Polska Baza Genetyczna Ofiar Totalitaryzmów to pierwsza tak kompleksowa baza w Europie. Celem tego naukowego projektu jest stworzenie obszernej bazy DNA umożliwiającej identyfikację ofiar zbrodni i konfliktów zbrojnych XX wieku. Początkiem działania bazy była akcja ekshumacji i identyfikacji szczątków znalezionych na terenie kwatery „Ł” (tak zwanej Łączki) przy murze Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach w 2012 roku. Na „Łączce” w latach 1945–1956 chowano potajemnie ofiary organów bezpieczeństwa publicznego. Akcję zainicjowały Rada Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa oraz Instytut Pamięci Narodowej. Identyfikację powierzono badaczom z Katedry Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostępu online.
Justyna Dżbik-Kluge: Jak pan wspomina akcję na „Łączce”?
Profesor Andrzej Ossowski: Od samego początku braliśmy udział w pracach poszukiwawczych, wykonywaliśmy badania georadarowe. Odnaleźliśmy ponad sto szkieletów, ale nic nie wskazywało na ich tożsamość. Potrzebowaliśmy więc badań genetycznych, ale brakowało nam materiału porównawczego. Spotkaliśmy się z dużą życzliwością ludzi. „Łączka” stanowiła punkt zborny, na który przychodziły rodziny.
Rozmawialiśmy z nimi i ludzie zaczęli oddawać materiał genetyczny do badań. Ta akcja zapoczątkowała działanie bazy. Pierwotnie mieliśmy zajmować się jedynie zbieraniem materiału genetycznego ofiar. Ale wykonaliśmy pierwsze badania i w ciągu trzech miesięcy udało się zidentyfikować trzy osoby, co pokazało potęgę badań i pozwoliło na ich rozwijanie. Bardzo nas ucieszyły te sukcesy, bo badania na „Łączce” należały do trudnych.
Dlaczego?
Znalezione tam szczątki były bardzo zniszczone. Zanim powstał Cmentarz Wojskowy, na tym terenie było wysypisko śmieci. Substancje, które wnikają w glebę, zmieniają leżące w niej kości, wpływają na ich rozkład. Kiedy mamy tak źle zachowany materiał, to badania bywają bardzo utrudnione, ale genetyka rozwija się tak szybko, że jest w niej coraz mniej rzeczy niemożliwych.
Jakie inne wyzwania napotkaliście podczas badań na „Łączce”, poza stanem, w którym znajdowały się szczątki?
W tej pracy jest wiele wyzwań. Łatwo dać się zwieść pozorom. Nie wiem, czy pani pamięta, ale w filmie Katyń Andrzeja Wajdy jest taki znamienny fragment, w którym bohaterowie wymieniają się ubraniami. A potem giną. Takie sytuacje zdarzały się naprawdę, co dzisiaj komplikuje identyfikację ofiar.
Znajdujemy ciało ubrane w sweter naszego dziadka lub po prostu podobny, ale to wcale nie oznacza, że to właśnie jest dziadek.
Na „Łączce” znaleźliśmy przy szczątkach złoty medalik, który był zaszyty w bardzo charakterystycznym swetrze, zapinanym na zamek błyskawiczny. Taki sweter z zaszytym medalikiem miał mieć Zdzisław Barbasiewicz, bo takie zeznanie złożyła jego córka. Sweter i medalik miały należeć do niego. Po badaniach genetycznych okazało się jednak, że to nie był on, tylko Ryszard Widelski. Tym projektem zmieniliśmy postrzeganie całego procesu identyfikacji ofiar i przywróciliśmy wielu ważnych ludzi naszej społecznej pamięci zbiorowej. Choć trzeba przyznać, że nie wszystkim jest po drodze z kierunkiem naszych badań.
Dlaczego?
Bo to jest temat, którym naukowo nikt wcześniej się w Polsce nie zajmował. Kiedy zaczynałem pracę, słyszałem o pojedynczych próbach badań genetycznych nad ofiarami wojennymi. Ten temat jest u nas omijany i traktowany jako trudny społecznie.
