Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Read and listen without limits. Log in or take advantage of our offer

Strategie przetrwania

Porozmawiaj z ciałem

To ciekawe, jak ludzie rozumieją zajęcie się ciałem. Zamiast fazy zatrzymania i oglądu, poświęcenia mu uwagi, odpoczynku, chcą natychmiast planu naprawczego, który oznacza serię kolejnych, prawdopodobnie w dobrej intencji, ale równie restrykcyjnych pomysłów i wymagań, jak to teraz relacja z moim ciałem będzie wyglądać – mówi Marzena Barszcz, psychoterapeutka i specjalistka analizy bioenergetycznej.

Trudno było mi się przygotować do tej rozmowy. Nie jestem prymuską w temacie, raczej najmarniejszą uczennicą z przedmiotu o ciele. Która zawsze myślała w kategoriach: ciało mi choruje, nie działa, psuje się, nie daje rady, muszę je zmobilizować; odchudzić; postawić do pionu; ubrać jakoś inaczej. Kto traktował ciało w kategoriach użytkowych, bo ciało ma służyć, ma działać, ma być ładne i szczupłe. No i zdrowe.

A gdy ciało choruje, odmawia posłuszeństwa to trzeba je naprawić. Ale czy trzeba? I co do nas mówi ciało, gdy gorzej się czuje? Co stara się powiedzieć? I czy zdajemy sobie sprawę, że każde nasze odcięcie się od własnych lęków, emocji, bolesnych wspomnień, od niewypowiedzianych potrzeb kumuluje się w nas, w ciele? A po czasie ciało odpowiada na to bólem, napięciem, zmęczeniem, osłabieniem. W reakcji na to myślimy, że weźmiemy pigułkę i przejdzie. Od prawie czterech lat w cyklu Strategie przetrwania zajmuję się lękami, obawami, strachem, wyczerpaniem, wypaleniem, nadużyciem, mobbingiem, relacjami. I ani razu nie zajęłam się ciałem, które te wszystkie emocje, relacje, nadużycia w sobie nosi. Więc dziś jest o ciele.

Marzena Barszcz, psychoterapeutka, trenerka międzynarodowa, założycielka Instytutu Analizy Bioenergetycznej w Warszawie. Autorka książki Psychoterapia przez ciało. Współczesna analiza bioenergetyczna w praktyce.

Katarzyna Kazimierowska: Zacznijmy od takiej sytuacji. Przychodzi do pani pacjent i mówi, że czuje się trochę jak za szybą, jakby nie dotykał rzeczywistości, czuje, że nie nadąża, jest bardzo zmęczony, udręczony codziennością, pełen niepokoju, praca nie przynosi mu już przyjemności, jedzenie mu nie smakuje i tak dalej. Jak pani reaguje?

Marzena Barszcz: Nie wiem, czy mam na to jakąś standardową odpowiedź. Słuchając tego człowieka, sama będę przy nim coś czuła. W psychoterapii nazywamy to przeciwprzeniesieniem. I to będzie moim najlepszym przewodnikiem – jak się przy nim poczuję. A w związku z tym, że dosyć żywo włączamy ciało w proces, również to, co będzie się działo w moim ciele podczas tej rozmowy, okaże się dla mnie wskazówką. Poza tym ważne jest dla mnie to, co ktoś mówi, ale i jak mówi. Na przykład w jaki sposób opowiada o swoich najbliższych relacjach. I to mi da wgląd w to, gdzie przebiega jego punkt maksymalnego cierpienia.

To znaczy?

Pacjent zgłasza pewien rodzaj trudności, które przysparzają mu cierpienia. Bardzo mnie ciekawi, jak widzi swoją drogę, jak znalazł się w tym miejscu. Czy dostrzega jakieś połączenia z przeszłością? Postawiłabym mu pytanie, od którego zależałaby przyszłość tej psychoterapii. Czego chciałby dla siebie dalej w życiu? I łącząc te wszystkie zmienne, zaczęlibyśmy szukać realnego, możliwego do osiągnięcia w psychoterapii celu, żeby mu pomóc. Opisała pani, jak ten człowiek się ma, ale zupełnie nie wiemy, czego chce i potrzebuje. Dlatego zanim podejmiemy próbę ratowania go, pokazania, jak może odpoczywać, jak się odżywiać, najpierw usłyszmy, czego chce. Jak pani myśli?

