Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Czytaj i słuchaj bez ograniczeń. Zaloguj się lub skorzystaj z naszej oferty

Czytaj

Potrzeba własnego pokoju. Fragment książki „Mój Giovanni” Jamesa Baldwina

Zrozumiałem nag­le, dlaczego Giovanni mnie pożądał i dlaczego spro­wadził mnie do swej ostatecznej kryjówki. Moim za­daniem było zniszczyć to wnętrze i stworzyć Giovan­niemu nowe, lepsze życie. Publikujemy fragment książki „Mój Giovanni” Jamesa Baldwina.
Fot. R.L. Olivier (Los Angeles Times) / CC BY 4.0.

Kiedy tak wspominam, odnoszę wrażenie, że życie w tamtym pokoju toczyło się jakby na dnie morza, podczas gdy czas obojętnie przepływał nad nami. Go­dziny i dni nie miały żadnego znaczenia. Początkowo nasze wspólne życie wypełniały radość i zdumienie, które odżywały codziennie na nowo. Pod radością cza­iła się jednak udręka, a pod zdumieniem – strach, choć uwidoczniło się to dopiero wtedy, gdy wzniosły począ­tek zaczął smakować jak cierpki aloes. Strach i udrę­ka już od dawna przypominały gładką powierzchnię, po której ślizgały się nasze stopy, a my traciliśmy rów­nowagę, godność i dumę.


Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Zamów dostęp online. To tylko 8,99 zł miesięcznie.


Twarz Giovanniego, której uczyłem się na pamięć w ciągu wielu poranków, po­południ i nocy, tężała w moich oczach; zaczynała od­kształcać się i zarysowywać w sekretnych miejscach. Blask oczu był już tylko błyskiem, szerokie i piękne czoło – jedynie sklepieniem czaszki. Zmysłowe usta zacięły się od smutku wypływającego z jego serca. To już nie twarz Giovanniego, lecz kogoś obcego – pa­trząc na niego, czułem się tak winny, że pragnąłem, aby to była obca twarz. Całe to uczenie się na pamięć nie przygotowało mnie na metamorfozę, do której się przyczyniło.

Nasz dzień rozpoczynał się przed świtem, gdy wstępowałem do baru Guillaume’a na drinka tuż przed zamknięciem lokalu. Czasami, już po zamknię­ciu, Giovanni, ja i paru przyjaciół zostawaliśmy na wspólne śniadanie i słuchanie muzyki. Czasami to­warzyszył nam Jacques – od czasu, gdy poznałem Giovanniego, coraz częściej pojawiał się w barze. Je­żeli zostawaliśmy na śniadaniu u Guillaume’a, wy­chodziliśmy zwykle około siódmej rano. Niekiedy Jacques proponował, że podwiezie nas samocho­dem, który sobie nagle i nieoczekiwanie sprawił, ale przeważnie decydowaliśmy się na długi spacer brze­giem Sekwany.

Wiosna zbliżała się do Paryża. Dzisiejszego wie­czoru, gdy krążę tam i z powrotem po tym domu, sta­ją mi znów przed oczyma rzeka, brukowane quais, mosty. Pod mostami przepływały płaskie barki, na ich pokładach kobiety rozwieszały wypraną bieliznę. Od czasu do czasu pojawiał się kajak, w którym sie­dział energicznie wiosłujący młodzieniec, wygląda­jący trochę bezradnie, a trochę śmiesznie. Przy na­brzeżach widać było przycumowane żaglówki, łodzie mieszkalne i mniejsze barki. Nasza droga prowadziła tak często obok budynku straży pożarnej, że w końcu strażacy stali się naszymi znajomymi. Gdy znów na­deszła zima i Giovanni ukrywał się na jednej z tych barek, to właśnie któryś ze strażaków zobaczył go pewnego wieczoru, jak wkradał się do kryjówki z bo­chenkiem chleba, i powiadomił policję.

