Trzy tygodnie później, w środę 2 sierpnia, Jodi była w Londynie i siedziała w restauracji w South Kensington, a Zelda Perkins opowiadała jej, co wydarzyło się w 1998.
Perkins była dobrą producentką, rzeczową i rozsądną. Jej główną dziedziną był teatr, przez długi czas była asystentką jednego z najważniejszych producentów filmowych i telewizyjnych. Współtworzyła najważniejsze przedstawienia, a od czasu do czasu pracowała też dla telewizji, na przykład przy serialu „The Crown”. Miała dom na wsi, gdzie hodowała owce, ale często jeździła do Londynu w sprawach służbowych. Zgodnie z prawem nie wolno jej było mówić o wszystkim, co jej się przydarzyło, więc niewiele osób znało całą prawdę na temat jej kariery zawodowej.
Dziennikarze nie raz kontaktowali się z nią, żeby porozmawiać o plotkach na temat Weinsteina, ale po raz pierwszy zgodziła się na spotkanie. (Podkreśliła znaczącym tonem, że wcześniej odzywali się do niej tylko mężczyźni). Przyciszonym głosem relacjonowała wydarzenia, o których zaczęła już mówić przez telefon, kiedy Jodi do niej zadzwoniła.
W 1995 Perkins rozpoczęła pracę dla Weinsteina, który był już niemalże u szczytu swoich możliwości i miał duże wpływy. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata, a posadę dostała przypadkiem.
– Nie wiedziałam, kim jest, i nie marzyłam o pracy w branży filmowej – powiedziała. – Nie byłam wystarczająco wyrafinowana i w ogóle nie rozumiałam, w jak niesamowicie elitarnej firmie się znalazłam.
Weinstein zaczął ją molestować praktycznie pierwszego dnia.
– Był patologicznie uzależniony od zdobywania kolejnych kobiet – mówiła. – To go motywowało do wstawania z łóżka.
Nie mówiła w przenośni. Co rano Perkins albo inna londyńska asystentka, która akurat pracowała na ranną zmianę, musiały wchodzić do pokoju Weinsteina i budzić go, całkiem nagiego albo tylko częściowo ubranego, i nastawiać mu prysznic, jakby sam nie umiał się posługiwać kurkami. Czasem próbował ją wciągnąć do łóżka. Nie miała się komu poskarżyć, londyńskie biuro było malutkie i nie miało zbyt wielu pracowników, nikt nie bawił się tu w żadne zasady ani politykę wewnętrzną.
Perkins nigdy nie uległa Weinsteinowi. Była drobna, ale twarda, a podejmując pracę, wiedziała, czego się spodziewać. Koleżanka poradziła jej, żeby w obecności szefa zawsze siadała w fotelu, a nie na sofie, tak żeby nie mógł się do niej przysunąć. Miała też nosić zimową kurtkę, nawet kiedy było ciepło. – Jakoś udawało mi się mu odmówić – twierdziła.
Jednak choć ryzyko związane z pracą dla Weinsteina przewyższało wszystko, co do tej pory widziała, korzyści były również wyjątkowe. Opowiadała o wyjazdach do Paryża i Rzymu.
– Po prostu dawał nam gotówkę. To była taka kasa na boku, trochę lepka – mówiła. – Wracało się z tych wyjazdów z dziwną mieszaniną poczucia winy i ulgi, że to już koniec.
Porównała te wyjazdy do skoków na bungee, które zapierają dech w piersiach, ale jednak spada się w pustkę. Zdarzało się, że pod koniec Weinstein stawał się wyjątkowo łaskawy i mówił: „Weź służbowy samolot, możesz zostać w apartamencie w Ritzu na weekend, zaproś chłopaka, rozerwijcie się”
– Wszystkie przyjmowałyśmy te prezenty – wyznała.
