Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Czytaj i słuchaj bez ograniczeń. Zaloguj się lub skorzystaj z naszej oferty

Czytaj

Kuracja doktor Pokerfejs. Fragment książki „Magiczna rana”

Piekłam chleb miso z konfiturą z czosnku niedźwiedziego, nie mając krzty pojęcia, co to, a i tak mi wychodził. Designerskie matrony, mokotowskie ciotki klotki jadły mi go z ręki, a nawet z nogi, patrząc z fascynacją na brakujący ząb, pewnie po powrocie googlowały, jak bezpiecznie usunąć sobie trójkę. Publikujemy fragment książki „Magiczna rana” Doroty Masłowskiej.
Dorota Masłowska, zdjęcie SZYMON ROGIŃSKI

– Zapraszam kolejną osobę.

Ta cała lekarka to, szczerze mówiąc, wygląda jak okaz zen; chciałabym kiedyś osiągnąć jej stan, do czego jednak chyba nie dojdzie. Widziałam już różnych lekarzy, również takich, co jakby zazdroszczą pacjentowi, że ma kuku na muniu, i popadają na ten widok w rywalizację, chcąc udowodnić, że oj tam, oj tam, zawsze można jeszcze bardziej. Lecz ona do takowych nie należy. Patrzy na moje opatrunki i pyta z wyzerowaną twarzą, że zacznijmy od tego, co się stało z tymi rękami. Mówię jej, że jest to skomplikowane. Ona mówi, że większość rzeczy, o których tu słyszy, jest skomplikowana. Ale tak jakby ani ją to ziębi, ani chłodzi. Ani martwi, ani dziwi. Spojrzenie bez wyrazu. Aż się można poczuć przy niej bezpiecznie jak z piszącym coś sobie przy biurku kamieniem.


Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.


Więc mówię, jak około zimy po roku pracy na stacji benzynowej byłam już na cienkiej krawędzi, bo kasy było mało, a ogólnego chamstwa ze strony tak zwanego klienta dużo. Przepaść każdego typu zaglądała mi znacząco w oczy i musiałam znaleźć jakąś lepszą robotę, i tak drogą pantoflową trafiłam na pewne ogłoszenie: praca w rzemieśniczej piekarni. Rze mie… że jakiej…? Nieważne. Fancy. Zgłosiłam się na rozmowę kwalifikującą.

Właścicielka trochę z morskiej pianki. Na instagramie eksmodelka, w realu nieco gorzej. Można by powiedzieć: mniej wyspana. Mniej uczesana, za to w workach pod oczami chyba trzyma sobie drobiazgi, chusteczki, zapasowe oczy. Wierzcie, znam ten widok. Widziałam takich tysiąc, tylko mniej dziwnie ubranych. Kobieta w rozsypce. W lekkim wręcz rozpierdolu. Patrzy gdzieś daleko, przełyka ślinę i smutno daje jej z ust, gdy opowiada, że na dobre rozpiekła się w pandemii itp., że sama kocha kraftowe pieczywo. Ale cedzi to z trudem, jakby miała w środku pełno żyletek, sztyletów i cyrklów, które jej wszystko podarły, i teraz musiała mozolnie odczytywać ten tekst ze strzępów, podartych resztek siebie. Że nauczyła się tak jeść w Berlinie i Nowym Jorku. Że kocha filozofię less waste i kocha dobrej jakości lokalne produkty…

Okej… ale że co? Jak tak je kochasz, to czemu zaraz tu wybuchniesz płaczem? Kraftowe pieczywa zrobiły ci dziecko, a teraz pierdolą inną? Dziś bym o to spytała, bo mówienie o swoich rzemieślniczych bla bla bla ze łzami w oczach to, powiedzmy, nie najlepszy objaw zdrowia psychicznego. Ale wtedy byłam sama w nierewelacyjnym stanie. Był styczeń. Mokotów przypominał grób masowy z aspiracjami. Benny Hill by tu dwa razy się zastanowił, nim by poklepał łysego w czachę, a potem każdy z nich odjechałby swoim tramwajem w hucząco-jęczącą otchłań warszawskiej ciemności, starając się nie zauważać, że bezdomny właśnie szcza na kasownik, myśląc, że to pisuar, a na pachwinie ma ogromną fioletową narośl. Okej – pomyślałam – kobiecina nie jest wesoła, no ale co niby z tego?

Z początku po prostu myślałam, że to moja wina. Że między nami nie ma po prostu chemii. Tak się składa, że okresowo nie mam jednego zęba ani hajsu, by go sobie wstawić. Wiem, jak to wygląda. Ale taka smutna prawda. O mnie. Bójka. Komuś się nie spodobały moje tatuaże. A mnie się mega podobają, uważam, że są zajebiste, i tak to typowi wytłuszczyłam butem prosto w jajca, że nie będzie mógł mieć dzieci ani wnucząt. A może nawet rodziców. A on zaś nie pozostał mi dłużny. Tyle że ogólnie w sądzie to idzie tam teraz dość opieszale. Ale jak wygram, to wstawię sobie pierwszego dnia. I będzie inaczej. Ale teraz jest inaczej.

