Wersja audio
Choć o pieniądzach podobno nie wypada dyskutować, to rozmowy tej nie da się uniknąć. Bo jak śpiewała niegdyś Liza Minnelli, money makes the world go around . To pieniądz wprawia świat w ruch. Owo zdanie stało się popularnym porzekadłem, ale tylko nieliczni są w stanie wyjaśnić, co właściwie znaczy. Bo język ekonomii to pole minowe. Stopy procentowe, fundusze hedgingowe, sekurytyzacja, luzowanie ilościowe…
Gdy stoimy naprzeciw osoby, z ust której sypią się tego rodzaju terminy, głos w naszym umyśle woła coraz głośniej: „Uciekaj!”. Ciało uwięzione jest w konwenansie rozmowy: głowa przytakuje, usta składają się w uśmiech, a mięśnie twarzy pozorują zainteresowanie. Ale myślami jesteśmy gdzie indziej. Przy pierwszej możliwej okazji uwalniamy się od cierpień i wracamy do strefy komfortu, jaką jest błoga nieświadomość w kwestiach gospodarczych.
Jesteśmy społeczeństwem ekonomicznych analfabetów. Dlaczego? Bo ekonomia to język władzy. Podobnie jak łaciną w średniowieczu biegle włada nim zaledwie wąska grupa elit. Przeciętna Kowalska nie ma szans, by uczestniczyć w tej dyskusji. Gdy widzi w telewizji dwójkę krawaciarzy spierających się o to, czy bank centralny podniesie stopy procentowe, przełącza się odruchowo na inny kanał. Rozmowa ta brzmi tak abstrakcyjnie, jakby była zupełnie oderwana od życia codziennego. Choć nie jest.
Wystarczy przejść z ekonomicznego na polski i – zamiast o stopach procentowych – mówić o cenie pieniądza. Rozmowa na ten temat przyciągnęłaby uwagę wielu. Bo jeśli Kowalscy zaciągnęli kredyt, to od ceny pieniądza zależy wysokość ich miesięcznych rat. A więc i to, ile pieniędzy mają w portfelu.
Żeby było jasne: nie widzę niczego złego w posługiwaniu się trudnymi wyrazami. Wiele z nich przydaje się do tego, aby objaśnić złożoność świata. Żargon nie musi być wcale wykluczający. Weźmy słowo „fotosynteza”. Osoba, która nie zna się na biologii, z samego znaczenia słów może wywnioskować, że chodzi o coś ze światłem (foto) i łączeniem (synteza). W języku ekonomii natomiast pojęcia są albo nieintuicyjne (jak stopy procentowe, w których nie chodzi przecież o części ciała), albo wręcz sprzeczne z intuicją.
Gdyby laik próbował na przykład rozszyfrować znaczenie pojęcia „sekurytyzacja”, pewnie pomyślałby, że mowa o jakimś mechanizmie zapewniającym bezpieczeństwo. W rzeczywistości słowem tym określa się zjawisko dokładnie odwrotne: dolewanie oliwy do ognia. Budowanie kolejnych pięter w finansowym domku z kart, które było jedną z przyczyn wielkiego krachu amerykańskiego systemu bankowego w 2008 roku.
Podobnie termin „luzowanie ilościowe”. Kowalska nie ma szans domyślić się, o co w tym może chodzić. O jakąś formę rozrywki, w której liczy się ilość, a nie jakość? O relaks dla sztywniaków? Można zagimnastykować swój umysł na amen. Choć w rzeczywistości chodzi o rzecz stosunkowo prostą: drukowanie pustych pieniędzy.
Te trzy słowa już coś mówią – nie …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Artykuł ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn Opinii” (11/2022) pod tytułem Krwawica: rzecz o obiegu pieniądza.