Wersja audio
Nocą Nina zagniata chleb, w który płacze. W kuchni przyświeca jej mleko, póki wlane do burej mąki, nie zgaśnie. Wtedy kobieta po ciemku wyrabia masę. Skrzypi popychany brzuchem stół. Kiedyś jak na drożdżach rosły w tym brzuchu dzieci, ale wymykały się stamtąd przed czasem. Umierały niedopieczone. Po trzecim synu z zakalcem Nina przestała palić w brzuchu. Zrobiła się gorzka i już nie smakowała mężowi. Kiedy jej próbował, spluwał piołunem.
Teraz ma razową glinę, z której udaje się wypiec wszystko oprócz ludzi. Ciasto puchnie pod dłońmi pracującymi w miednicy. Palec zahacza o stalowy zadzior. Krew przesiąka w zaczyn.
– Będę w chlebie – cieszy się Nina.
Gdy bochen rośnie, ona nadziewa bibułę tytoniem. Ćmiąc w drzwiach, patrzy na ogród okopcony jak lufka. O świcie wsadza ciepłe pajdy w ziemię.
– Smacznego – mówi swoim chłopcom, którzy się tam schowali.
Myśl to akrobacja, jakiej Maria nie zrobi. Jej język jest zbyt ociężały, by dał się zatrudnić do wydobycia surowca na sens. Taka się urodziła.
Ojciec odgadł to pierwszy i zaczął przy niej …