I started a joke
Which started the whole world crying
But I didn’t see
That the joke was on me, oh no
Bee Gees, I Started a Joke
Gdy po 1989 roku rozpoczynała się nowa epoka w historii Polski, zaskakująco szybko ulotnił się solidarnościowy duch, za to do głosu doszły wzajemne niechęci. Ci, którzy uwierzyli, że należy zagryźć zęby i poddać się ekonomicznej „terapii szokowej” zaaplikowanej przez ministra Leszka Balcerowicza, stracili szansę na znalezienie wspólnego języka z tymi, których polityka radykalnej prywatyzacji szybko wyrzuciła poza orbitę normalnego życia. Ci pierwsi, nawet jeśli finansowo wiodło im się źle, zawsze na pociechę mieli społeczny prestiż czy aspiracje – i niestety poprawianie sobie samooceny kosztem pozostałych. Ci drudzy – protesty, które szybko zastąpiło rozgoryczenie.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Jeden z największych bohaterów opozycji w PRL-u, Karol Modzelewski, po latach wspominał z goryczą, że z „wolności, równości i braterstwa” na sztandarze pozostała jedynie wolność, gdyż wykształcona i przedsiębiorcza część społeczeństwa bezkrytycznie uwierzyła w nowy plan, nie patrząc na jego koszty i skutki uboczne. Co gorsza, próby kwestionowania tego stanu rzeczy łatwo było wówczas zbywać jako marzenie o powrocie do niesławnego „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy” i do PRL-owskiego marazmu.
Ci, którzy uwierzyli, że należy poddać się ekonomicznej „terapii szokowej” zaaplikowanej przez ministra Leszka Balcerowicza, stracili szansę na znalezienie wspólnego języka z tymi, których polityka radykalnej prywatyzacji szybko wyrzuciła poza orbitę normalnego życia.
„Gdy plan Balcerowicza zaczął zmieniać słowo w czyn, ludzie poczuli się gorzko zawiedzeni. Wszystkie toksyny, które do dziś trawią polskie życie, zrodziły się z przekonania, że »ktoś ukradł nasze zwycięstwo«. Inteligenckie elity – również te wywodzące się z naszej strony – lubiły wtedy przedstawiać robotnika jako nienadążającego za nowoczesnością prostaka w kufajce”, mówił Modzelewski w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym”. Nawiązywał tymi słowami do piosenki z telewizyjnego Kabaretu Olgi Lipińskiej – programu bardzo popularnego, a zarazem artystycznie wyrafinowanego.
Piosenka A Balcerowicz wyciął nam numer z roku 1991 stała się symbolicznym przypieczętowaniem ostatecznego rozłamu w niegdysiejszym wymarzonym sojuszu inteligencji i ludzi pracy. W programie wykonywała ją groteskowa kapela podwórkowa wyposażona w atrybuty nominalnych ulubieńców poprzedniej władzy, czyli rolników i robotników – kufajki, gumowce, papierosy (pali nawet złachana, widocznie nietrzeźwa kobieta w ciąży), przedstawionych jako nieodpowiedzialne, prymitywne, szemrane typki, a zarazem jako ludzie chciwi, głośni i roszczeniowi.
„A Pan Balcerowicz wyciął nam numer i różnicować dochody chce. / Pazerny może zbijać fortunę, lub stachanowiec – normalny nie. / Jasne, że musi być kapitalizm, ale bogaczy oddać pod straż, / Rąbnąć podatkiem, domiar dowalić! Tym, co należy, dolę odpalić! / Wszystkim po równo dodać do gaż! Nasz wyzysk ludzką musi mieć twarz” – śpiewają. Kostiumy, sceniczne manieryzmy, arogancki ton nie pozostawiają wątpliwości co do interpretacji: ta gromada domaga się czegoś, co jej się absolutnie nie należy i na co sobie nie zapracowała.
Przeczytaj także: Śmiech jako narzędzie sprzeciwu
Nie było to zgodne z rzeczywistością – masowa prywatyzacja w formie, w jakiej zdecydowano się ją wdrożyć, wiązała się z ogromnymi negatywnymi skutkami społecznymi, których doświadczyli ludzie z różnych środowisk, z rozmaitym wykształceniem i osobowością, również ci pracowici i fachowi, a nie tylko, jak sugerowała piosenka, cwaniacy i kombinatorzy. Na początku lat dziewięćdziesiątych wiele osób uwierzyło jednak w złudzenie, że to, co nazwano później terapią szokową, było po prostu korektą stanu rzeczy i kto chce, ten sobie poradzi, a kto sobie nie poradzi, ten widocznie sam jest sobie winien. Nareszcie będzie normalnie i sprawiedliwie, bez przerostu zatrudnienia i pozorów równości – myśleli bezkrytyczni zwolennicy prywatyzacji; trzeba przeczekać i wystarczająco się starać, a wszystko się samo ułoży.