„Trudny społecznie”?
To oczywiste, bo to zawsze w ten czy inny sposób temat polityczny. Proszę zobaczyć, co robią na przykład Rosjanie. Oni uwielbiają wykorzystywać swoich poległych, groby, cmentarze, dbałość o pamięć o swoich żołnierzach. Traktują ofiary w sposób bardzo instrumentalny. My w Polsce natomiast bardzo chcielibyśmy odnaleźć bohatera narodowego, przywrócić go pamięci i czcić. Ale nauka jest pełna niespodzianek. I gdyby na przykład wejść głębiej, zbadać szczątki i okazałoby się, że ten nasz cudownie odnaleziony bohater to w rzeczywistości nie on, to już nie byłoby po naszej myśli.
Badania genetyczne dają pewność. Prawda bywa niekomfortowa. Łatwiej jest odkopać szkielet, powiedzieć, że to, dajmy na to, Witkacy i zrobić pogrzeb, niż poszukać głębiej i odkryć, że to nie żaden Witkacy, tylko na przykład jakaś nieznana bliżej nikomu kobieta.
Kiedyś po prostu można było ogłosić, że znaleźliśmy szczątki bohatera narodowego, obwieścić sukces i gotowe. Ale gdy już zaczęliśmy robić badania genetyczne, to nikt nie wyobrażał sobie, żeby z nich nie korzystać przy każdej nadarzającej się okazji. To nie wszystkim pasuje, bo z jednej strony chcielibyśmy chwalić się technologią, badaniami na bardzo wysokim poziomie, ale z drugiej strony chcielibyśmy mieć możliwość pójścia na skróty i pewnej kontroli tego, co odkryjemy. Dla mnie nauka i wyniki badań są ponad wszystkim.
W badaniach genetycznych, które państwo przeprowadzają, nie ma miejsca na pomyłki?
Genetyka to nauka ścisła, bazująca na bardzo twardych dowodach. W tym procesie staramy się wyłączać emocje, działać z prawdziwym naukowym zacięciem, żeby uczucia nie wzięły góry nad tym, co mówią nam dowody w postaci wyników badań. A okazuje się, że nie każdy wynik, który otrzymujemy, potwierdza wcześniej założone hipotezy. Czasem jest tak, że historycy przez wiele lat prowadzą badania, dyskutują, stawiają hipotezy. Genetyka potrafi w pół roku zamknąć temat, który podejmowano w dyskusjach przez kilkadziesiąt lat.
Jeśli ktoś buduje coś na hipotezie, która ma jedynie podstawy historyczne, to niestety genetyka potrafi przewrócić jego świat do góry nogami. Ludzie się tego boją. Nie tylko historycy, ale i archeolodzy.
Podkreślam jednak, że cała nasza praca ma dążyć do odkrywania prawdy, a nie do budowania karier na mitach. Przedstawiciele nauk humanistycznych często wypowiadają się, nie mając twardych danych, snują swoje przypuszczenia, bo taka jest specyfika ich pracy. W genetyce to działa dokładnie odwrotnie – żaden badacz nie wypowie się, dopóki nie przeprowadzi wnikliwych badań.
Tworzenie bazy było dla naszego zespołu bardzo ważną lekcją. Zaczęliśmy dostrzegać inne dziedziny nauki i ich aspekt humanistyczny. Zobaczyliśmy, na czym zależy historykom czy archeologom, ale też dostrzegliśmy aspekt socjologiczny, czyli to, jak ogromny wpływ nasze badania mogą mieć na społeczeństwo. Kiedy rozpoczynaliśmy ten projekt, liczyliśmy, że może uda się zrobić dzięki niemu coś dobrego dla ludzi, ale nie spodziewaliśmy się takiej skali. Dziś naprawdę nikt nie wyobraża sobie identyfikowania kogoś bez użycia genetyki.
Proszę zwrócić uwagę, jak to wyglądało w przypadku ofiar katastrofy smoleńskiej. Genetyki nie użyto w odpowiednim momencie, ale dopiero po pogrzebach. Do czego to doprowadziło? Do pomyłek.
