Tak w ogóle to Dimkę mieli nazwać Wołodia. Jego ojciec miał starszego brata i jego osobą tak w ogóle, a bohaterską śmiercią w szczególności, był owładnięty na tyle, że gdyby mógł, to nazwałby Wowką samego siebie, a jeśli chodzi o syna – to ani na sekundę nie przestał tym pomysłem suszyć głowy żonie od chwili, kiedy zmęczona i zła pielęgniarka powiedziała mu: „Ma pan chłopczyka”. Znacznie młodsza od męża, zmęczona porodem mama Dimki czule uśmiechała się i zgadzała na wszystko, a potem odpoczęła po wypisie, wzięła swego maleńkiego Wowkę, poszła i zapisała go jako Dmytra.
Po akcji „Wiersze dla pokoju” startujemy z projektem „Proza dla pokoju”. To wspólna inicjatywa „Pisma” i wydawców: wydawnictwa Warstwy przy Wrocławskim Domu Literatury oraz lubelskich Warsztatów Kultury z ich serią Wschodni Express. Co tydzień, w wydaniu cyfrowym, będziemy publikować fragmenty książek, zapraszając Was w ten sposób do czytania ukraińskiej literatury. Nieśmy dalej głos niepodległej Ukrainy.
W dzieciństwie, a nawet krócej, bo do piątego roku życia, Dimka myślał, że w domu mieszka jeszcze jakiś chłopiec Wowka, z którym nijak nie może się spotkać. To w zasadzie było bardzo dziwne, bo mieszkali z mamą i ojcem w jednopokojowym mieszkaniu, zupełnie małym, ciasnym, choć przytulnym, w dzieciństwie wydawało mu się, że tak jak ich mieszkanie wyglądają od środka psie budy i budki dla szpaków, te najzaciszniejsze na świecie jego zdaniem miejsca zamieszkania. Dimka uwielbiał ptaki i psy, był w ogóle czujny i empatyczny, prawie nigdy nie martwił się ze swojego własnego powodu, ale stale – z powodu innych. Do czwartego roku jego maleńkie domowe filcowe kapcie spały obok niego w łóżku, ponieważ stale płakał nad tym, że na podłodze im jest w nocy za zimno, smutno i strasznie. Dimka przykrywał je kołderką do połowy, a w zimie tak, że wystawały im tylko noski.
A potem umarła babcia. Babcia miała sto lat. Nie metaforycznie, ale naprawdę. Starszy jej syn, właśnie ten Wowka, nie wrócił z wojny, a młodszego urodziła po wojnie, już po czterdziestce, i wychowała w kulcie starszego. Dwupokojowe niewielkie mieszkanie obstawiła i obwiesiła fotografiami i listami Wowki, a ponieważ w zasadzie było ich niewiele, to doszły do nich wycinki z wojennych zdjęć z radzieckich gazet: praktycznie każdy żołnierz ukazany od tyłu mógł okazać się Wowką. Już prawie ślepa, prawie przed śmiercią, na początku lat dziewięćdziesiątych usłyszała w przychodni, że w mieście pojawił się cud nauki i techniki, kserograf, i zmusiła matkę Dimki, by ta poszła i zrobiła kopie listów i fotografii Wowki i powiesiła je po jednej w każdym pomieszczeniu, nawet w łazience.
Mama wszystko posłusznie wykonała, a potem, przyciągnąwszy małego zmęczonego Dimkę do jednopokojowego mieszkania, ze złością powiedziała mężowi:
– Wasia, nie mogę więcej tego słuchać. Tam jest pocztówka, datowana na czterdziesty szósty rok. Czterdziesty szósty, rozumiesz? Podpisana jego ręką i jeszcze coś o Żytomierzu.
– Mój brat zginął bohatersko w tysiąc dziewięćset czterdziestym przy… – ojciec zaczął przemowę, którą Dimka znał już chyba na pamięć.
– Opamiętaj się, Wasiu – powiedziała zmęczona mama – czterdziesty szósty rok. Wrócił z wojny i mieszkał gdzieś w Żytomierzu.
– Z wojny – powiedział powoli ojciec, zaczynając inny, dobrze znany jeszcze z ust babci passus – powracają tchórze i wyrodki. A bohaterowie tam umierają. Mój brat…
– Dobrze. – Mama machnęła ręką i poszła odgrzewać kolację, a Dimka powlókł się za nią.
