Wersja audio
Zuzanna Kowalczyk: Zacznijmy od szczerego wyznania – czy będąc w liceum, przeczytali państwo wszystkie książki, które znajdowały się wtedy na liście lektur?
Ryszard Koziołek: Na pewno nie przeczytałem wszystkiego podczas studiów z filologii polskiej, ale wydaje mi się, że w liceum, a właściwie w moim przypadku w technikum, przeczytałem pełną listę…
Dorota Kozicka: Ja chyba też. Liceum kojarzy mi się z czasem ogromnych ambicji czytelniczych.
To imponujące. Gdy ja uczęszczałam do klasy humanistycznej, a było to ponad dekadę temu, prawie nikt nie przeczytał wszystkich lektur od deski do deski.
D.K.: Myślę, że to może być kwestia innych czasów i tego, jak te listy lektur były w różnych okresach konstruowane. Nasze, to jest moje i Ryszarda, czasy były naznaczone trudnym dostępem do książek, więc fakt, że się miało znajomości w księgarni, że można było coś przeczytać i o tym opowiedzieć, miał inną wagę. Ja również byłam w klasie humanistycznej i tam czytanie było szczególnie ważną ambicją, a także przejawem środowiskowego snobizmu, w moim przekonaniu bardzo pozytywnego.
Ale ten snobizm i te ambicje mogą się również przejawiać czytaniem książek spoza szkolnego kanonu. Mam poczucie, że tak się działo u mnie, klasykę nadrabiałam częściowo na studiach.
R.K.: Im jestem starszy, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że różne czasy i obecne w nich praktyki czytelnicze są nieporównywalne. Nie wiem, co ty, Doroto, o tym myślisz, ale ja uważam, że to nasze zgredziarstwo się już… nie przekłada. Zmienił się paradygmat kultury, czyli fundament, który decyduje o tym, jak myślimy, jak odczuwamy, jak mówimy, czego potrzebujemy od kultury. I tak jak była starożytność i pojawiło się średniowiecze, tak PRL był w jakimś sensie epoką klasyczną.
Prof. dr hab. Ryszard Koziołek
(ur. 1966), literaturoznawca, historyk literatury, eseista, od 2020 roku rektor Uniwersytetu Śląskiego, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego.
Po której nadeszły ciemne wieki dla konsumpcji kultury?
R.K.: Nie mówię, że to, co dzieje się obecnie, jest nieciekawe. Ekscytuje mnie współczesność, angażuje swoimi atrakcjami, przede wszystkim demokratyzacją dostępu do sztuki, którą uważam za osiągnięcie ludzkości porównywalne do wynalezienia pralki i zmywarki. Ale sam się na tym łapię i przestrzegam tego, by nie mówić o tym, ile my czytaliśmy i jak to się kiedyś przeczytało Nieznośną lekkość bytu Milana Kundery w jedną noc, bo kolega czekał rano na ten jedyny egzemplarz. To oczywiście było niesłychanie produktywne, utrzymywało człowieka w stanie intelektualnej histerii i generalnie dobrze robiło głowie, ale z punktu widzenia normalności, w której człowiek może iść do księgarni, kupić bez stresu książkę czy płytę, bo mu nie wykupią, okres naszej młodości był zupełnie z innego porządku.
Czyli kultura niedoboru miała jakieś zalety?
R.K.: Co do zasady jestem wielkim przeciwnikiem kultury niedoboru, która wartościuje to, czego jest mało i na co zasługują tylko nieliczni, którzy mają znajomości albo bardzo dużo pieniędzy. Ale proszę sobie wyobrazić ucznia, Dorota na pewno była taka sama, który przeczytał lektury jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, bo po prostu nie mógł się doczekać, kiedy będzie te książki …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Partnerem tekstu jest Miasto Gdynia, sponsor Nagrody Literackiej GDYNIA.
Fundację Pismo, wydawcę magazynu „Pismo”, wspiera Orange.