Wersja audio
Ómego czerwca 2019 roku w sali plenarnej parlamentu panował półmrok. Na podium weszła drobna kobieta. Odczytała rotę: „Ślubuję użyć wszystkich moich sił i zdolności w służbie Mołdawii. Uroczyście przysięgam szanować konstytucję i prawo krajowe oraz bronić demokracji, praw człowieka i podstawowych zasad: suwerenności, wolności, niepodległości oraz jedności terytorialnej Republiki Mołdawii”. Słabo ją było słychać, bo nagłośnienie sali nie działało. Używała mikrofonu podłączonego do przenośnego głośnika.
Złożyła podpis, zeszła z podium, uklękła i pocałowała flagę państwową. Następnie uścisnęła dłoń prezydenta i przewodniczącej parlamentu, a potem stanęła obok nich. Mimo słabego światła było widać, jak uśmiech rozjaśniał jej twarz. Prezydent Igor Dodon był poważny i posępny, a oblicze przewodniczącej Zinaidy Greceanîi ginęło w ciemnościach. Oklaski dobiegały z lewej i prawej strony sali. Środkowa część nie reagowała, stało tam czterdzieści pustych foteli.
Mołdawska polityka stanęła na głowie. Prorosyjska Partia Socjalistów Republiki Mołdawii (PSRM) Dodona i Greceanîi weszła w koalicję z proeuropejskim blokiem Teraz (ACUM) Mai Sandu. Socjaliści zgodzili się oprzeć program rządu na integracji z Unią Europejską. Tak różne partie połączyła jednak nie geopolityka, a wspólny wróg – lider Demokratycznej Partii Mołdawii (PDM), najbogatszy człowiek w państwie i szara eminencja krajowej polityki – oligarcha Vlad Plahotniuc. W Kiszyniowie mówi się, że pierwszy milion zarobił na sutenerstwie. Dostarczał prostytutki na imprezy dla polityków i przedsiębiorców, a przy okazji nagrywał ich ukrytą kamerą. Nikt mu niczego nie udowodnił, bo od lat steruje policją i wymiarem sprawiedliwości. Zawłaszczył sądy, prokuraturę, przejął większość mediów i za pomocą ludzi miernych, ale wiernych, rządził samodzielnie całym krajem z fotela szefa partii, nie piastując żadnych państwowych urzędów.
Mołdawska polityka stanęła jednak na głowie tylko na chwilę. Jeszcze w 2015 roku Maia Sandu udzieliła wywiadu gazecie „…