W 1998 zatrudniła nową asystentkę, Rowenę Chiu, która chciała zostać producentką i była tak kreatywna oraz zmo- tywowana, że w czasach, kiedy przewodniczyła uniwersyteckiemu kołu teatralnemu w Oxfordzie, wystawiła sztukę Brechta na okrągłej scenie i tragedię Eurypidesa po grecku. Perkins ostrzegła ją, że musi uważać na szefa. We wrześniu poleciały do Wenecji na festiwal filmowy. Pobyt przebiegał wedle typowego dla Weinsteina schematu – mieszkali w luksusowym hotelu, a pokazy filmowe przeplatały się ze spotkaniami z nowojorskimi znajomymi, między innymi z Amy Israel.
Zanim jednak doszło do spotkania, które zapadło Israel w pamięć, Chiu przyszła do Perkins po pomoc. Opowiedziała koleżance ze wszystkimi przykrymi szczegółami, co Weinstein zrobił jej poprzedniego wieczoru. Perkins, ze łzami w oczach, stwierdziła, że miarka się przebrała, i poszła go szukać.
Nie chciała jednak zdradzić Jodi, co Chiu jej przekazała – Chiu powinna to sama wyznać albo zachować w tajemnicy na zawsze.
Był patologicznie uzależniony od zdobywania kolejnych kobiet. To go motywowało do wstawania z łóżka.
Minęło sporo czasu, nim Chiu opowiedziała Jodi swoją część historii. Podczas wyjazdu do Wenecji miała się zajmować Weinsteinem wieczorami, a to oznaczało długie, nocne pobyty z nim w jednym pokoju, sam na sam. Mówiła, że od początku się do niej przystawiał, ale drugiego albo trzeciego wieczoru jego zachowanie się pogorszyło. Mieli razem przejrzeć stertę scenariuszy, a kiedy je przerzucali, zaczął jej schlebiać, mówiąc, że ma prawdziwe wyczucie i wiedzę. Dla ochrony miała wtedy na sobie dwie pary rajstop. Próbowała skupić się na pracy, ale ciągle jej przerywał kolejnymi prośbami o zabarwieniu erotycznym – o masaż albo wspólną kąpiel. Próbując go uspokoić, zdjęła jedną parę rajstop i pozwoliła mu się pomasować. Kiedy przesunął ręce dalej, zaprotestowała, mówiąc, że woli zająć się scenariuszami i że ma chłopaka. W odpowiedzi na to zaczął z rozmachem obiecywać, że pomoże mu w karierze.
– Nie odmówiłam mu wprost, chciałam uniknąć konfrontacji – relacjonowała. – Był ode mnie większy, więc dopóki był miły, też starałam się być uprzejma.
Ciągnęło się to przez kilka godzin. Próbowała wrócić do pracy, a wtedy on znowu zaczynał jej dotykać. Namawiał ją do seksu oralnego, mówiąc, że jeszcze nigdy nie uprawiał go z Chinką. Zdjął jej drugie rajstopy, ale kiedy poprosił, żeby pozbyła się bielizny, odmówiła.
– To wyczerpujące, kiedy tak próbuje cię urobić, krok po kroku – opowiadała. – Cały czas byłam czujna, bałam się, że mnie zgwałci.
Udało mu się zaprowadzić ją do łóżka. Mówiła, że ją położył, chociaż nie siłą, udawał, że to tylko gra. Rozsunął jej nogi, mówiąc, że jedno pchnięcie i będzie po wszystkim. Jednak zanim do tego doszło, przekręciła się na bok i udało jej się mu wywinąć. Wytrzymała do końca swojej zmiany i koło drugiej wyszła z pokoju, skończywszy wreszcie pracę.
Weinstein później wszystkiemu zaprzeczył.
– Nie ma w tym ani grama prawdy – powiedział za pośrednictwem prawnika – a każdy artykuł zawierający tę historię będzie po prostu powieleniem kłamstwa.
W Londynie Perkins kontynuowała swoją opowieść. Znalazła Weinsteina, który jadł służbowy lunch na hotelowym tarasie. W obecności innych gości kazała mu ze sobą iść. Był niemal potulny, podążył za nią korytarzem, jakby to ona była szefową, a on asystentem. Kiedy go oskarżyła, przysięgał na życie swojej żony i dzieci, że nie zrobił nic złego.