Przeczytaj też: Anatomia rasizmu wobec mniejszości azjatyckich

Drzewa zieleniły się w tamte poranki, opadła woda w rzece, zimowa bura mgła się rozpłynęła, a na brze­gach pojawili się wędkarze. Giovanni miał rację co do wędkarzy: nawet jeśli nic nie złowią, to przynajmniej mają co robić. Stoiska bukinistów na quais wygląda­ły niemal odświętnie w oczekiwaniu na pogodę, któ­ra umożliwi przechodniom leniwe wertowanie książ­ki o zagiętych rogach, a u turystów rozbudzi pożądliwe pragnienie, by do Stanów Zjednoczonych czy Danii za­brać znacznie więcej kolorowych reprodukcji, niż ich na to stać, nie mówiąc już o tym, że w domu nie będą wiedzieli, co z nimi począć. Pojawiły się też dziewczy­ny na rowerach, często w towarzystwie chłopców. Wi­dywaliśmy ich czasem nad rzeką o zmierzchu, odsta­wiali rowery aż do następnego dnia. Było to już wtedy, gdy Giovanni stracił pracę i na spacery chodziliśmy wieczorami.

Te wieczory były gorzkie. Giovanni wiedział, że chcę go opuścić, ale nie odważył się mnie o to posądzać, w obawie, że mógłbym potwierdzić. Ja z ko­lei nie miałem odwagi powiedzieć mu prawdy. Hella wracała z Hiszpanii, a ojciec zgodził się przesłać mi pieniądze, których jednak nie zamierzałem przezna­czyć na pomoc dla Giovanniego, choć on tyle dla mnie uczynił. Chciałem je przeznaczyć na ucieczkę z jego pokoju. […]

Nie wiem, jak opisać pokój Giovanniego. Przypomina mi poniekąd wszystkie pokoje, w których się już kie­dyś znalazłem lub w których kiedyś będę przebywać. W gruncie rzeczy nie mieszkałem tam zbyt długo – po­znaliśmy się, zanim nadeszła wiosna, a już latem się wyprowadziłem – lecz odnoszę wrażenie, jakbym spę­dził tam całe życie. Zdawało mi się, jak już wspomnia­łem, że toczyło się ono jakby w głębi morza i że wynu­rzyłem się z niego jako nowy człowiek.

Na początek trzeba stwierdzić, że pokój nie był wystarczająco duży dla dwóch osób. Rozciągał się z niego widok na małe podwórko, co oznacza jedy­nie, że miał dwa okna, na które podwórko złośliwie napierało, wdzierając się do środka każdego dnia, jakby uważało się za dżunglę. Otwieraliśmy je rzad­ko, zwłaszcza Giovanni. Nigdy nie kupił zasłon, na­wet wtedy, gdy mieszkałem u niego. Aby uchronić się przed wścibskimi spojrzeniami, zamalował po prostu szybę gęstą białą pastą. Słyszeliśmy czasa­mi bawiące się na podwórku dzieci, czasami maja­czyły za oknem dziwne cienie. W takich chwilach Giovanni, bez względu na to, czy pracował w poko­ju, czy leżał w łóżku, zastygał w bezruchu jak pies myśliwski i w kompletnej ciszy wyczekiwał, aż znik­nie to, co – jak się zdawało – zagrażało naszemu bezpieczeństwu.

Stale snuł wielkie plany przebudowy pokoju i na­wet się do tego zabrał, zanim ja się pojawiłem. Z jed­nej ściany zdążył zedrzeć tapetę i teraz świeciła brud­nobiałymi smugami. Przeciwległa ściana miała pozo­stać nienaruszona i wieczyście spacerowała na niej w ramce z różyczek para: dama w krynolinie u boku kawalera w bryczesach. Tapeta w arkuszach i rolkach leżała na zakurzonej podłodze. Walała się na niej na­sza brudna bielizna, narzędzia Giovanniego, pędzle, puszki z farbą olejną, butelki z terpentyną. Walizki le­żały w chwiejnej równowadze na stercie rzeczy, toteż baliśmy się nawet je otworzyć i nieraz mijało wiele dni, zanim zdecydowaliśmy się coś z nich wyciągnąć, na przykład czyste skarpetki.

