Przychodzili z pretensjami. Złością. Żalem. Frustracją. Z pomysłami ratowania.
– Kto to wymyślił? Oszaleliście?
– Najlepiej wszystko chińszczyzną zastąpić!
– Od razu poddajmy eutanazji wszystkich twórców ludowych!
– Boże, przecież ten sklep znam od początku. Jak mi przykro.
– Pod wieczór nie wiem, jak się nazywam – opowiada Mariola Bocian, od trzech miesięcy kierowniczka sklepu Cepelia w Warszawie. Pracowała tu siedem lat, z czego trzy jako zastępczyni kierowniczki.
Początek października 2020 roku. Lawirujemy między pasącymi się słomianymi koziołkami, niebieskimi ptaszkami łypiącymi namalowanym okiem i lalkami z czerwonymi wstążkami w pszenicznych warkoczach. Przystajemy nad drewnianymi muzykantami. Smutny waltornista w niebieskim kapeluszu wydął mocno strugane z lipy policzki i wychylił się w prawo. Za to dwaj akordeoniści z długaśnymi, harmonijkowymi wąsami stoją prości jak struny.
– Niektórzy mają pretensje, jakby to była moja wina. Jak się nasłucham, jestem jeszcze bardziej zdołowana. Był czas, że ludzie wchodzili i mówili: „Chodźmy stąd, bo tu wiocha”. Potem, gdy Cleo wystąpiła podczas Eurowizji w ludowym stroju, nagle zrobił się ruch. Ale przegraliśmy z chińszczyzną. U nas aniołek z koniakowskiej koronki kosztował trzydzieści złotych. Klientka oglądała, a mąż mówił: „Zostaw, w Rossmannie taki sam za piętnaście”. Tylko że nie był taki sam. Ani wielkość, ani wykonanie. Na koniec koronawirus nas dobił. Rękodzieło kupowali Francuzi, ceramikę z Bolesławca – cały świat. A w tym roku świat nie przyjechał.
Czy Cepelia była do uratowania?
Połowa września 2020 roku. Warszawa, kamienica przy Chmielnej 8. Na parterze sklep Cepelii. Na trzech kolejnych piętrach fundacja i spółka Cepelia Polska Sztuka i Rękodzieło. Korytarz na pierwszym piętrze. Szare wykładziny. Stosy papierów w czerwonych skoroszytach prawie zasłaniają boazerię. Monotonny szum niszczarki. Tylko wesoły kogut skaczący na kolorowych plakatach – jakby nie wiedział, że jest symbolem upadającej już firmy – rozprasza ten schyłkowy nastrój.
Anna Filipowicz-Mróz – etnografka, dwadzieścia dwa lata pracy w fundacji. Energiczne ruchy, rude włosy, spodnie w kolorowe kwiaty i fantazyjny naszyjnik. Dziś prowadzi mnie na strych.
– Lalki oddałam do muzeum etnograficznego w darze, te pójdą na zajęcia edukacyjne dla dzieci. Też do muzeum – wskazuje na małe, zakurzone figurki w pasiastych spódnicach i wysokich czepcach na głowie. Cepelia miała dużą kolekcję lalek w strojach regionalnych z Polski i z zagranicy. Od lat 70. w Krakowie było organizowane Międzynarodowe Biennale Lalek, twórcy zjeżdżali z całego świata. Z tymi lalkami objechałam potem kawał Europy. Wystawa samograj. Wiele muzeów po tej wystawie remontowało łazienki, taki był dochód ze sprzedaży biletów.
– Od dwóch miesięcy na strychu ryję jak kret. Dzielę, segreguję, wyszukuję. To, co jest w dobrym stanie – sprzedaję albo oddaję instytucjom. To, co w gorszym – …
Zapewnij sobie dostęp do ulubionych tekstów, nagrań audio, a także miesięcznika w wersji na czytniki.
Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn opinii” (4/2021) pod tytułem Łabędzi śpiew koguta.