Mógłby powiedzieć: „Nie chcę być zmęczony, udręczony, nie chcę być za szybą, chcę być radosny, chcę czerpać z życia, chcę mieć satysfakcję i chcę, żeby było mi lżej. Nie chcę tego ciężaru, który sprawia, że chodzę przykurczony, pochylony, smutny, że się dawno nie uśmiechałem…

Czyli bardzo nie chce być tym, kim jest właśnie dzisiaj.

Dokładnie.

To zobaczmy, jak ten ktoś się tutaj znalazł, co sobie zrobił, co go spotkało. Częścią pracy terapeutycznej jest również znalezienie powodów, dla których nie może on pójść dalej, zmienić swojej sytuacji. Przez te wszystkie lata tak skutecznie się znieczulił na siebie i świat, że teraz jest za szybą. Mogę więc zaprosić tę osobę do pracy nad odkryciem, jak i dlaczego postawiła tę szybę, a potem możemy się zastanowić, czy będzie ją chciała za sobą zostawić.

A gdyby ten ktoś zapytał: „Czy może mi pani pomóc doraźnie?”. Trochę jak w aptece: „Czy mogę nauczyć się już teraz opiekować sobą? Bo nikt mnie tego nie nauczył. Nikt mi nie mówił, że mam prawo zająć się sobą”. W ogóle mam wrażenie, że to problem wielu osób, a przede wszystkim kobiet – nikt nam nie mówi, że mamy prawo zająć się również sobą, nie tylko dziećmi, rodzicami, innymi.

Tu nie ma jak doraźnie pomóc, sama ta rozmowa jest zaproszeniem do odbycia wspólnej drogi – w której będę towarzyszyła danej osobie – do tego, żeby wyszła z odwrażliwienia na siebie i ruszyła w stronę uwrażliwienia na siebie. Jestem po to, żeby mogła przyjrzeć się z zaciekawieniem tym obszarom, w których jest znieczulona na siebie. Żeby ta przykładowa kobieta, która nie daje sobie prawa do własnych potrzeb, doświadczyła tego, że tu, w gabinecie, jest druga kobieta, dla której jest ważne, co czuje i jak traktuje siebie ta pierwsza, oraz że będzie jej towarzyszyć w zrozumieniu momentów, gdy jest dla siebie niedobra.

Zdarza się, że pani pacjenci reagują zaskoczeniem, że mówi pani rzeczy, które pewnie często słyszą pierwszy raz w życiu?

Tak, to w ogóle jest chyba częścią tego zawodu, że zwykle myślimy o deficytach w ludziach, ale nie w kontekście „tak mam”, raczej „czemu tak mam” i jak możemy to zmienić czy z czasem przekształcić w zasób. Więc gdy ktoś nie odpowiada z poziomu pogłębiania dalej tego deficytu, tylko próbuje odpowiedzieć na niego ze zrozumieniem i bez oceny, to pacjenci są bardzo poruszeni. Ale też bardzo chcemy być ratowani, więc jeśli odmawiam tego ratunku wprost i proponuję towarzyszenie w drodze, na której pacjent samodzielnie odnajdzie siebie, w duchu sprawczości, to również bardzo, zaskakuje. Ale to jest właśnie siła relacji terapeutycznej – jej podstawą w nurcie, w którym pracuję, jest wsparcie relacji z ciałem.

Przeczytaj też: Uważność na dobre życie

Uczymy pacjenta samoopieki, bo to, jak się sobą zajmujemy, jest dosłowne. To można praktykować, a mózg uwielbia praktyki i tak powstają nowe nawyki, rutyny, które mogą być dla nas bardzo wspierające, nawet jeśli za bardzo jeszcze siebie nie lubimy. Ale od tego zaczynamy.

Zajmuje się pani psychoterapią przez ciało, a dokładnie analizą bioenergetyczną. Przyznam, że nigdy nie spotkałam się z tym terminem. Okazało się, że jestem w tym zakresie dużą ignorantką, która nie czyta sygnałów z ciała, nie słucha go.

Jest pani bardzo sroga dla siebie. Jednocześnie przedstawiła pani istotę błędu poznawczego, co znaczy „praca przez ciało”. Ludzie mają pomysł, że zrobią parę fikołków, powalą rakietą i już. A to znowu byłby dobry przykład pracy nadużywającej ciała.

