Wersja audio
Czy my jesteśmy na woonerfie ? – rzuciła z przekąsem Anka, gdy próbowaliśmy manewrować wózkiem z naszą córką pośród gęstego tłumu przechodniów między straganami, samochodami i motocyklami. Nie byliśmy w Amsterdamie, tylko w Stambule, więc nikt tej ulicy nie nazwałby tu woonerfem . Tym holenderskim słowem, rozpalającym wyobraźnię aktywistów miejskich, opisuje się przestrzeń będącą połączeniem ulicy o uspokojonym ruchu, deptaka, publicznego placu i parkingu. O ile w mieście projektowanym zgodnie z dogmatami modernizmu funkcje użytkowe należało przestrzennie oddzielić (tutaj funkcja mieszkaniowa, tu handlowa, a tam transportowa), o tyle woonerf jest wielofunkcyjny. Czasami nazywa się go żywą ulicą, bo życie jest wielowymiarowe. To banał, więc łatwo o tym zapomnieć.
Ową wielowymiarowość widać w miastach, dla których modernizm to tylko ułamek historii. Tak jest w Stambule, w którym każda w zasadzie ulica, z wyjątkiem przelotówek, jest woonerfem . Podobnie było w Tokio, w którym mieszkaliśmy parę lat wcześniej. Ruch samochodowy jest tam wygaszony do tego stopnia, że dopiero po trzech dniach pobytu zorientowałem się, że Japończycy jeżdżą po lewej stronie drogi. W dzielnicach mieszkalnych między jezdnią a chodnikiem nie ma krawężników, czasami granicę tę wyznacza namalowana linia, ale nikt szczególnie nie zwraca na nią uwagi. Ulice są wąskie, na wielu z nich obowiązuje limit prędkości do trzydziestu kilometrów na godzinę. Samochody jeżdżą wolno, bo ich kierowcy muszą uważać na przechodniów, którzy swobodnie spacerują środkiem ulicy.
Co łączy Stambuł z Tokio? Stara, wręcz starożytna miejskość. Czuć ją na każdym kroku. Dzielnice mieszkaniowe mają niską zabudowę, bardzo łatwo wyjść z domu. A jak wyjdziesz, to na lokalnym woonerfie znajdziesz wszystko, co trzeba: sklepiki, restauracje, punkty usługowe. Nie trzeba przebijać się na drugą stronę miasta. Tokio funkcjonuje tak przyjaźnie, że jego mieszkańcy czują się w nim jak u siebie w domu. Dosłownie.
W tej metropolii zamieszkiwanej przez trzydzieści dziewięć milionów osób domy, zwłaszcza w centrum, są bardzo małe. Często brakuje miejsca na kuchnię czy nawet łazienkę. W sukurs przychodzi gęsta sieć publicznych łaźni. Wszędzie jest do nich blisko, można wyskoczyć na chwilę i się umyć. Na każdym rogu znajduje się konbini czyli …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Esej ukazał się w styczniowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (01/2020) pod tytułem W poszukiwaniu czułego punktu.