Ogólnie, jak powiedzą wam zawsze na każdym ośrodku: zmieńcie to, co możecie zmienić, a to, co nie możecie zmienić, to po prostu nie da się zmienić. Koniec kropka. Znana podstawa bezproblematycznego życia. Nie tworzyć problemów. Problemy same się utworzą. Ale ta cała wielka miłośniczka chleba chyba jeszcze tej zasady nie pokumała, więc teraz gada niby ze mną, ale w rzeczywistości z moim brakiem zęba i ledwie zipie z odrazy. Ledwie żyje. Zaraz wezwie sąd estetyczny dla dzielnicy Mokotów, by przyjechali tu na sygnale. Bo w życiu nie widziała czegoś tak przygnębiającego.

Gdy jednak wreszcie wstaję i mówię, że już raczej będę lecieć, bo mam inną rozmowę (gruuuba ściema), ona podrywa się za mną i chwyta melodramatycznie za głowę, jakby od tego faktu próbowała jej się odczepić i odlecieć na wolność. Mówi, że przedwczoraj zwolnili się jej wszyscy trzej pracownicy. Że została total wystawiona do wiatru. Że była z nimi w świetnych relacjach, że tworzyli świetny team, jak w nieistniejącym serialu Piekarnia, ale jeden z nich zamanipulował przeciwko niej innych i…

Przeczytaj też: Dziwne uczucie: dostać na to papier. Fragment książki „Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej

– Proszę do brzegu – mówi w międzyczasie ta doktor Pokora dwojga nazwisk. Chyba potrzeba jej trochę pokory, bo niestety jeszcze nie wyruszyłam z portu. A ściślej – z przystanku: tramwaj powrotny nie jedzie, bo był wypadek; muszę czekać pół godziny i dopiero wtedy telepię się do domu. A byłam już wtedy w lekkim dołku. Aż zaczęły mnie boleć palce w butach, bo nie obcinałam paznokci, które zrobiły się stare i żółte. Włosy lepiły mi się do czaszki, a własny zapach bijący spod bluzy zamęczał mnie, ale wolałam męczyć się nim, niż wejść do wanny. Na chuj mi to. Wanna była stara i brudna, woda będzie za gorąca, a potem nagle zrobi się chłodna, zimna. Butelki z szamponami będą tak ciężkie, że rozbolą mnie od nich nadgarstki, pękną mi łokcie.

Leżałam więc w łóżku w brudnych dżinsach, oglądając filmik za filmikiem, filmik za filmikiem, filmik za filmikiem, wiedząc, że moja współlokatorka rzuca mi przez ścianę długie spojrzenia i nie dlatego, że mnie pożąda, tylko węszy, jak się mnie pozbyć. Cały rok żyłyśmy bezproblemowo. Ona kafla, ja kafla, czasem small talk, czasem razem filmik dla beczki na laptopie – i tak co miesiąc, i tak co kwartał, bang, bang, bang.

Ale przyszła jesień, inflacja, podwyżka czynszu i że drogi nam się rozjechały – powiedzieć to mało. Ja jadę w dół po równi pochyłej i dodam, że jest gołoledź. A ona z kolei wzięła azymut ostro wzwyż. Pnie się okrakiem po społecznej drabinie jak Spiderman po wieżowcu w centrum do rozbiórki. Odkryła, jak być cool i zaprasza ciągle jakichś roześmianych bananogości. Gotuje wymyślne wietnamskie wegewudony z kolorowej książki i wszyscy razem udają, że grają siebie w serialu Grochowska 123/37. Ponadawali sobie cool ksywy, a że nie mają żadnych cech ani zainteresowań, więc po nazwiskach. Jak ktoś się nazywa Broniewska, to mówi na siebie Brono, jak Koroniewska, to Koro, jak Ostrowski, to OSTRO. Więc jest ostro.

Lepiej z nimi nie zadzierać. Bo wszystko, co mówią, to cięta riposta, zabójcza puenta, słowna szermierka. Więc takie rozmowy. Riposta–riposta. Puenta–puenta–puenta. Podprowadzenie–riposta–puenta–szach-mat! A potem megaśmiech. Czyli wspólne krzyczenie: ha ha ha! Ha ha haha! He he he! I cisza. Zero dalszych tematów, tylko znowu co kto gdzie był, co zjadł i jak było groooobo, mega, mega, mega, mega.

W tym świetle moja osoba wyczłapoooojąca się z jamy w obsranym dresie zrobiła się trochę off-topic i współlokatorka wiedziała to. Nieco dewaloryzował się superobraz, który chciała tu wytworzyć, by nawpierdalać do sieci zdjęć, aż IG się ugnie od zajebistości w miejscu jej profilu, a wszystkie inne konta lifestylowo-kulinarne wyjebie w powietrze jak papierki.