Trochę tak, ale rzeczywiście, gdy myślę o ciele, cieszę się, że mi tak dobrze służy, jestem mu wdzięczna, jednak traktuję je użytkowo. Pewnie dbam o nie tak jak niektórzy o samochód: odżywiam, nawadniam, wyprowadzam na spacery, ćwiczę jogę, żeby miało się dobrze, żeby mnie nie bolało.

Właśnie sobie pomyślałam, jak wiele osób prowadzi taką narrację do ciała. To jest powszechne, że nie mówimy: „wyprowadzam na spacer siebie, dbam o siebie” – tylko „dbam o ciało”. Nawet w warstwie językowej oddalamy się od ciała, z różnych powodów nie możemy się z nim zidentyfikować.

Nawet w warstwie językowej oddalamy się od ciała, z różnych powodów nie możemy się z nim zidentyfikować.

Oczywiście kultura i religia dostarczają nam dodatkowych powodów, a do tego dochodzą traumatyczne doświadczenia, a my, żeby jakoś się chronić przed wspomnieniami, odłączamy się od ciała. I mówimy: „to ciało ma objawy, a nie ja, to ciału coś jest, a nie mnie, to ciałem muszę się zająć”, zamiast przyznać, że to ja mam konflikty wewnętrzne i ciało mi je tylko pokazuje, informuje mnie o nich poprzez ból, jaki w nim czuję, dyskomfort, zmęczenie, nadwagę. Ale z pewnych względów powiedzenie „ciało to ja, ja to ciało” budzi niepokój.

Odłóżmy na bok różne doktryny religijne, które mówią, że ciało to jedynie powłoka czasowa. Jednak to jedyna powłoka, którą mamy, i bez niej wiele nie zdziałamy. To ten sam powód, dla którego nasza relacja z ciałem jest tak ważna, a jednocześnie tak zagrażająca. Przez lata tracimy kontakt z ciałem i przestajemy je traktować podmiotowo, a używamy go, traktujemy przedmiotowo.

Bo „ja” to intelekt, dusza, emocje?

Wybieramy asymetrię. Jesteśmy umysłem, ważne jest to, co myślimy, czujemy. Ale uważam, że nawet z poziomu umysłu można kontaktować się z ciałem podmiotowo, a asymetrię przekładać na język opieki, a nie na język użytkowania czy podległości.

Wybieramy asymetrię. Jesteśmy umysłem, ważne jest to, co myślimy, czujemy. Ale uważam, że nawet z poziomu umysłu można kontaktować się z ciałem podmiotowo, a asymetrię przekładać na język opieki, a nie na język użytkowania czy podległości.

Bo jeszcze gdy używamy ciała i dbamy o nie, nie jest najgorzej. Ale gdy chcemy je kontrolować – jego wagę, wygląd, możliwości, zmęczenie – i zawładnąć nim, do czego namawia wszechobecna narcystyczna kultura, a naszą omnipotentną wizję wspiera medycyna, i wierzymy, że za takie traktowanie ciała nikt nam nie wystawi rachunku, to bardzo trudno o choćby neutralny kontakt z ciałem, nie mówiąc już o serdeczności czy czułości wobec niego. Zapominamy przy tym, że ciału należy się szacunek, bo jego wartością nadrzędną jest niesienie życia.

Nie słuchamy ciała i nie przyjmujemy do wiadomości płynących z niego sygnałów?

Gdy zaczniemy do niego mówić i go słuchać, to będziemy mieć relację z ciałem, a na to nie każdy ma ochotę z różnych – najczęściej związanych z traumą – powodów. Ciało niesie wtedy w sobie ładunek zagrożenia związany z pamięcią somatyczną i zbyt silnymi emocjami. Naprawdę relacja z ciałem to nie jest łatwa sprawa, bo większość z nas nie ma tylko dobrych doświadczeń życiowych.

Ale ustalmy, że kontakt z ciałem ma każdy. Nawet jeśli jest ograniczony czy podległy, to wydaje mi się, że kontakt ma każdy. Tylko – i tu możemy przejść do analizy bioenergetycznej – przez to, jak się kontaktujemy, widzimy, jak się z nami kiedyś, na przykład w dzieciństwie, kontaktowano, co uwewnętrzniliśmy, no i do czego zapraszamy. To takie moje krótkie wyjaśnienie, dlaczego jest sens włączać ciało w psychoterapię.