Kabaretu nie sposób byłoby posądzić o nostalgię za PRL-em, ale rozczarowanie przemianami wybrzmiało nieporównanie bardziej serio. Chór to już nie bumelanci z poprzedniej piosenki, a raczej ci, którzy zaufali Solidarności.
Okazało się to wyjątkowo krótkowzroczną postawą i zapewne niejeden kibic terapii szokowej przekonał się o tym na własnej skórze. Olga Lipińska również się zorientowała, że w początkach nowej Polski postawiła na niewłaściwego konia. W 1998 roku w Kabarecie pojawiła się piosenka Tak być nie może, w której robotnicy i nauczyciele zamieniają cywilne mundurki na kostiumy z rewolucji francuskiej. „Coraz mniej węgla i stali / W Łodzi brak pracy dla prządek / I to ma być kapitalizm? / To jest ten lepszy porządek?”, grzmi chór.
Oczywiście są tu dystans, przekąs i przestroga, żeby z rozpędu nie cofać się do starego układu („systemowi cześć”, słyszymy na finał), bo autorki Kabaretu nie sposób byłoby posądzić o nostalgię za PRL-em, ale rozczarowanie przemianami wybrzmiało tu nieporównanie bardziej serio. Chór to już nie bumelanci z poprzedniej piosenki, a raczej „ludzie z marmuru i żelaza”, ci, którzy zaufali Solidarności. „To o to żeśmy się bili i Lechu skakał przez płot?”, pytają w piosence wzywający na barykady.
Lipińska symbolicznie odżegnała się też od Leszka Balcerowicza, który chciał umieścić piosenkę z Kabaretu w filmie na swój temat. Podobno polityk był jej fanem. Zdążył jednak na dobre zajść za skórę artystom, deklarując, że powinni utrzymywać się wyłącznie z komercyjnej działalności i nie liczyć na żadne wsparcie ze strony państwa. W odpowiedzi Olga Lipińska zaproponowała za wykorzystanie piosenki stawkę pół miliona złotych, która miała zamurować byłego ministra. Rzekomo spodziewał się, że otrzyma licencję gratis i ostatecznie odszedł jak niepyszny.
Piosenka o numerze, jaki wyciął minister finansów, powstała przypuszczalnie za sprawą naiwnej wiary w nowe zasady, która przesłoniła niuanse. Wiarę tę podzielało wielu przedstawicieli polskiej inteligencji: pomimo faktu, że w poprzednim systemie ich praca cieszyła się niejednokrotnie uwielbieniem odbiorców, a konieczność omijania zasadzek cenzury i przechytrzania jej urzędników wpływała, jak przyznawało wielu z nich (na przykład Maria Czubaszek), paradoksalnie korzystnie na jakość ich pracy – to dokuczało im poczucie niesprawiedliwości.
W PRL-u bowiem hołubioną przez władze grupą byli pracownicy wielkich zakładów przemysłowych. Przynajmniej nominalnie, w przekazie propagandowym, bo w praktyce ich życie bywało dalekie od luksusu. Ta „prawda ekranu” wpłynęła jednak skutecznie na pogłębienie konfliktu społecznego i rozsypanie się – jak się okazało – kruchej solidarności, o czym opowiadał rozczarowany Karol Modzelewski.
Przeczytaj też: Prof. Modzelewski: Za rodaków wstydzi się tylko patriota
Po roku 1989 robotnicy i rolnicy zaczęli być przez wielu postrzegani jako hamulcowi rozwoju polskiej gospodarki, myślący tylko o własnej wygodzie. Tymczasem ci, którzy uwierzyli, że Polska wróciła na właściwe tory i zaraz dołączy do reszty zamożnego Zachodu, mieli nadzieję, że wraz z nowymi zasadami gospodarki należycie docenione zostaną osoby utalentowane i wykazujące się inicjatywą – w przeciwieństwie do czasów PRL-u, kiedy obowiązywało „równanie w dół” i tłamszenie indywidualnej zaradności. Z konsekwencjami wyobrażeń o „tych innych” i generowanych przez nie uprzedzeń musieliśmy radzić sobie przez długie lata.
Przed rokiem 1989 krzywe zwierciadło Kabareciku parodiowało, ale bez złośliwości, bez groteskowego grymasu; takie typy ludzkie zapewne każdy znał z najbliższego otoczenia, ale koniec końców zespół działał razem i musiał radzić sobie z tym samym bałaganem.