Konieczne były ekshumacje. Szkoda, bo dwa lata przed Smoleńskiem mój zespół badał szczątki ofiar katastrofy lotniczej samolotu wojskowego CASA w Mirosławcu. Wtedy sprawę zamknęliśmy w kilka tygodni – dzięki badaniom genetycznym, które nie pozostawiły żadnych wątpliwości przy identyfikacji zwłok. Oddaliśmy ofiarom należny im spokój i hołd. Przy Smoleńsku to się niestety nie udało.
Na stronach internetowych bazy widnieje takie hasło:
„Przywracamy godność Poległym. Odnajdujemy Bohaterów!”. To właśnie chcecie robić – jednych bohaterów odnajdywać, a innych zdejmować z pomników?
Absolutnie nie to jest naszym celem! Bohaterów tworzą historycy i często… politycy. My nie jesteśmy od sporów o to, czy ktoś jest bohaterem, czy też nie. Ja nie szukam bohaterów. Szukam ludzi. Celem naszych badań jest przywrócenie tożsamości i oddanie właściwych ciał ofiarom. Robi się to po to, żeby społeczeństwom, rodzinom przywrócić ich bliskich i wskazać, co się z nimi stało. To jest najważniejsze. Trauma, jaką przeżywają osoby, które straciły bliskich, jest bardzo głęboka.
Potrzebują odzyskać szczątki, by pochować ukochanych ludzi z należytym szacunkiem. Godne pożegnanie członka rodziny jest mocno zakorzenione w naszej kulturze. Ludzie, którzy nie mogą tego zrobić, nigdy nie odzyskują spokoju. Rodziny toną w domysłach: „Co się stało?”, „Jak zginął?”, „A może żyje?”. Ten stres przenosi się na kolejne pokolenia, na kolejnych członków rodziny, którzy „żyją w cieniu wielkiego nieobecnego”.
Bywa, że trauma nie cichnie, kiedy bliska osoba zostaje odnaleziona. Wiele rodzin traci wtedy sens życia. Najczęściej widać to u dzieci ofiar. Całe życie szukałem ojca i nagle on jest, znalazł się, czym mam się teraz zająć? Ludzie tracą cel. To dosyć zaskakujące.
Domyślam się, że do poszukiwania bliskich ludzie podchodzą bardzo emocjonalnie. Wystarczy spojrzeć, jak wiele osób tworzy drzewa genealogiczne. Obserwuję, jaką rosnącą popularnością cieszą się portale internetowe w stylu myheritage.com, dzięki którym można szukać swoich przodków, nawet kilka pokoleń wstecz. Poznanie korzeni jest dla nas ważne.
To temat ogólnoświatowy. Im społeczeństwa stają się zasobniejsze, tym więcej mają przestrzeni, czasu i funduszy na szukanie przodków. Osiągnąłem spokój, mogę dobrze funkcjonować w świecie, zaczynam myśleć o zaginionych krewnych. Szukamy na różne sposoby, przeglądamy Internet, docieramy do dalszych krewnych, często finalnie stykamy się z badaniami genetycznymi.
Ofiary z ilu pokoleń wstecz jesteście w stanie zidentyfikować?
Nie ma granic czasowych. Wszystko zależy od stanu zachowania szczątków. Oczywiście im są starsze, tym trudniej, ale też nie jest to zero-jedynkowe. No i musimy mieć materiał porównawczy. To, że kogoś nie udaje się zidentyfikować, może nie wynikać z tego, że nie odnaleźliśmy jego szkieletu albo że nie potrafimy go zbadać, tylko z tego, że nie mamy materiału porównawczego. Czas działa na naszą niekorzyść. Jeśli od wydarzeń, z których pochodzą szczątki, minęło wiele lat, to jest duże prawdopodobieństwo, że żyjących krewnych, od których moglibyśmy pobrać materiał porównawczy do badań, jest niewielu.