Chciałam wrócić do powodów, dla których odcinamy się trochę od ciała, czasem traktujemy je neutralnie, a najczęściej feudalnie, ma sprostać naszym oczekiwaniom. Od dzieciństwa jesteśmy oceniani przez ciało. Ogląda się nas i komentuje – albo deficyt, albo nadmiar. A potem ten język towarzyszy nam przez całe życie, nasze ciało staje się polem opresji. W dodatku codziennie – w szkole, w pracy, na ulicy – wystawiane jest na widok publiczny. I wtedy przestaje być tarczą, a staje tym, co w nas najbardziej miękkie.

Bardzo to ciekawa perspektywa. Rzadko słyszę, żeby ktoś opisywał ciało jako tę część nas, która jest tak autentyczna i bezbronna w tym, że w prawdzie naszej historii może zostać zaatakowana i oceniona. Cieszę się, że to słyszę, bo jest mi to bliskie, ale przyznam jednocześnie, że rzadko mam szansę popatrzeć na to w takim ujęciu. Mówimy raczej o ciele od jego części zbrojnej, żeby nie było nas widać albo żeby było widać coś, co ściągnie atak, aby to, co wrażliwe, zostało schowane. Pani dopełniła tę perspektywę.

Wolimy złożyć ciało w ofierze niż powiedzieć, co ono mówi, pokazuje o nas – czy to w kształcie, wielkości, podkrążonych oczach, cichym głosie. Zamiast tego wkładamy ogromny wysiłek, żeby jakoś poprawić i zmobilizować „ja” cielesne.

Wracając do przyczyn, przypomnę o wymaganiach narcystycznych, z powodu których nasze ciało jest zewsząd atakowane. A my dajemy na to zgodę. W zamian to, co bolesne i konfliktowe, to, co w środku, zostanie ochronione. Jest taka fraza profesorki Katarzyny Schier, autorki między innymi książki Dorosłe dzieci, że nasze ciało zostaje złożone w ofierze. I my na taki czy inny sposób, nawet nieświadomie, wolimy złożyć ciało w ofierze niż powiedzieć, co ono mówi, pokazuje o nas – czy to w kształcie, wielkości, podkrążonych oczach, cichym głosie. Zamiast tego wkładamy ogromny wysiłek, żeby jakoś poprawić i zmobilizować „ja” cielesne.

Przeczytaj też: Wszyscy jesteśmy narcyzami

W zamian nasze „ja” wewnętrzne, nasza najbardziej czuła wewnętrzna część, ma zostać ochroniona. I w tym sensie łatwiej nam zapłacić koszt poświęcenia ciała na różne sposoby – od udawania i mobilizowania go, po działanie mimo zmęczenia, poprawianie wyglądu.

Czemu służą te działania?

Wzmocnieniu naszej fasady. Jest świetnie, doskonale. I to jest taka nowa służba, myślę, że towarzysząca nam od dwudziestu lat, wymagana od ciała, że ma ono – paradoksalnie – ukrywać nasze wnętrze. Nie opieram się tu na badaniach, ale na własnej obserwacji gabinetowej, że im mamy doskonalszy wygląd, tym prawdopodobnie brzydziej i gorzej czujemy się w środku.

Rzeczywiście, na wiele sposobów się zbroimy, to znaczy zakładamy ubranie, robimy makijaż, włosy, paznokcie. Możemy tworzyć siebie, jak chcemy. Rozmawiałam ostatnio z dziewczyną, która tak bardzo wstydziła się nadmiarowych kilogramów, że aby odwrócić od nich uwagę, wbijała sobie kolczyki w skronie, obojczyki, miała kolorowe włosy, żeby nikt nie patrzył na to, co jest poniżej szyi. Powtarza pani w wywiadach, że żeby wrócić do naszej relacji z ciałem, powinniśmy się na nowo uziemić. Ale czy w ogóle wiemy jak? Co to tak naprawdę znaczy?

