Wersja audio
W pokoju, który sam opowiada swoją historię, tyle w nim bibelotów, obrazów i biedermeierowskich mebli, siedzi przede mną zadbana, uśmiechnięta blondynka. Nie wygląda na swój wiek (ma pięćdziesiąt lat), więc samo mi się wyrywa, że zupełnie nie widać po niej choroby. Potem dowiem się, że to jedna z rzeczy, których chorym przewlekle mówić się nie powinno. Bo to, że czegoś nie dostrzegamy, nie znaczy, że tego nie ma.
– Bólu nie widać. Można go czasem zobaczyć w postawie człowieka, w wyrazie twarzy, ale taki codzienny, do którego się przyzwyczajasz, bo musisz, pozostaje ukryty – mówi Monika. Przyzna później, że tego ranka, po bezsennej nocy (typowy objaw jej schorzenia) nie mogła wstać z łóżka. A potem, zgarbiona, szurała nogami po parkiecie, bo zmęczenie i fizyczne cierpienie ją paraliżowały. Pod koniec powie też, że przez cały czas naszego spotkania bolała ją głowa. Choć Monika mówi, że ból trudno opisać, bo słownik jest tu zbyt ubogi, samo słowo padnie w rozmowie jeszcze wiele razy, a potem pojawi się w e-mailach, które wymieniamy. A przy nim takie określenia, jak „nie do wytrzymania”, „festiwal bólu”, „ból nakręca stres, stres nakręca ból”.
Jeszcze dziesięć lat temu Monika nie podejrzewa, że niedługo tak będzie wyglądać jej codzienność. Żyje wtedy na pełnych obrotach. Wstaje po szóstej – gdy zadzwoni budzik, od razu zrywa się z łóżka. Jest jeszcze ciemno, a psy śpią w budach, kiedy wsiada do samochodu i rusza do pracy. Stojąc w korku w drodze do biura w Warszawie, załatwia najpilniejsze sprawy służbowe przez zestaw głośnomówiący. Często wraca po ciemku, czasami tak zmęczona, że musi zjechać na pobocze, bo boi się prowadzić dalej. Dzieci widuje wieczorami (stara się przynajmniej je wykąpać i położyć do łóżek) i w weekendy (rodzina jest święta, nadrabiają stracony czas). Pada do łóżka o dwudziestej drugiej.
Jest specjalistką od public relations w zagranicznej korporacji medycznej. Swoją pracę uwielbia, angażuje się na sto dwadzieścia procent. Czuje, że robi coś ważnego, bo w ramach promocji zdrowia przygotowuje kampanie informacyjne, na przykład o depresji albo szpiczaku mnogim. Monika, rocznik ’67, skorzystała z szansy, która dzięki zmianom w Polsce otworzyła się przed jej pokoleniem. Po studiach (marketing i zarządzanie) wyjechała na jakiś czas do Wielkiej Brytanii, po powrocie uczyła angielskiego w liceum. Wzięła ślub, na świat przyszły dzieci. Gdy Wojtek miał półtora roku, a Karolina pięć i pół, znajomość języka, entuzjazm i wielkie pokłady energii stały się jej przepustką do wielkiej zmiany zawodowej. Koleżanka z zaocznych studiów z public relations poleciła ją do pracy w skandynawskiej …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Reportaż ukazał się w ósmym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (8/2018) pod tytułem "Słoń na barkach". Więcej na ten temat możesz posłuchać we wtorek 7 sierpnia od godz. 14:00 na antenie www.chillizet.pl