Wersja audio
Stacje dla minibusów, czyli taxi ranks , w całym Kapsztadzie wyglądają podobnie. Betonowo-metalowa wiata, która przywodzi na myśl polskie dworce PKS z lat 90. Obwoźni sprzedawcy z plastikowymi workami na plecach, z których w okamgnieniu wyjmą plastikowe zabawki, baterie AAA albo damską bieliznę. Kilka grupek cwaniaków, którzy chronią się przed słońcem. Wbrew nazwie taxi ranks nie mają nic wspólnego z taksówkami. Żaden taksówkarz przy zdrowych zmysłach ani kierowca Ubera tu nie przyjedzie. Ci mniej rozsądni stają się niekiedy bohaterami gazet. Ich pierwsze strony rozkleja się tu na paździerzowych płytach przyczepionych do latarni, a spacerujących prowadzą nagłówki: Porachunki, Atak, Morderstw o .
Jest późne popołudnie, czas końca dziennej zmiany.
Wkraczam w miniaturowy ekosystem taxi ranks prosto z kapsztadzkiej dzielnicy Claremont, części tak zwanych południowych przedmieść. Wchodzę z ulic otoczonych żywopłotami; za nimi chowają się wielkie wille i strzeżone osiedla. Claremont to bogaty, głównie biały świat, gdzie w restauracjach dania noszą francuskie nazwy, a karta win liczy ponad sto pozycji. Po drodze mijałem pole do krykieta, murowany kościółek z XIX wieku, salon BMW. Na taxi rank stoi szereg kilkudziesięciu identycznych minibusów toyoty. Niektóre mają za szybami kartki z nazwami dzielnic i miasteczek, inne nie.
Obecność kartek wskazuje kierunek, ale nie mówi, czy auto odjedzie w dającym się przewidzieć czasie. Te, które jadą blisko albo na przedmieścia, zapełniają się na ogół szybko, ale są i takie zmierzające do innych miast. W nich na odjazd czeka się nawet kilka godzin. Przez bramy wylewa się fala ludzi, którzy chwilę wcześniej skończyli pracę. Mężczyźni w roboczych strojach: ochroniarze, ogrodnicy, robotnicy budowlani. Kobiety rzadziej noszą uniformy, większość z nich pracuje jako służba domowa.
Z jednego z aut wychyla się kierowca i na cały plac krzyczy:
– Khayelitsha! Khayelitsha Site B!
Kilka osób odwraca się i idzie w tamtą stronę. Podążam za nimi.
Mit nowego narodu
W 1989 roku 30 tysięcy osób przemaszerowało przez centrum Kapsztadu, nawołując do zakończenia apartheidu. Idący na czele arcybiskup Desmond Tutu, laureat pokojowej Nagrody Nobla, grzmiał: „Mówimy, że jesteśmy tęczowym narodem. Jesteśmy nowym narodem Południowej Afryki!”. O tęczowym narodzie opowiadał w 1993 roku, gdy nawoływał do zachowania spokoju po tym, jak polski imigrant Janusz Waluś zamordował przywódcę Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej Chrisa Haniego, a także później, między innymi w nadawanych w telewizji wystąpieniach. Tak zrodził się mit „tęczowej nacji” i symbol dla opowieści o odmienionej Południowej Afryce, w której kolor skóry schodził na dalszy plan, a nowe społeczeństwo mieli budować wszyscy. Wiele lat potem i tysiące kilometrów dalej zakochałem …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Więcej na ten temat możesz posłuchać 22 października o godz. 17:00 na antenie Chillizet.
Warszawa 101,5 FM, Katowice 93,6 FM, Kraków 93,7 FM, Hel 107,8 FM oraz na www.chillizet.pl