Uziemienie oznacza jakiś rodzaj zatrzymania i zgody na to, co w sobie znajdę. A to jest dość ryzykowna propozycja. Bo jeśli codziennie biegnę daleko od siebie, czyli przeżywam swoje ciało jako to, które mi służy, ale też jako to, które zawodzi, ma jakieś zakłócenia, to jaki mam interes, żeby do siebie wrócić? Po co mam chcieć się kontaktować z tym, co mnie tak zakłóca? A im bardziej jestem oddzielona od ciała, tym bardziej mnie zakłóca. A przecież to właśnie moje ciało daje mi w organiczny sposób znać, że coś się w środku dzieje. I codziennie pchamy ten nasz wózek, aż pewnego dnia kółko się urywa.

I co wtedy?

Gdy komuś pierwszy raz urwie się kółko i zaproponuje się mu zatrzymanie, poczucie siebie – już nawet nie tylko w kontekście kontaktu z ciałem, ale też spychanych latami uczuć, a co się z tym wiąże, także konfliktów wewnętrznych – trudno oczekiwać radosnej reakcji. Oznaczałoby to konieczność zaakceptowania momentu, w którym się jest, a z poziomu somatycznego – zaakceptowanie stanu zdrowia i stanu objawowego ciała, takim, jakie jest, bez założenia, że natychmiast to zmieniam.

Nie włączamy od razu trybu naprawczego?

To ciekawe, jak ludzie rozumieją zajęcie się ciałem. Zamiast fazy zatrzymania i oglądu, poświęcenia mu uwagi, odpoczynku, chcą natychmiast planu naprawczego, który oznacza serię kolejnych, prawdopodobnie w dobrej intencji, ale równie restrykcyjnych pomysłów i wymagań, jak to teraz relacja z moim ciałem będzie wyglądać. Bo na co dzień nikt nie widzi, że coś jest nie tak, nie ma doświadczenia, że te objawy są wynikiem silnych emocji z wewnątrz, a nie że moje własne ciało jest przeciwko mnie. Ta praca jest kilkuletnia i złożona.

Powiedzmy, że przychodzi do pani taka osoba z urwanym kółkiem, z pomysłem, że powie jej pani, jak szybko wdrożyć plan naprawy, żeby mogła nie rezygnować z tego maratonu, który nazywamy codziennością. Przychodzi pacjent i mówi: „Czuję, że coś mi jest, i trzeba to naprawić”.

Do mnie przyjdzie pacjent, który ma objawy psychosomatyczne od lat. Przysłany na psychoterapię przez lekarza prowadzącego albo psychiatrę, który widzi, że choć w badaniach nic nie wyszło, to są objawy; albo już coś wyszło w badaniu ogólnym (na przykład dysbioza jelitowa, czyli zaburzenie funkcjonowania jelit), a pacjent wciąż nie może znaleźć pomocy.

Pierwsza grupa to pacjenci psychosomatyczni, którzy dawno temu nauczyli się, że jednym z lepszych sposobów kanalizowania uczuć i rozwiązywania konfliktów jest właśnie wykorzystywanie zastępcze kanału somatycznego. To jest głęboka praca analityczna, ale oczywiście w odniesieniu do somy, ciała. Chcemy zrozumieć, wspólnie z pacjentem usłyszeć te momenty, w których ciało zaczyna mówić, a właściwie mówią uczucia pacjenta, tylko on nie potrafi ich zwerbalizować.

Przeczytaj też: Rezyliencja: jak mądrze reagować na wyzwania

Moją rolą jest towarzyszyć pacjentowi, a gdy widzimy objaw czy o nim rozmawiamy, potrzebujemy cofnąć się do sytuacji, która go wywołała albo wywołuje. Zobaczyć, jakie uczucia wywiera i jaki system ich tłumienia od razu się uruchamia. Oraz jak to tłumienie wpływa na nasze ciało. Ktoś może na przykład bagatelizować, że od lat regularnie boli go głowa, nie weźmie pod uwagę, że w ten sposób ciało mu mówi, że tłumi coś ważnego.

Czasem mówimy, że ktoś tak nas rozzłościł, że aż nam czacha dymi – i naprawdę czacha dymi, bo po prostu jest tam ogromny ładunek emocjonalny. Dlatego nasza praca w gabinecie polega na tym, żeby werbalizować, poddawać refleksji, co czujemy, kiedy dzieje się coś trudnego, i powoli stawać się dla swojego ciała opiekunem, a nie tym, który go nadużywa.

A druga grupa pacjentów?

