Wersja audio
Rozumiem ludzi, którym pływanie w basenie przynosi pewną ulgę. Jest w tej czynności coś hipnotyzującego; rodzaj transu, w który można wpaść, trzymając równe tempo i poruszając się po jasno wyznaczonych liniach. Wędrówka od brzegu do brzegu w jednakowych odcinkach jest miarowa, policzalna i bezpieczna. Nie ma fal, warunki są niezmienne, sztywne granice trzymają w ściśle określonych ramach. Rzadki dziś przypadek względnej przewidywalności.
Co innego pływanie w jeziorze. Pływanie w jeziorze to przygoda, zmaganie się z nieznanym. Nigdy nie wiadomo, czy coś nie oplecie nogi, czy nie natkniemy się na zimny lub ciągnący w niewiadomym kierunku prąd. Odcinki mają zmienną długość – od trzciny do pnia, od pnia do grążela, od grążela do dalszego brzegu. Tyle że pień unosi się na powierzchni wody i z każdym podmuchem wiatru zmienia położenie, a trasa od grążela do brzegu nie ma jasno wyznaczonego toru. Panta rhei w pigułce.
Kierunek przejścia z wykreślonych ram basenu do dzikiego jeziora lub odwrotnie – z jeziora do basenu – warunkuje perspektywa. Parcie ku strukturze jest oczywistym odruchem, gdy jest wygodnie, a świat zaczyna nagle drżeć w posadach, tak jak parcie ku zmianom jest zrozumiałe, gdy ma się wrażenie, że świat stanął w miejscu, a w jego odgórnie ustalonych ramach robi się ciasno – lub w ogóle brakuje dla nas miejsca. Struktura kojarzy się z czymś wiarygodnym i solidnym, zmiana – z czymś chaotycznym i chwiejnym. W końcu baseny, tak jak strukturę, można zamknąć w stałych liczbach. A z liczbami, tymi ostatecznymi strażnikami porządku, się nie polemizuje. Istnieje przekonanie, że to, co można opisać językiem liczb, z całą pewnością istnieje, a skoro istnieje, to daje się odnieść do innych zjawisk wyrażalnych w liczbach.
Co innego chwiejna, wywracająca porządek humanistyka, poruszająca się od pnia do grążela, szukająca dziur w opowieściach o świecie po to, by łatać je różnymi, nierzadko znoszącymi się wzajemnie narracjami. Mniej więcej od czasów oświecenia nauki humanistyczne odgrywają rolę intelektualnego chłopca do bicia. W końcu w jeziorze nie da się przeprowadzić olimpiady pływackiej. Można się co najwyżej pochlapać.
Sprawa Sokala
Przekonanie o tym, że liczenie basenów jest jedynym słusznym sposobem organizowania i wyjaśniania świata, od nieoczywistej strony obnażyła głośna publikacja Alana Sokala w renomowanym czasopiśmie naukowym „Social Text” z 1996 roku zatytułowana – wdech–wydech – Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji . Amerykański fizyk i matematyk dowodził w niej, że teorię fizyki kwantowej można odnieść do głównych założeń postmodernizmu.
Podczas gdy świat humanistyki zdominowało przekonanie, że rzeczywistość jest płynna, a więc nie istnieje coś takiego jak prawda obiektywna, Sokal przeprowadził „dowodzenie logiczne”, aby pokazać, że „fizyczna «rzeczywistość», w nie mniejszym stopniu niż «rzeczywistość» społeczna, jest w istocie społecznym i lingwistycznym konstruktem” (przeł. Piotr Amsterdamski i Ariadna Lewańska). Innymi słowy: fizyka, tak jak rozmaite wzorce kulturowe, została wynaleziona i stworzona w określonym kontekście.
Gdy środowisko naukowe zdążyło się już pozachwycać tekstem Sokala, ten opublikował nową pracę – Eksperyment fizyka z naukami kulturoznawczymi – w której ujawnił, że zamieszczony w „Social Text” artykuł był wyssaną z palca bzdurą, za pomocą której skompromitował nauki humanistyczne, nieumiejętnie zapożyczające pojęcia i metody dowodzenia z nauk ścisłych. …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Eseje w „Piśmie” powstają dzięki wsparciu Fundacji Jana Michalskiego.