Czytaj także: Archiwum żywego domu
Zależy nam też na jak najbliższym pokrewieństwie, bo im dalej spokrewniona osoba, tym większa jest szansa, że materiał genetyczny nie będzie pasował. Przez to możemy kogoś wykluczyć na podstawie materiału pobranego od wnuka brata, co wcale nie będzie oznaczało, że to nie jest dana osoba.
Prowadzicie akcję #DNAbohatera. Czy szukacie ludzi, którzy oddadzą swój materiał do bazy jako ewentualny porównawczy?
Zdecydowanie tak. Apelujemy szczególnie do tych, którzy stracili bliskich w wyniku działań wojennych bądź terroru komunistycznego, o przekazanie materiału genetycznego. Być może dzięki niemu uda się zidentyfikować kolejne osoby.
„Zidentyfikować”, czyli właściwie ustalić co? Imię? Nazwisko? Pochodzenie? Co jest pan w stanie wyczytać z genów?
Dzisiaj dużo więcej niż parę lat temu. Kiedy zaczynaliśmy projekt, mogliśmy jedynie stworzyć „genetyczny odcisk palca”, czyli matematyczny zapis cech genetycznych. Dysponując materiałem porównawczym, mogliśmy ustalić, kto to jest, i tyle. Nic więcej, może jeszcze poza płcią. Dziś żyjemy w innym świecie. Na bieżąco zajmujemy się na przykład ocenianiem pochodzenia geograficznego ofiar.
Pochodzenie biogeograficzne jest ważne?
Wbrew pozorom bardzo! Analizowaliśmy ofiary obozu zagłady w Sobiborze i obozu pracy Treblinka I. Ustalenie pochodzenia całkowicie zmieniło wyniki badań. Trafiliśmy na ofiary, co do których nie wiedzieliśmy, z jakiego okresu pochodzą i czy faktycznie były ofiarami obozu. W jednym miejscu mogą być przecież pochowane zarówno ofiary, jak i sprawcy. Tak to wygląda w Treblince I.
Badania geopochodzenia okazały się więc kluczowe. Nieco upraszczając, mogliśmy stwierdzić, czy badamy szczątki Polaka, Niemca, Żyda, a może Białorusina. To jest oczywiście skomplikowany proces, nie oceniamy tego na podstawie badania jednej osoby, tylko kilku. W Sobiborze mieliśmy dziesięć ciał i pierwotną hipotezę archeologów, zakładającą, że są to ofiary zbrodni komunistycznej, pochowane na terenie obozu w Sobiborze.
W tamtym czasie nie mieliśmy jeszcze tak rozwiniętego laboratorium jak dziś, więc polegaliśmy na wsparciu profesora Waltera Parsona z Innsbrucka. Dzięki pomocy jego zespołu wykonaliśmy badania całego genomu DNA mitochondrialnego. Okazało się, że spośród tych dziesięciu szkieletów osiem ma typowe haplotypy dla Żydów aszkenazyjskich, a do tego jeszcze w szczątkach czterech ofiar znaleźliśmy haplotypy Y, czyli po męskiej linii, typowe dla kohanimów – żydowskich kapłanów.
Udowodniliśmy więc jednoznacznie, że mamy do czynienia z ofiarami obozu zagłady. Ustalenie pochodzenia biogeograficznego wykluczyło ofiary systemu komunistycznego. Co najciekawsze, to te badania dają nam nowe możliwości identyfikacji tych ofiar poprzez poszukiwanie z wykorzystaniem międzynarodowych baz danych genetycznych, np. genealogicznych.
Czy do identyfikacji potrzebujecie pełnego szkieletu, czy wystarczą fragmenty?
Wystarczy fragment, choć oczywiście bada się go znacznie trudniej. Analiza DNA ze szczątków zeszkieletowanych to bardzo skomplikowany proces. Nie każdy fragment kości nadaje się do analizy, a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że nadaje się ich niewiele. Często są to fragmenty kostne, w których stężenia DNA uzyskiwane w procesie izolacji są zbyt niskie, żeby można było prowadzić badania.
