą na czole, znakiem ciągłej troski (jak zapłacić, skąd wziąć, czym palić). – Obóz to złe miejsce. Zostawia ślad na wszystkich, najbardziej na dzieciach. Mnie udało się na chwilę stąd wyjść, skończyć kurs, zrobić coś dla siebie. Teraz chcę tego samego dla innych kobiet.
Nieoczywisty bilans syryjskiej rewolucji
Saura. Obóz leży w dolinie Bekaa. Dolina Bekaa – na wschodzie Libanu – ciągnie się wzdłuż granicy z Syrią i Izraelem. „Żyzna”, „rolnicze serce kraju” – brzmią jej opisy w internecie. Na pierwszy rzut oka widać tu jednak przede wszystkim beton. Niekończący się ciąg miejscowości, urbanizacja bez ładu i składu, spaliny – bo przez centrum zabudowań prowadzi autostrada do Damaszku. Szarobury czyściec bez szans na zbawienie dla oka.
Oko zawiesza się dopiero na pięści. Stoi przy drodze, wysoka na jakieś pięć metrów. Biała, z czarną obwódką i napisem saura , rewolucja. Takie pięści są w wielu miejscach w Libanie, w stolicy – Bejrucie – też. To ślad po milionowych antyrządowych protestach, które przetoczyły się przez kraj w 2019 roku. Powołany w ich wyniku premier okazał się jeszcze gorszy od poprzedniego, korupcja jest, jak była, kryzys gospodarczy się pogłębił. Miało się zmienić wszystko, nie zmieniło się nic.
Podobnie jak po protestach przeciwko Baszszarowi al-Asadowi w sąsiedniej Syrii w 2011 roku, przewrocie w Egipcie, demonstracjach w Iraku. Nieudane rewolucje.
Porażki? Niekoniecznie – uważa francuska antropolożka Charlotte Al-Khalili. Nie udała się zmiana na górze, fakt. Ale pora zweryfikować myślenie ukształtowane w czasach oświecenia, na Zachodzie, zgodnie z którym rewolucja to ostre polityczne cięcie, nagłe „przed” i „po”. „Mimo pozornej porażki na politycznym i narodowym poziomie, syryjska rewolucja […] doprowadziła do obecnie doświadczanych głębokich społecznych przemian, postrzeganych jako nieodwracalne” – pisze Al-Khalili w tekście Rethinking the concept of revolution through the Syrian experience ( Zmiana podejścia do koncepcji rewolucji w kontekście doświadczenia Syrii ) opublikowanym w portalu Al-Jumhuriya.
Jeśli iść tym tropem, rewolucyjna pięść w dolinie Bekaa jest jak najbardziej na …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Reportaż ukazał się w sierpniowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn Opinii” (8/2022) pod tytułem Rewolucja przytula swoje córki.