Wersja audio
Zaprawdę to osobliwe, nie przebywać już odtąd na ziemi,
wyuczone zaledwie porzucić zwyczaje…
Rainer Maria Rilke, Elegie duinejskie , Pierwsza elegia
przeł. Mieczysław Jastrun
Stałam na poboczu asfaltówki. Nie było ani jasno, ani ciemno, taka niezobowiązująca szarówka. Z jednej i z drugiej strony rósł sosnowy las, rzadki i brzydki. Byłam trochę otumaniona, jakbym przed chwilą obudziła się z męczącego snu. Albo jakbym za dużo wypiła.
Siąpił deszcz. Widziałam krople padające na asfalt, ale nie czułam ich na twarzy. To powinno mnie zastanowić.
Obok stał facet w garniturze, niski i pękaty. Spojrzał na mnie i powiedział:
– Zabiła mnie pani.
Pomyślałam, że jest wariatem. Ale znałam ten głos. Jego twarz też znałam, cała Polska ją znała. Premier.
– Nikogo nie zabiłam. Żałuję, ale nie wygląda pan na nieżywego – powiedziałam.
– Pani też nie. Ale niech pani spojrzy tam, do tyłu – powiedział i rozciągnął wargi w grymasie, który zawsze kojarzył mi się z Człowiekiem Śmiechu.
Odwróciłam się i zobaczyłam tamten cholerny bałagan, miszmasz z samochodów, świateł i ludzi biegających dookoła. To było trochę dalej, za zakrętem, poszłam tam, a premier cały czas szedł obok mnie.
– Urósł pan? Ma pan obcasy? – spytałam, bo nagle wydał mi się wyższy niż zazwyczaj.
– Nie wiem. Zawsze chciałem być wyższy, a teraz mi wszystko jedno. No, niech pani spojrzy, co pani zrobiła.
Niebieskie światełka migały jak w dyskotece. Podeszłam. Czarna limuzyna wbiła się w wielkie drzewo, a w nią wbiło się moje czerwone cinquecento. Było strasznie krótkie, jak smart.
– Cholera. No nie. Kurwa. Mój samochód. Wczoraj odebrałam go od mechanika – powiedziałam.
– To tylko samochód. Niech pani zajrzy do środka – powiedział premier.
Podeszłam bliżej. To było jak grom z jasnego nieba. Moje człowiekopodobne ciało wbite w kierownicę, zgniecione, powyginane. Zniszczona lalka. Do wyrzucenia.
– Chyba będą musieli rozpruć ten pani samochód, żeby wyciągnąć trupa – powiedział.
– Strasznie pan …