Nikt nas nie odwiedzał, z wyjątkiem Jacques’a, a i ten pojawiał się nieczęsto. Mieszkaliśmy daleko od centrum i nie mieliśmy telefonu.

Pamiętam pierwsze popołudnie, gdy się tam prze­budziłem obok twardo śpiącego i ciężkiego jak głaz Giovanniego. Światło było tutaj tak słabe, że nie mia­łem pojęcia, która jest godzina. Ostrożnie, aby nie zbu­dzić Giovanniego, zapaliłem papierosa. Nie wiedzia­łem jeszcze, jak mu spojrzę w oczy. Rozejrzałem się wokół. W taksówce Giovanni wspominał o tym, że je­go mieszkanie jest bardzo brudne.

– No jasne – zbyłem go i odwróciłem się do okna. Potem milczeliśmy. Obudziwszy się w jego pokoju, przypomniałem sobie to milczenie, w którym było coś wysilonego i bolesnego i które zostało przeła­mane, gdy Giovanni rzekł ze wstydliwym, gorzkim uśmiechem:

– Muszę wymyślić jakąś metaforę.

Rozstawił swoje grube palce, jakby chcąc uchwy­cić ją w powietrzu. Obserwowałem go.

– Spójrz na śmieci tego miasta – powiedział w końcu i wskazał na mijaną w pędzie ulicę – wszystkie śmieci tego miasta. Dokąd je wywożą? Nie mam po­jęcia, ale równie dobrze mogliby je wywozić do mo­jego pokoju.

– Zapewne wrzucają je do Sekwany – zauważyłem.

Gdy jednak przebudziłem się i rozejrzałem po po­koju, wyczułem brawurę i tchórzostwo tej metafory. To nie były anonimowe śmieci Paryża, to były życio­we wymioty Giovanniego.

– Spójrz na śmieci tego miasta – powiedział w końcu i wskazał na mijaną w pędzie ulicę – wszystkie śmieci tego miasta. Dokąd je wywożą? Nie mam po­jęcia, ale równie dobrze mogliby je wywozić do mo­jego pokoju.

Przede mną, obok, wszędzie piętrzyły się jak mur pudła i walizki, niektóre przewiązane sznurkiem, in­ne zamknięte, a jeszcze inne – rozlatujące się. Z kar­tonu na samej górze wypadały arkusze z nutami etiud skrzypcowych. Były i skrzypce; leżały na stole w pogię­tym, porysowanym futerale, a z ich wyglądu nie moż­na było wywnioskować, czy położono je tam wczoraj czy sto lat temu. Stół zaścielały pożółkłe gazety i pu­ste butelki. Pomiędzy nimi tkwił brązowy pomar­szczony kartofel, w którym nawet oczka wygniły. Za­schnięta plama czerwonego wina na podłodze rozsie­wała zapach, od którego powietrze stawało się słodkie i ciężkie. Lecz to nie bałagan w pokoju przerażał naj­bardziej, raczej fakt, że jego przyczyny nie dawało się wyjaśnić w żaden zwykły sposób. Nie chodziło bo­wiem o przyzwyczajenie, okoliczności czy tempera­ment, tylko o karę i smutek. Trudno mi powiedzieć, skąd to wiedziałem. Ale wiedziałem od razu. Być mo­że dlatego, że sam pragnąłem żyć.

