Wersja audio
W samym sercu Ameryki Północnej znajduje się portal do głębokich zakamarków w skalnym wnętrzu Ziemi. Krater – bruzdowata jama o szerokości około 800 metrów – schodzi, zwężając się, na głębokość mniej więcej 380 metrów, odsłaniając marmurkową mozaikę młodszych i starszych skał: szare pasma bazaltu, mleczne żyłki kwarcu i migotliwe konstelacje złota. Pod dnem jamy znajduje się około 600 kilometrów tuneli wykutych w litej skale, na głębokości sięgającej blisko 2,5 kilometra. W tym miejscu, w Lead w Dakocie Południowej, przez 126 lat znajdowała się najgłębsza i najwydajniejsza kopalnia złota na kontynencie, Homestake.
W 2006 roku firma Barrick Gold Corporation podarowała kopalnię stanowi Dakota Południowa, ten zaś zamienił ją w największe podziemne laboratorium w Stanach Zjednoczonych: Sanford Underground Research Facility (Podziemny Ośrodek Badawczy Sanforda). Chociaż najgłębsze tunele zostały zalane po tym, jak zaprzestano wydobycia, wciąż można zejść na głębokość około półtora kilometra pod powierzchnię Ziemi. Z laboratorium korzystają przede wszystkim fizycy, którzy przeprowadzają eksperymenty wrażliwe na promieniowanie kosmiczne, jednak do podziemnego labiryntu zapuszcza się też kilku biologów, zazwyczaj w poszukiwaniu najwilgotniejszych i najbrudniejszych zaułków – miejsc, w których tajemnicze żyjątka formują metale i przetwarzają skały.
W przenikliwie zimny, grudniowy poranek udałem się wraz z trojgiem młodych naukowców i grupą pracowników Sanforda do „klatki” – windy z gołego metalu, która miała zawieźć nas półtora kilometra w głąb skorupy ziemskiej. Mieliśmy na sobie neonowe kamizelki, buciory z metalowym czubem i kaski. Do pasków przypięte były specjalne maski, które w przypadku pożaru lub wybuchu miały chronić nas przed czadem. Klatka opadała szybko i zaskakująco gładko. Nasz śmiech czy pojedyncze słowa były zagłuszane przez szum rozwijających się kabli i świst powietrza. Po około 10 minutach kontrolowanego spadania dotarliśmy na dno.
Naszymi przewodnikami było dwóch dawnych górników. Skierowali nas do paru niewielkich, połączonych ze sobą wagoników, które powiodły nas wąskim tunelem. Wystarczyło 20 minut, byśmy zamienili stosunkowo chłodny i dobrze wentylowany obszar w pobliżu „klatki” na coraz gorętszy i bardziej parny korytarz. Podczas gdy na powierzchni było śnieżnie i mroźnie, półtora kilometra niżej panowała temperatura około 30 stopni Celsjusza i niemal 100-procentowa wilgotność. Otaczające nas skały zdawały się pulsować żarem, a powietrze było gęste i duszące: w nozdrza wdzierał się zapach siarki. Można było odnieść wrażenie, że dotarliśmy do …