Kiedy babcia umarła, Mama i Dimka przeprowadzili się do jej mieszkania. Dimce mama urządziła tam własny pokój, wielkie łóżko (wymieniła materac na babcinym) i stelaże z płyt wiórowych, nie da się powiedzieć, jakie wygodne – i wszystko można w nich pochować, i wejść pod sam sufit. Ojciec niby został w kawalerce, ale wraz z mamą wyjechała stamtąd ta przytulność rodem z budki dla szpaków; co prawda w tym dwupokojowym mieszkaniu nigdy nie była już tak skondensowana. Ojciec jednak często do nich zachodził – z czasem, kiedy po trochu w budynku zmienili się sąsiedzi i nikt już nie pamiętał babci Dimki, wielu myślało, że Dimki tato to jego dziadek. Kiedy się przeprowadzali, mama zastała ojca na wbijaniu gwoździ w nowo położoną jasnobłękitną tapetę w pokoju Dimki. Przeniosła spojrzenie na nowiutkie biurko pod oknem – piętrzyły się na nim pod szkłem fotografie Wowki i jego listy, w ramkach, tak jak były porozwieszane po mieszkaniu u babci.
– Co to, to nie – powiedziała mama i ostrożnie, ale zdecydowanie wyjęła młotek z rąk taty.
Wszystkie portrety i wycinki z gazet, dokumenty i pocztówki złożyła mama do wielkiego pudła i więcej nigdy nikt ich nie widział, a na wbite wtedy przez ojca gwoździe wieszali potem z Dimką jego pierwsze modele samolotów, a jeszcze na urodzinach jednej koleżanki z klasy on podpatrzył, że można nakleić trójkątne flagi z kolorowego papieru na nitki i przeciągnąć ich kilka przez pokój, i przez całe jesienne ferie on i mama robili takie maleńkie trójkątne wersje flag świata, a potem je powiesili i w ten sposób Dimka znał wszyściutkie kraje i jeszcze później, do dwunastego roku życia, kiedy pojawiały się nowe państwa, doklejał flagi. Wiele lat po tym, jak umarł ojciec, mama opowiedziała faktycznie dorosłemu już Dimce, że ten Wowka wrócił z wojny, ale do matki i jej nowego męża nie pojechał oglądać małego brata i w ogóle miał załamanie nerwowe i odebrał sobie życie. Niejasne, czy babcia postanowiła myśleć, że on zginął na wojnie, dopiero kiedy dowiedziała się o jego samobójstwie, czy już wtedy, kiedy wrócił, ale się do niej nie spieszył.
– A tato całe życie jednak myślał, że on był bohaterem – powiedział wtedy Dimka.
– Może i był – ostrożnie odpowiedziała mama. – Tego nie wiem. Ale w ogóle to myślę… że na wojnie nikt nie jest bohaterem. Na wojnie jest strasznie i dziko. I każdy albo jest zaślepiony jakąś ideą, rzadziej szlachetną, a częściej obcą i zbyt ogólną, żeby była warta takiego doświadczenia, albo po prostu jest jak małe przerażone zwierzątko, sam przeciw całemu światu, przy czym się zdaje, że jeśli przeżył – to jakby już zwyciężył, ale naprawdę to bywa tak, jak z tym Wołodią.
Kiedy Dimka dostał powołanie, jeszcze nie było tych historii z poborowymi i problemami z przekroczeniem granicy, a Dimka miał wielokrotną wizę niemiecką na okres pięciu lat. Myślał, myślał, przypominał sobie babcię i ojca, i Wołodię, i tę rozmowę i niczego nie postanowił, i poszedł do komendy wojskowej. Do mamy SMS napisał już z punktu mobilizacyjnego, a potem do samego sierpnia tylko dzwonił, dzwonił często, codziennie, kiedy mógł, ale tylko dzwonił. Bo głos, zdawało mu się, jakoś odpuszcza szybciej, zapomina się, nie oprawisz go w ramkę smutku, nie przybijesz do tapety gwoździami nieskończonej rozpaczy.
Przełożył Bohdan Zadura
Fragment pochodzi z książki Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek wydanej przez Warsztaty Kultury. Celem serii wydawniczej „Wschodni Express” jest prezentacja czytelnikom najnowszych tekstów wschodnich sąsiadów Polski, poruszających najbardziej aktualne dla tych społeczeństw problemy.
Cykl Proza dla pokoju realizujemy wspólnie z Wydawnictwem Warstwy przy Wrocławskim Domu Literatury oraz lubelskimi Warsztatami Kultury z ich serią wydawniczą Wschodni Express.