Wersja audio
Na froncie walki o lepsze jutro nie widać zbyt wielu powodów do optymizmu. Wyglądając przez okno, można odnieść wrażenie, że niespełna trzy dekady po plajcie socjalizmu na naszych oczach rozsypuje się kolejny wielki projekt polityczny. Demokracja liberalna, która w sojuszu z wolnym rynkiem miała przynieść światu swobody obywatelskie i powszechny dobrobyt, chwieje się pod kolejnymi uderzeniami prawicowego populizmu. Coraz częściej słyszy się, że czas obniżyć wymagania wobec polityki. Jej nadrzędnym celem powinno być nie tyle urządzanie państwa tak, by wszystkim było w nim lepiej, co raczej utrzymanie status quo w obliczu brunatnego, autorytarnego zagrożenia. Słabnie wiara w utopijne projekty − czy to socjalistyczne, czy liberalne – zarówno te wielkie, jak i całkiem małe. Rozwiązania przez dekady stosowane przez europejskie państwa opiekuńcze krytykowane są dziś jako „nieskuteczne”, „zbyt drogie”, „nadmiernie zbiurokratyzowane”, „upokarzające odbiorców” lub „budujące w nich zależność od dawców”. Nietrudno odnieść wrażenie, że na świecie brakuje możliwych do zrealizowania pomysłów na to, jak poprawić los tych, których kapitalizm wyrzuca na margines.
Jak tłumaczył, podczas jednego z wykładów w 2012 roku, Zygmunt Bauman, kapitał został wyrwany spod demokratycznej kurateli. Z roku na rok ponadnarodowe korporacje coraz skuteczniej lokują swoje zyski w rajach podatkowych i odcinają od nich władze publiczne. Pod presją zmian demograficznych i kurczących się przychodów budżetowych politycy państw rozwiniętych likwidują lub prywatyzują kolejne instytucje państwa dobrobytu. Natomiast przywódcy globalnego Południa raz za razem deklarują, że potrzebują nie tyle pomocy rozwojowej, ile sprawiedliwego handlu międzynarodowego, w którym bogata Północ przestałaby w końcu dotować swoich producentów. A skoro nie zanosi się dziś ani na przywrócenie równowagi między demokracją a biznesem, ani na rewolucję w stosunkach międzynarodowych, zostają …