To ta, w której dochodzi do zachowań autodestrukcyjnych, gdy ludzie kolczykują się, głodzą, ostrzykują, zapracowują – tych sposobów jest wiele. Tu kładziemy nacisk na to, żeby dosyć szybko przerwać autodestrukcję. Bo to są osoby na granicy kryzysu zdrowotnego albo psychicznego, dlatego trzeba załagodzić konflikt, który napędza nienawistną relację z ciałem, i ukierunkować destrukcyjne uczucia w stosunku do siebie na właściwą drogę, do odpowiednich osób czy zdarzeń. Czyli tam, gdzie w przeszłości nie mogło to trafić, więc wraca do nas dziś.

Chodzi o to, żeby widzieć te połączenia i zacząć budować w sobie funkcje opiekuńcze względem siebie, w tym wobec swojego ciała, które jest i informatorem, i przestrzenią transformacji. Jeśli ktoś się szoruje gąbką całe życie – mimo tego, że to dla niego nieprzyjemne – bo w dzieciństwie też tak go szorowano, to nie zmieni tego dopóty, dopóki nie poczuje w sobie bólu i niezgody na ten ból. To jest moment zmiany tego, co przeciążeniowe, na rzecz tego, co troskliwe.

Jestem ciekawa, jaka jest reakcja pani pacjenta, gdy dochodzicie do genezy takich autodestrukcyjnych czy somatycznych zachowań.

Jeśli człowiek od razu się nie skontroluje, to ta reakcja jest emocjonalna: płacze lub się złości. To naturalna reakcja na ból kryjący się za tymi uczuciami. Ten moment przychodzi stopniowo, bo najpierw człowiek widzi, że sam sobie to robi, potem że z czegoś to wynika, że skądś się wzięło. I idziemy do tego pierwotnego momentu, który zapoczątkował odcięcie od emocji i reakcję z ciała. To chwila szoku i ulgi równocześnie. Szoku, że coś, co tak dawno się wydarzyło, dalej jest we mnie żywe. I ulgi, bo w końcu mogę to łączyć w obecności świadka. Coś, co było latami uciszane, niewidziane, w końcu może zabrać głos.

Rozumiem, że to początek procesu leczenia, naprawy czy kojącej pracy ze sobą i nad sobą.

Myślę, że bardzo nam brakuje naprawy w życiu, więc w psychoterapii ta naprawa – autonaprawa, ale też naprawa w relacji – gdy w końcu może się zdarzyć, przynosi ogromną ulgę. Kiedy już nastąpi zrozumienie połączeń z przeszłości i powrót do ciała, to już nie ma w nas tego wrażenia obłędu, gdy po raz kolejny somatyzujemy, oraz tej, jakże ważnej, dziecięcej formy obrony, która nas w dorosłości wykańcza, czyli bezradności.

Proszę więcej o tym opowiedzieć.

Jako dzieci musimy przyjmować postawę bezradności, żeby się ochronić przed trudną sytuacją, przemocą czy niesprawiedliwością. Ale jako dorośli zapominamy, że poczucie bezradności raczej rzadko zdarza się nam w życiu, związane jest z takimi momentami, jak wypadek, choroba, śmierć – z większymi sprawami niż my sami.

Bezradność to taki dawny stan, który pomógł nam kiedyś przetrwać, a dzisiaj jest produktem ubocznym dawnej obrony przed zagrożeniem.

Bezradność to taki dawny stan, który pomógł nam kiedyś przetrwać, a dzisiaj jest produktem ubocznym dawnej obrony przed zagrożeniem. Czyli dziś możemy widzieć swoją przeszłość taką, jaka była, widzieć swoich opiekunów takimi, jacy byli, i nie musimy ich ani oskarżać, ani chronić. Możemy po prostu zwrócić się do tych starych uczuć, dawno przez nas zakopanych, jak strach, ból, rozczarowanie, rozpacz, bo one już nam nie muszą zagrażać, więc nie musimy się na nie ubezradniać. I to jest ten ważny moment, w którym możemy dopuścić do głosu te wszystkie uczucia. Możemy dać sobie sprawczość w tej decyzji.

Myślę, że bezradność, o której pani mówi, stoi w kontrze do chętnie dziś promowanej sprawczości, bardzo ważnej w radzeniu sobie z traumą. Ale mam wrażenie, że ta presja sprawczości trochę nam nie pozwala nie być sprawczymi. I czy ta sprawczość też nie jest czymś, co nas stawia do pionu, mobilizuje?