Proszę zauważyć, że jeśli pobieramy materiał do jakichś badań diagnostycznych, to nie jest to jakikolwiek fragment ciała. Jeśli chcemy zrobić morfologię, nie pobieramy skóry czy nie robimy biopsji z kręgosłupa. Tak samo jest w genetyce. Potrzebujemy tkanek, w których DNA jest na tyle dobrze zachowane, że uda się uzyskać profil genetyczny człowieka.
A jeśli chodzi o materiał kostny, to gdzie jest najwięcej DNA?
W części skalistej kości skroniowej. To fragment czaszki. Dobrze jest mieć kilka rodzajów materiału: fragment kości długiej – udowej albo piszczelowej, oraz część skalistą kości skroniowej i zęby. Ale i tak nie zawsze możemy spodziewać się sukcesu. Stężenie DNA, które uzyskujemy, jest miliony razy mniejsze od ilości pozyskanej ze świeżej kości.
Jakie badania prowadzicie teraz?
„Łączka” była jednym z naszych flagowych zadań. Zajmujemy się też ofiarami z aresztu śledczego w Białymstoku, do tego Jawornik Ruski, gdzie odkryliśmy ofiary zbrodni dokonanej przez oddział UPA na żołnierzach Ludowego Wojska Polskiego. Badaliśmy groby w Sobiborze, w Treblince I. Różne muzea i grupy naukowców prowadzą badania ekshumacyjne i jesteśmy instytucją, do której zgłaszają się po pomoc. Mamy też specjalny projekt z badaczami z Gruzji, gdzie odnaleziono kilkadziesiąt osób zamordowanych przez komunistów. Przysłali nam materiał porównawczy i dowodowy w postaci kości, próbujemy im pomóc.
Czytaj także: Dlaczego boimy się naszej historii?
Gdzie na świecie robi się najwięcej takich badań?
Stany Zjednoczone przodują w badaniach genetycznych i wydaje się, że będą tym liderem przez wiele lat. Badania identyfikacyjne zaczęły się w Wielkiej Brytanii, ale Stany bardzo szybko dostrzegły w nich potencjał i wykorzystują je w wielu dziedzinach, które być może nawet nie przyszłyby nam do głowy, na przykład do identyfikacji osób podejrzanych o terroryzm.
Co jest dla pana najważniejsze dla rozwoju bazy?
Chciałbym, żebyśmy mogli kształcić ludzi, którzy będą w przyszłości w stanie pomóc w wielu kwestiach. Nasz zespół nie tylko pomaga identyfikować ofiary, ale również bierze udział w badaniach nad pochodzeniem człowieka, badaniach medycznych, nad wirusami, nad innymi patogenami, nad nowotworami. To unikatowy zespół specjalistów, którzy opanowali bardzo skomplikowane technologie, i chciałbym, żeby to się rozwijało i służyło nie tylko w zakresie identyfikacji, ale też w innych. Warto ten zespół wykorzystywać.
Mówił pan o tym, że przywracacie rodzinom ich bliskich, pozwalacie im się godnie pożegnać, zamknąć pewien etap. Spotykacie się z emocjami bliskich, którzy dziękują? Trafia do was informacja zwrotna od tych, których przodków zidentyfikowaliście?
Tak i jest to dla nas niezwykle ważne, bo nasza praca nie jest łatwa. Społeczeństwo widzi tylko sukcesy, a za każdym sukcesem jest 99 procent porażek. Sukcesem, czyli zidentyfikowaniem człowieka, kończy się jedno na kilkadziesiąt czy nawet kilkaset badań! Niekiedy nie udaje nam się nikogo zidentyfikować przez pół roku, a nawet przez rok. Dlatego każdy kontakt od rodziny jest dla nas bardzo ważny. Zdarza się wiele miłych sytuacji. Rodziny dzwonią, przyjeżdżają. Są takie, z którymi utrzymujemy kontakt przez wiele lat od identyfikacji – odzywają się, dopingują nas. Dzięki temu widzimy ogromny sens naszej pracy.
Fragment pochodzi z książki Jacy byli? Jacy jesteśmy? Justyny Dżbik-Kluge, która ukazała się 12 lipca 2023 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B. Książkę można kupić tutaj.