Wersja audio
Mój mąż jest świetnym kompanem przede wszystkim dlatego, że programowo nie widzi smoków. A jeśli nikt oprócz ciebie nie widzi smoków, są szanse, że tak naprawdę ich nie ma. Nawet jeśli ty widzisz całe ich stado, nawet jeśli po zamknięciu oczu lecą ku tobie smocze chmary i wszędzie słyszysz łopot skórzastych skrzydeł. „Niech nikt inny ich nie widzi – myślisz sobie – zwłaszcza gdy smoki to natrętne, złe myśli związane z dziećmi”. O tym, że jakoś dawno już nie było wojny, że ciało dziecka jest wyjątkowo delikatne, a los może odmienić się z jednym podmuchem wiatru, który – jak w jakiejś ponurej wersji Mary Poppins – przyniesie dzieciom nie supernianię, ale klimatyczną apokalipsę. Niech nikt inny nie widzi smoków, bo to by znaczyło, że są naprawdę.
Mój mąż nie widzi smoków. W jego obecności stają się więc nierealne i śmieszne, jak gigantyczne, cherlawe origami. Jesteśmy na wycieczce z naszym dziesięcioletnim synem; idziemy już długo, dziecko powłóczy nogami, marudzi, nie chce dalej iść, nie chce być cicho; jest głodne i zamierza to z rozmachem manifestować.
– Dobrze, że nie musimy nigdzie uchodzić – wyrywa mi się niepotrzebnie, bo papierowe smoki się poruszyły, a mnie stają przed oczami obrazy dzieci na pontonach na Morzu Śródziemnym. Co w takich sytuacjach ludzie mówią narzekającym dzieciom? I jak marudzą dzieci, gdy chodzi nie o głód, ale o życie? „Kto wie, co przydarzy nam się jutro” – myślę, chociaż świeci słońce, dziecko Maks ma nową bluzę, niedaleko jest sklep i wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi nie grozi nam absolutnie nic.
Mąż milczy, smoki opadają powoli, jak zmęczone latawce. Śpiewają ptaki.
– Albo siedzieć cicho w piwnicy, chowając się przed hitlerowcami – słyszę nagle. I wcale, w ogóle nie brzmi to jak żart, mój mąż naprawdę to sobie wyobraził, na jeden krótki moment. A więc zdradził się z tym, że on też się boi, też umieszcza nas w mniej i najmniej prawdopodobnych scenariuszach, w których dzieciom dzieje się straszna krzywda i w których nic, zupełnie nic nie da się zrobić, żeby je ochronić.
I wtedy smoki …