Miała wtedy dwadzieścia cztery lata, była więc starsza od Chiu, która pracowała jako jej asystentka, miała też dłuższy staż. Chiu przedstawiła inną wersję wydarzeń, ale Perkins dobrze wiedziała, że jej szef nie raz przekraczał granice. Kobiety zwarły szyki i złożyły wypowiedzenie.
– Musiałam ją chronić – mówiła Perkins. – Sama niczego by nie zdziałała. Byłoby tylko jej słowo przeciwko jego słowu. Byłam jej tarczą.
Perkins poprosiła o radę bardziej doświadczoną osobę, Donnę Gigliotti, producentkę, która niedługo potem zdobędzie uznanie za Zakochanego Szekspira, a wiele lat później za Ukryte działania. Miała lepsze koneksje niż Perkins. Niewiele było kobiet producentek o dużych wpływach i z doświadczeniem pozwalającym na robienie kasowych filmów. Gigliotti kazała Perkins zatrudnić prawnika i poleciła jej kogoś z Nowego Jorku. Wzięła udział w rozmowie telefonicznej i zaoferowała wiele innych form cichego wsparcia. Perkins była jej wtedy wdzięczna, ale po latach zaczęła się zastanawiać, czy Gigliotti mogła zrobić coś więcej. (Gigliotti później podkreślała, że starała się pomóc Perkins znaleźć prawnika, który przejąłby kontrolę nad sytuacją).
Razem z Chiu, studiującą wtedy zaocznie prawo, znalazły adwokata w Londynie, w kancelarii Simons Muirhead & Burton, i założyły, że następnym krokiem będzie sprawa karna.
Prawnicy doradzili im jednak coś innego. Nie miały żadnych dowodów. Nie zawiadomiły policji w Wenecji. Były dwiema dwudziestoparolatkami i chciały wystąpić przeciwko Weinsteinowi, a być może także przeciwko Disneyowi – firmie, która była właścicielem Miramaxa. Usłyszały, że najlepiej będzie, jeśli pójdą na ugodę – dostaną mniej więcej roczną pensję, około dwudziestu tysięcy funtów.
Poinformowano je, że tak się najczęściej załatwia podobne sprawy. Perkins i Chiu zaprotestowały. Nie chciały pieniędzy. Niech to będzie wpłata na jakąś organizację charytatywną, dzięki czemu być może inni zrobią to samo. Powiedziano im, że to tak nie działa. Prawnicy Weinsteina nawet nie usiądą do negocjacji, jeśli nie będzie oczekiwań finansowych.
Oburzona Perkins podała jeszcze wyższą kwotę, a następnie spróbowała napisać ugodę, która w jakiś sposób przyczyni się do powstrzymania Weinsteina. Zażądała, żeby poszedł na terapię, i chciała być świadkiem pierwszej sesji. Chciała, żeby Miramax wprowadził wreszcie politykę radzenia sobie z oskarżeniami o molestowanie, żeby zrobił szkolenia, żeby każdą skargę oceniały trzy osoby, z których jedna byłaby prawnikiem. Jeśli w ciągu kolejnych dwóch lat inna kobieta wniosłaby podobne oskarżenie przeciwko Weinsteinowi, zostanie to zgłoszone Disneyowi albo Weinstein wyleci z pracy. Dodatkowo Weinstein miał jej wypłacić przynajmniej trzydzieści pięć tysięcy funtów albo półroczną pensję.
Prawnicy Weinsteina ruszyli z odsieczą. Reprezentowała go londyńska kancelaria Allen & Overy, a prawnik Miramaxa, niejaki Steve Hutensky, który zazwyczaj zajmował się umowami z aktorkami, reżyserami i scenarzystami, zniknął z nowojorskiego biura i zmaterializował się w Londynie, gdzie podjął pracę dla rzeczonej kancelarii. (Powiedział później, że nie słyszał o innych zarzutach pod adresem Weinsteina dotyczących molestowania oraz że producent twierdził, iż spotkanie odbyło się za obopólną zgodą, zaś ugoda była próbą ochrony małżeństwa Weinsteina). Jedna sesja negocjacji trwała aż do piątej rano. Pod koniec każda z kobiet dostała po sto dwadzieścia pięć tysięcy funtów, ale musiały się zgodzić na nadzwyczajne obostrzenia.