Historia samej Olgi Lipińskiej to dobra ilustracja ambiwalentnych relacji satyryków z PRL-em i III RP. Reżyserka odpowiadała przez wiele lat za program opolskich Kabaretonów, tym samym obejmując kuratelą znaczną część humoru krążącego w publicznym obiegu. Jej Gallux Show, Właśnie leci kabarecik i Kurtyna w górę i w latach siedemdziesiątych stanowiły gwóźdź programu w nowo powstałej telewizyjnej Dwójce. Był to spektakl o spektaklu – wizja bałaganiarskiego teatru, w którym trwa nieustanna komedia omyłek i nic nie chce udać się do końca. Jego ekipa – pozbawiony ogłady dyrektor Misiek, który nieustannie odmawiał „czukerka”, dawał się „podpuścić w maliny” i chciał „rozpędzić wszystkich na mordę” (Janusz Rewiński), zaradny i pewny siebie cwaniak – woźny Turecki (Janusz Gajos), sentymentalny i niedzisiejszy pan Janeczek w cylindrze (Jan Kobuszewski) – reprezentowała paletę późnopeerelowskich postaw.
Przed rokiem 1989 krzywe zwierciadło Kabareciku parodiowało, ale bez złośliwości, bez groteskowego grymasu; takie typy ludzkie zapewne każdy znał z najbliższego otoczenia, ale koniec końców zespół działał razem i musiał radzić sobie z tym samym bałaganem. Kabarecik to my – można było wysnuć krzepiącą konkluzję. W odcinku z 1981 roku obsada teatru gubi się w gąszczu przepisów reglamentacyjnych.
Pani Basieńka (Barbara Wrzesińska) cieszy się z przysługującej jej kartki na majtki, ale okazuje się, że to udogodnienie dotyczy jedynie kobiet pracujących na drabinie. Pan Janeczek upiera się, że należy mu się kartka na budyń lub paczkę pieluch, choć aby się na nią zakwalifikować, trzeba być w ciąży. Wreszcie dyrektor Misiek zupełnie traci rachubę, czy kartkę na mięso można wymienić na taką na kisiel czy na rajstopy. Powszechne zamieszanie nie oszczędza nikogo.
Zobacz też: Śmiech to zdrowie
Olga Lipińska często odwoływała się do ulubionego Gałczyńskiego (stąd postać Tureckiego, piosenka o braciach Rojek czy Jan Kobuszewski śpiewający Spowiedź kretyna), ale jej dydaktyzujący i polityczny humor miał w sobie wiele z oświeceniowej satyry, „która się z postaw, nie z ludzi natrząsa”. Ten ton wyraźnie nasilił się w III RP, bardziej dosłownie biorąc na cel dulszczyznę, obskurantyzm czy chciwość, te negatywne cechy nowej rzeczywistości, które szybko się ujawniły.
Brak cenzury wpłynął też na język, pozbawiony persyflażu i aluzji, za to wzbogacony o cięty, wolteriański ton. Całościowy wydźwięk pozostawał jednak podobny do odsłon programu znanych z PRL-u. Satyra społeczna, teraz już zupełnie jawna, zawierała zwykle moment mrugnięcia okiem do widza: tak, to do każdego z nas! O pułapkach nostalgii i o tym, jak wszystko łatwo się zaróżowia w perspektywie, śpiewał chór „kociaków” i ich partnerów wystrojonych jak za Gierka:
Śmiech od rana do wieczora,
chorym też nie było smutno.
Lepsze jutro było wczoraj,
Gorsze wczoraj będzie jutro!
Zgoda, owszem, rozumicie, był poniekąd
Ten ogólny brak wszystkiego, brak ogólny.
Zgoda, owszem, były jakieś te więzienia.
Zgoda, owszem, pałą komuś się dostało.
Ale były, rozumicie, przynajmniej złudzenia.
„I komu to przeszkadzało”, pytali nostalgicy beneficjenci – ich naiwność jednak nie zostaje łatwo potępiona. Po prostu ledwie urządzili się w deszczu, a tu już trzeba wpadać pod rynnę. „Zakichany polski losie, bido z nędzą patentową!”. Innym razem Kabaret przestrzega przed pokusą błogiej nieświadomości i oddania się stanowi ogólnego zwisu, w którym najlepiej „dać se luz” („Cała draka jest na niby. / (…) Kop robaki, idź na ryby!”) czy uznać, że „nie moje małpy, nie mój cyrk”, bo można w końcu oberwać „w dwa końce kręgosłupa”. Pokraczny teatrzyk nadal jakoś się kręci, choć zmieniła się scenografia.
Fragment pochodzi z książki Słowo humoru Olgi Drendy, która ukaże się 24 października 2023 roku nakładem Wydawnictwa Karakter. Książkę można zamówić tutaj.