Lustrowałem pokój z owym nerwowym natężeniem inteligencji potrzeb­nej, gdy mierzy się poziom nieuniknionego i śmier­telnego niebezpieczeństwa: milczące ściany z odle­głą staromodną parą kochanków uwięzionych w bez­kresnym ogrodzie różanym, gapiące się okna, gapiące się na mnie jak wielkie oczy z lodu i ognia, sufit wiszą­cy nisko jak chmury, z których niekiedy przemawiał szatan, i którego wrogość nieudolnie skrywała żółta żarówka opadająca pośrodku niczym nieokreślony organ płciowy dotknięty chorobą. Pod tą tępą strzałą, owym rozgniecionym kwiatem światła, mieszkał lęk wypełniający duszę Giovanniego. Zrozumiałem nag­le, dlaczego Giovanni mnie pożądał i dlaczego spro­wadził mnie do swej ostatecznej kryjówki. Moim za­daniem było zniszczyć to wnętrze i stworzyć Giovan­niemu nowe, lepsze życie. To życie mogłoby być tylko moim własnym i musiałoby stać się składnikiem tego pokoju, zanim odmieniłoby los Giovanniego.

Przeczytaj też: Stonewall. Miejsce, gdzie wszystko się zaczęło

Ponieważ powody, które mnie tu sprowadziły, były tak zagmatwane, tak niewiele mające wspólnego­ z jego marzeniami i pragnieniami i tak głęboko za­korzenione w mojej własnej desperacji, początkowo udawałem przed sobą, że sprawia mi przyjemność rola gosposi, gdy Giovanni szedł do pracy. Wynio­słem papierzyska i butelki, cały ten nagromadzony śmietnik, posortowałem zawartość niezliczonych pudeł i walizek i próbowałem zaprowadzić porządek. Ale nie jestem przecież gosposią – mężczyźni nigdy nie potrafią być gosposiami. Przyjemność zaś nie była prawdziwa i szczera, mimo że Giovanni uśmie­chał się swym pokornym, dziękczynnym uśmiechem i dawał mi w każdy możliwy sposób do zrozumienia, jak to cudownie, że z nim jestem i ze swoim uczu­ciem i inwencją stoję pomiędzy nim a ciemnością. Każdego dnia usiłował mi udowodnić, jak się zmie­nił, jak zmieniła go miłość, jak pracuje, śpiewa i jaki jest do mnie przywiązany.

Zrozumiałem nag­le, dlaczego Giovanni mnie pożądał i dlaczego spro­wadził mnie do swej ostatecznej kryjówki. Moim za­daniem było zniszczyć to wnętrze i stworzyć Giovan­niemu nowe, lepsze życie.

Znajdowałem się w sta­nie strasznego zamętu. Czasami myślałem: to w koń­cu jest twoje życie. Przestań je zwalczać. Przestań walczyć. Albo też: jestem przecież szczęśliwy. On mnie kocha. Nic złego nie może mi się przydarzyć. Nieraz, gdy go przy mnie nie było, postanawiałem, że już nigdy nie pozwolę mu się dotknąć. A gdy po­nownie mnie dotykał, myślałem: to nie ma żadnego znaczenia, to tylko ciało, zaraz będzie po wszystkim. Gdy już było po wszystkim, leżałem w ciemnościach, nasłuchiwałem jego oddechu i marzyłem o dłoniach Giovanniego lub kogoś innego, o dłoniach, w któ­rych drzemie siła, mogąca mnie zetrzeć na proch i na nowo ukształtować.

przełożył Andrzej Selerowicz

Weź udział w konkursie „Pisma” i Wydawnictwa Karakter

Wydawnictwo Karakter i „Pismo. Magazyn opinii” ogłaszają konkurs na esej pod tytułem: „Mój Baldwin. Jak czytam go w Polsce 2024 roku”.

Do konkursu zapraszamy osoby w wieku od 19 do 25 lat. Teksty o objętości od 15 tysięcy do 20 tysięcy znaków ze spacjami prosimy nadsyłać do 31 sierpnia 2024 roku na adres: [email protected].

Zwycięski tekst zostanie opublikowany na łamach „Pisma”, przewidziane są także nagrody książkowe. Szczegółowy regulamin konkursu: www.karakter.pl, www.magazynpismo.pl.


Fragment pochodzi z książki Mój Giovanni Jamesa Baldwina, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Karakter 17 kwietnia 2024 roku. Książkę można zamówić tutaj.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00