Widzę, że słowo „sprawczość” nie wiąże się już z prawem wyboru, to dziś tylko kolejny przymiotnik na rzecz wyrabiającego się doskonałego człowieka. I myślę w ogóle, że sprawczość została pomieszana ze skutecznością i osiągnięciami. Że przestała być przestrzenią na to, że masz ruch i możesz zadziałać na swoją korzyść, na swoją rzecz, tylko musisz sprawiać. Więc myślę, że tam jest o wiele więcej podłączone niż jedynie moc wpływania na swoją rzeczywistość. Teraz mówi się o sprawczości w kontekście wpływu na wszystko, na to, że twoje życie może wyglądać tak, jak chcesz. Możesz wszystko.

Sprawczość zaczęła być kojarzona z wyrabianiem się na maksa. Za to w relacji traumatycznej sprawczość pozwala odzyskać możliwość ruchu, to podstawowe kryterium wyjścia z traumy.

To słowo zostało mocno zawłaszczone przez narcystyczną kulturę mediów społecznych, gdzie podoba się wszystko, co jest możliwe, szybkie, a jednocześnie przesuwa granicę między tym, co jest prawdą, a co jej fasadą. Sprawczość zaczęła być kojarzona z wyrabianiem się na maksa. Za to w relacji traumatycznej sprawczość pozwala odzyskać możliwość ruchu, to podstawowe kryterium wyjścia z traumy. To odzyskanie ruchu jest potrzebne, ale powinno być w nim miejsce na to, że nie dajemy rady, że się nie wyrabiamy.

To, o czym pani opowiada, o psychoterapii przez ciało, stoi w kontrze do tego nurtu, w jakim wszyscy się znajdujemy na co dzień, tempa i konieczności bycia w mainstreamie. Praca z ciałem polega na odbudowaniu relacji, na zwróceniu się do ciała, do siebie. A to wymaga czasu, a także chęci odwrócenia się od tego codziennego biegu. Czy jest w nas gotowość na to? Bo to nie są sprawy, którymi można się pochwalić w mediach społecznościowych.

Ludzie, z którymi pracuję, chcą raczej zrezygnować z tego biegu. Są świadomi. I może to wcale nie jest aż tak rzadkie, bo myślę, że coraz więcej z nas ma ponazywane, co się dzieje, i nie chce w tym wyścigu współuczestniczyć. Jestem zbudowana tym, że wiele osób czuje sprzeciw i trochę się już wylogowuje z tego systemu.

Sądzę jednocześnie, że dzięki tym samym mediom społecznościowym i przepływowi informacji mamy większy dostęp do wiedzy, doświadczeń innych, co bardzo pomaga. Więc wydaje mi się, że mamy może szczęście współuczestniczyć w takim procesie masowego przebudzenia. Czy uważa pani, że jestem idealistką?

Chciałabym myśleć, że nie. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do tego uziemienia, które wydaje się takim pierwszym fizycznym, biorącym się z ciała krokiem w stronę odbudowania relacji z ciałem. Czy sami możemy praktykować to uziemienie, tę podstawę odbudowywania relacji ze sobą?

To jest bardzo dobre pytanie, bo duża część praktyki lowenowskiej, nurtu stworzonego przez psychiatrę Alexsandra Lowena, to tak zwane ćwiczenia. Tu nie chodzi o to, żeby włączyć myślenie magiczne, że ćwiczenia załatwią sprawę. Że jak codziennie będziemy się pochylać na lekko zgiętych nogach, wykonując skłon w stronę ziemi z luźno zwisającymi ramionami i głową, to już wystarczy w transformowaniu relacji. Albo będziemy robić ćwiczenia oddechowe, leżąc w odpowiedniej pozycji na ziemi.

Ćwiczenia są jedną z nóg stołu albo kółkiem wózka. Pewnie, że są sposoby, żeby doraźnie człowiek sam mógł podtrzymywać ten efekt budowania relacji z ciałem. Może to robić sam, może pójść na grupę ćwiczeniową, która uczy tych sposobów już w przestrzeni ćwiczeniowo-terapeutycznej, ale najważniejsze jest to, by pamiętać, że właśnie rozwijamy relację ze sobą.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00