Wersja audio
Siedziała na przystanku autobusowym. Przystanek, zamiast ją osłaniać, eksponował, czuła się, jakby ktoś przykleił ją do dziesiątki na tarczy. Jednak nie wstawała z zimnej, plastikowej ławki, bo nie miała już siły. Przyciskała kolana do brody, obejmując nogi ramionami. Wyobrażała sobie, że jest żółwiem.
Była tu od dziesięciu dni. Wyskoczyła z pociągu towarowego, gdy tylko zobaczyła na horyzoncie światła miasta, i powoli, małymi krokami, kierowała się w stronę centrum. Tak przynajmniej jej się wydawało – jeszcze do niego nie doszła.
Chowała się. Dnie spędzała w krzakach, zagajnikach, na podwórkach kamienic nieopodal śmietników, w towarzystwie kotów i szczurów; nocami włóczyła się po peryferiach, odbijała się od zamkniętych sklepów, nigdy nie spotykając nikogo. Tylko czasami w ciemności dawało się słyszeć ciche szurnięcia, widać było, przez krótki moment, ślad sylwetki. „Duch, taki jak ja”, myślała. „Duchy ze sobą nie rozmawiają”, dodawała w myślach.
W końcu, po dziesięciu dniach spacerów na ślepo, wydostała się z dzielnicy blokowisk, która w pewnym momencie zaczęła wydawać jej się nieskończona, i dotarła do dzielnicy kamienic i szerokich, dwupasmowych ulic, poprzecinanych szpalerami zieleni. Za dnia chodnikami spacerowali ludzie, po ulicach jeździły samochody, głównie jeden model, wielki i kanciasty, ale w różnych kolorach; auta w świetle dnia przypominały rozsypane kredki turlające się po gigantycznym biurku; asfaltowe ulice zalewało słońce, ale ona wtedy …