Nadchodził dzień zapłacenia czynszu i wiedziałam, że ona to wykorzysta i że czeka mnie prawdopodobnie exodus z cool grocho-bohemicznego mieszkania. Zebrałam wszystkie siły, których nie miałam, i zadzwoniłam na te ogłoszenie z rzemieślniczej piekarni. No ale nie pykło. Sorry, Winnetou. Wracam więc cała zniszczona, człapię, ledwie mam siłę wpisać kod, a jest on 1111, a mimo to po jego wpisaniu już ledwie mogę nacisnąć klamkę, bo spaliłam wszystkie swoje kalorie.

– Hejka! – woła pytająco moja współlokatorka. – Może chcesz trochę tom kha?

– Jakiego Tomka?

Śmiech. Wszyscy jej cool goście jopią się na mnie. Wiedzą już, że po mnie. Czują krew i kłapią łakomie swoimi znakomitymi, białymi, uzbrojonymi u najdroższych ortodontów uzębieniami. Rzucam im spojrzenie najwyższej pogardy, a drzwi zamykają mi się niechcący głośno… Bardzo głośno. Wiem, że moja łajba idzie na dno, a ja chyba zaraz muszę wybłagać rekiny, żeby mnie opierdoliły jak udko kurczaka, bo nie mam siły już nawet tonąć.

Jak już, już mam je prosić, nagle plot twist: dzwoni WhatsApp. Kochanica pieczywa złamanym głosem, ale upozorowanym na energiczny i radosny, informuje mnie, że dostałam tą pracę. Między słowami wyczuwam, że nikt inny się nie zgodził na tą jej biedastawkę. Ja wtedy – sama sobą przerażona – mówię, że mam już inną propozycję i potrzebuję zaliczkę. Oczywiście, luz, nie ma sprawy… I takie właśnie jest życie: jednego dnia jesteś w dupie, a drugiego już okazuje się, że te ropiejące hemoroidy to tylko tłuste żyły złota.

Takie właśnie jest życie: jednego dnia jesteś w dupie, a drugiego już okazuje się, że te ropiejące hemoroidy to tylko tłuste żyły złota.

Książeczkę z sanepidu, powiedziała, że mogę donieść później – kolejny atut sytuacji, bo nie kocham srać do pipety. I przysięgam, moje życie przez ten miesiąc to była bajka. Piekłam chleb miso z konfiturą z czosnku niedźwiedziego, nie mając krzty pojęcia, co to, a i tak mi wychodził. Designerskie matrony, mokotowskie ciotki klotki jadły mi go z ręki, a nawet z nogi, patrząc z fascynacją na brakujący ząb, pewnie po powrocie googlowały, jak bezpiecznie usunąć sobie trójkę. Raz wpadła nawet taka z telewizji… taka z tego serialu, jeszcze chwilę temu centralnie pamiętałam, jak się nazywa. Chciała chleb do fondy, nie wiedziałam, co to jest, ale pchnęłam jej zwykły i dorzuciłam w gratisie starą jagodziankę; celebryci kochają takie rzeczy. Następnego dnia wróciła po jeszcze więcej.

Przeczytaj też: Dlaczego dzieci są niemile widziane w przestrzeni publicznej? Fragment książki Michała R. Wiśniewskiego „Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci”

Czynsz miałam zapłacony i z tej ekscytacji wyskrobałam na sali piekarniczej nożem pleśń z fug do prawie zera. Umyłam odtłuszczaczem zajebane po sufit ściany i odkleiłam z nich kawałki starego ciasta. Wyjęłam resztki z odpływu, wyzamiatałam i umyłam podłogę. Zabiłam mole, które wyleciały z mąki, i wyrzuciłam ścierwo szczura, które leżało przy zejściu do piwnicy, bo chlebomaniaczka dotychczas się bała. Pozbierałam leżące na blacie długopisy, agrafki, a nawet patyczek do uszu. Wyrzuciłam walące na kilometr śmieci, do których ktoś wylał kilka litrów ciasta, a obok całkiem przypadkiem odlewał się regularnie pies i chyba nawet wiem czyj. Wyszorowałam kubeł, wyjęłam z niego robaki, co nie było wcale łatwe, bo były obrzydliwe.

Szefowa też chyba złapała nowy wiatr w żagle, bo przestała chodzić na cały dzień do kawiarni przy teatrze naprzeciwko. Siedziała z laptopem w piekarni, intensywnie nad czymś główkując, wstawiając na Instagrama sesje zdjęciowe bułek i na przemian zapadając w letarg. Wreszcie któregoś dnia powiedziała: „Zamawiam z Berlina inną”. Potem długo to rozkminiałam, nim zrozumiałam, że chodzi jej o świetlówkę.

Fragment pochodzi z książki Magiczna rana Doroty Masłowskiej, która ukaże się 28 sierpnia 2024 roku nakładem Wydawnictwa Karakter. Książkę można zamówić tutaj.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00