Wersja audio
To była nieplanowana, ale wymarzona ciąża. Joanna Kawka, developerka IT, warszawianka, matka ośmiolatki, wiele lat temu usłyszała od lekarzy, że więcej dzieci mieć nie będzie. Kiedy więc w marcu na teście zobaczyła dwie kreski, niedowierzanie mieszało się ze szczęściem.
– Ciąża – mówi – wyglądała dobrze, ale znosiłam ją fatalnie, wymiotowałam od rana do wieczora, nawet wody nie mogłam pić.
Na kontrolnym USG, prywatnie, w ramach abonamentu w jednej z największych sieci medycznych, pod koniec dziewiątego tygodnia ciąży, lekarz wykonujący badanie milczał.
– Więc już wiedziałam. Zarodek obumarł.
To ona przerwała ciszę.
– „Nic z tego nie będzie?” – zapytałam. Chociaż nie był stażystą czy początkującym lekarzem, widziałam zakłopotanie na jego twarzy, nie wiedział, jak mi to powiedzieć. Czułam, że mu ulżyło, kiedy się odezwałam. Nawet było mi go szkoda.
To ona też zapytała, co ma dalej zrobić. Usłyszała: „Czekać na poronienie samoistne” (bez ingerencji medycznej).
– Zdrętwiałam. Tydzień? Dwa? Nie wiedziałam, ile to będzie trwało – opowiada. – Przecież poza tymi wymiotami czułam się dobrze, jakby ciało udawało, że wszystko jest okej, że ciąża jest okej. Miałam tak chodzić, przepraszam, ale tak się właśnie czułam, z mikrotrupkiem w środku?
W weekend koleżanka Joanny obdzwaniała szpitale, pytając, czy mogą ją przyjąć, ale wszędzie słyszała to samo: przyjść na izbę przyjęć i czekać.
– W żadnym z warszawskich szpitali nie można się było umówić na zabieg zakończenia tej ciąży. Nie chciałam iść na SOR [szpitalny oddział ratunkowy – przyp. red.], są przeciążone, czeka się tam po kilka, kilkanaście godzin, a czułam się fatalnie, nie miałam na to siły. Ryczałam w poduszkę.
Joanna już raz poroniła. Kilka lat wcześniej ciąża rozwijała się prawidłowo, dopiero pod koniec pierwszego trymestru, kiedy już, spokojni, razem z mężem podzielili się wiadomością z najbliższymi, okazało się, że zarodek obumarł. Zgłosiła się wtedy na SOR Szpitala Bielańskiego.
– Rozumiem zasady triażu [selekcji pacjentów pod kątem stopnia obrażeń, dolegliwości i rokowań – przyp. M.K.], moja sytuacja nie była nagła, dlatego czekałam. Wiele godzin. Z sali obok dobiegał dźwięk aparatury KTG, bicia serc dzieci odbijały się echem. Dookoła mnie rodzące, później, po południu, rodziny wypisywane ze szpitala: noworodki w nosidłach. A ja z martwym płodem. W końcu przyszła moja kolej. Ponowne USG wykonała mi studentka, lekarka, która ją nadzorowała, karciła ją nade mną. Nikt się do mnie nie odzywał. W końcu jeden z lekarzy powiedział: „Skrobanka albo tabletki”.
Wybrała to drugie. Roniła w domu.
– Nie lubię nadużywania słowa „traumatyczny”, ale myślę, że moje doświadczenie na SOR właśnie takie było. Ani przez chwilę nie czułam się tam pacjentką. I długo potem unikałam ciężarnych, nawet na ulicy, kiedy widziałam kobietę w ciąży, przechodziłam na drugą stronę.
Nic więc dziwnego, że tym razem nie zdecydowała się na wielogodzinne oczekiwanie wśród kobiet w ciąży, rodzących. Kilka dni później miała umówioną prywatną wizytę u ginekologa. Zapytał radośnie: „Z czym pani przychodzi?”. Atmosfera siadła, kiedy powiedziała, że z poronieniem.
Znów usłyszała to samo: „Może pani czekać na poronienie samoistne albo iść do szpitala”. Czyli ponownie zgłosić się na izbę przyjęć i czekać kilka, kilkanaście godzin. Na pytanie o tabletki wywołujące poronienie lekarz rozłożył ręce. „Proszę pani, bardzo bym chciał, ale nie mogę. Wie pani, jaki teraz mamy w Polsce klimat”.
Trzecia przesłanka do przerwania ciąży z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu została zniesiona wyrokiem TK opublikowanym w styczniu 2021 roku.
To wtedy, jak wspomina Joanna, zupełnie się rozsypała. Nie mogła przestać płakać. Z jednej strony wizja spędzenia wielu godzin w poczekalni izby przyjęć, z drugiej chodzenie tydzień, dwa albo i dłużej z martwym płodem – oba warianty wywoływały takie samo przerażenie. „Wiem, że to trudne – mówił lekarz – ale może pani pójść do naszego prywatnego szpitala, odpłatnie, będzie pani miała tam bardziej komfortowe warunki niż w państwowym”.
Joanna zakończyła swoją ciążę sama. Zdobyła potrzebne tabletki poronne, zażyła je w domu. Nie złamała prawa. Lekarze, jeśliby jej pomogli, również by tego nie zrobili.
Bo zgodnie z obowiązującą ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży to ostatnie możliwe jest w dwóch sytuacjach: kiedy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (na przykład gwałtu czy kazirodztwa) i gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety. Trzecia przesłanka (embriopatologiczna) do przerwania ciąży z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu została zniesiona wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego (TK) opublikowanym w styczniu 2021 roku.
Przeczytaj też: Drogi Trybunale! Decyzję w sprawie aborcji musisz zostawić nam
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Tekst ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn Opinii” (11/2023) pod tytułem Nie widzę, nie słyszę, nie mówię, nie robię.
Weryfikację faktów w „Piśmie” wspiera EMIF, prowadzony przez Fundację im. Calouste'a Gulbenkiana. Fact-checking in „Pismo” is supported by EMIF, managed by Calouste Gulbenkian Foundation.