Kiedy Zelda Perkins i Jodi jadły lunch i rozmawiały, pisemny dowód na istnienie tych obostrzeń spoczywał w torbie Perkins. Chociaż Jodi i Megan wiedziały o ugodzie podpisanej przez Rose McGowan i podejrzewały, że była asystentka, z którą Megan się spotkała, podpisała podobną, nigdy nie widziały takich dokumentów przygotowanych przez prawników Weinsteina. W dziennikarstwie śledczym wiedza o obciążających pismach była czymś pożądanym, możliwość zobaczenia ich na własne oczy była jeszcze lepsza, a najlepiej było mieć kopie. Zanim Jodi wyruszyła do Londynu, Megan dopingowała ją motywującymi przemowami i wysyłała podnoszące na duchu emotikonki. „Zobaczysz te papiery – mówiła. – Jestem tego pewna”.
Perkins zawahała się, po czym wyjęła z torebki pomięte kartki z charakterystycznym logo Miramaxa. Zaczęła czytać na głos. Nie wolno jej było z nikim rozmawiać o tym, co ją spotkało, kiedy pracowała w Miramaxie. Jeśli będzie chciała skonsultować się z dowolnym „pracownikiem opieki zdrowotnej”, ta osoba będzie musiała najpierw podpisać klauzulę poufności. Nie mogła powiedzieć swojemu księgowemu, skąd ma pieniądze. Musiała wymienić wszystkie osoby, którym powiedziała o tym, co się stało w Wenecji, choć nie z nazwiska – Perkins udało się postawić w tej kwestii na swoim. Powstała więc dziwna, anonimowa lista ludzi, którzy wiedzieli: zdradziła trójce pracowników i swojemu chłopakowi, że odeszła z Miramaxa „z powodu pewnego czynu” i z przyczyn moralnych, dwójce najbliższych przyjaciół wyjawiła ze szczegółami, co się stało, i tak dalej.
Lista zakazów ciągnęła się. Nie wolno jej było rozmawiać o tym, co zaszło, z „żadnymi istniejącymi teraz lub mającymi dopiero powstać mediami”. („Niech ją Bóg błogosławi” – pomyślała Jodi, uświadomiwszy sobie, że oto dwadzieścia lat później Perkins spotkała się wreszcie z dziennikarką).
– „W przypadku ujawnienia przez stronę informacji poufnych” – czytała dalej Perkins – zobowiązuję się do udzielenia „pomocy w podjęciu niezbędnych kroków celem zapobieżenia dalszemu ujawnieniu informacji poufnych, a w razie zaistnienia konieczności, do minimalizowania skutków takiego ujawnienia”.
Innymi słowy, Perkins miała pomóc ukryć prawdę, gdyby ta w jakiś sposób wyszła na jaw.
Te zapisy urągały zdrowemu rozsądkowi. Chociaż ugoda zmieniła życie Perkins, kobieta nie otrzymała nawet własnego egzemplarza. Wolno jej było umawiać się na wizyty. Kiedy chciała spojrzeć na podpisaną przez siebie umowę, mogła ją przejrzeć w swojej kancelarii prawnej. Kartki, które przyniosła na lunch, stanowiły z trudem zdobyte urywki. Dostała je, kiedy spytała swojego adwokata, jakim cudem ma stosować się do zapisów umowy, do której nie może zajrzeć. Najgorsze było to, że zarówno Perkins, jak i Chiu, która podpisała podobny dokument, uległy naciskom prawników Weinsteina i przystały na zapis, na mocy którego nie wolno im było ze sobą na ten temat rozmawiać.
Na dokumencie widniała data 23 października 1998. Wenecki bałagan uprzątnięto w zaledwie dwa tygodnie. W ramach podziękowania Chiu wysłała Perkins prezent – planer Filofax – po czym znikła z pola widzenia.
Po podpisaniu ugody Perkins była „załamana i pozbawiona złudzeń”. Poszukiwania nowej pracy nie były przyjemne, ponieważ nie mogła wyjaśnić potencjalnym pracodawcom, dlaczego tak nagle odeszła ze świetnej firmy. Zrozumiała, że jej kariera w branży filmowej jest już skończona. Wyjechała do Gwatemali ujeżdżać konie. Stoczyła ciężki bój o to, żeby w ugodzie znalazł się zapis o tym, że będzie mogła chodzić z Weinsteinem na terapię i że wybierze dla niego terapeutę. Nie było jednak łatwo doprowadzić do tych spotkań, więc w końcu się poddała.
Pięć miesięcy później rozdano Oscary. Rok 1999 należał do Zakochanego Szekspira. Film zdobył siedem nagród Akademii, więcej niż jakakolwiek produkcja tego roku. Gwyneth Paltrow dostała statuetkę dla najlepszej aktorki. Weinstein i Donna Gigliotti zgarnęli Oscara za najlepszy film. (Wróciła potem na krótko do współpracy z nim – w 2010 została szefową produkcji w jego firmie). W ostatnich linijkach napisów końcowych filmu pojawiło się nazwisko Perkins.
Minęło prawie dwadzieścia lat i Perkins patrzyła na wszystko z innej perspektywy. Nie kierowało nią już prag- nienie dorwania Harveya Weinsteina. Chciała skierować uwagę opinii publicznej na klauzule poufności i cały system zawierania podobnych ugód, żeby inne kobiety nie musiały się zrzekać swoich praw.
– Większą traumą dla mnie były spotkania z prawnikami – powiedziała później. – Chciałam, żeby występki Harveya wyszły na jaw, ale to rozmowy z jego przedstawicielami złamały mi serce.
Chciałam, żeby występki Harveya wyszły na jaw, ale to rozmowy z jego przedstawicielami złamały mi serce.
Perkins czuła pokusę zignorowania umowy o poufności, która ją kneblowała. Chciała wyjawić prawdę, a Jodi była pod wrażeniem jej odwagi. Tak wiele kobiet obawiało się nawet rozmawiać przez telefon, a Perkins chciała zaryzykować kłopoty z prawnikami i narazić się na poważną stratę finansową. Przed wyjazdem do Londynu Jodi zadzwoniła do znanego specjalisty od prawa pracy i poprosiła o ocenienie ryzyka, które niosło ze sobą naruszenie warunków podobnej umowy. Prawnik nie miał wątpliwości.
– Pozwą ją i zażądają zwrotu pieniędzy – powiedział. W całej swojej praktyce nie spotkał się dotąd z przypadkiem naruszenia umowy o poufności. – To opłata za milczenie – stwierdził na koniec. Perkins, tak jak wszystkie kobiety, z którymi Jodi i Megan się kontaktowały, uznała, że potrzebuje towarzystwa. Jeśli reporterki przekonają kogoś jeszcze do złamania warunków ugody, ona też to zrobi.
Bezpieczniejszą, choć mniej satysfakcjonującą metodą postępowania było udokumentowanie tego, co zawierała podpi- sana przez nią umowa, poprzez rozmowy z innymi osobami. Amy Israel znała część prawdy i nie była jedyna. Istniał jednak jeszcze jeden problem. Chiu, domniemana ofiara, nie odpowiadała na maile i SMS-y. Nie chciała, żeby ją znaleziono.
tłumaczenie Paulina Surniak i Adrian Stachowski
* Artykuł promocyjny. Tekst jest fragmentem książki Jodi Kantor i Megan Twohey „Powiedziała. Śledztwo, które zdemaskowało Harveya Weinsteina i zapoczątkowało ruch #metoo", która ukaże się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego 14 października 2020 r. Można ją kupić TUTAJ.