Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Czytaj i słuchaj bez ograniczeń. Zaloguj się lub skorzystaj z naszej oferty

Czytaj

Niewidzialny etat kobiet. Fragment książki „Praca emocjonalna”

Kobiety, traktowane jak emocjonalne termostaty, czy im się to podoba, czy nie, muszą nie tylko stale zarządzać własnymi emocjami, lecz także brać odpowiedzialność za uczucia innych. Publikujemy fragment książki „Praca emocjonalna” Rose Hackman w przekładzie Aleksandry Paszkowskiej.
zdjęcie DAVID PISNOY / Unsplash

Kiedy młode kobiety zgłaszają się na instruktorki pływania, Joann, kierowniczka terenów rekreacyjnych w stanie Kalifornia, musi z nimi odbyć bardzo szczególną pogadankę. W przypadku mężczyzn nie jest to konieczne. Wszyscy nowi trenerzy i trenerki słuchają o procedurach bezpieczeństwa, wieku dzieci i protokołach postępów, ale z kobietami Joann rozmawia jeszcze o intonacji. Kierowniczka opowiada mi, że wszyscy instruktorzy, czy to kobiety, czy mężczyźni, intuicyjnie tak samo wołają do dzieci ćwiczących pracę nóg: „kop! kop! kop!”. Spotyka się to jednak z odmienną reakcją wyczulonych rodziców.


Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.


– Trenerki, które niewystarczająco modulują głos, krzycząc „kop” z brzegu basenu, często są odbierane jako niemiłe. Natomiast ich współpracownicy mogą spokojnie się drzeć – wyjaśnia Joann.

Kobiety powinny wydawać okrzyki w tonie wznoszącym, tak żeby polecenia brzmiały jak pytania. Joann proponuje też instruktorkom, żeby dorzucać pozytywne, zachęcające zawołania, na przykład: „Świetnie!”. Instruktorzy nie muszą tego robić.

Jeśli trenerka nie nada swoim wołaniom słodkiego zaśpiewu, robiąc z komendy pytające: „Kop? Kop? Kop?”, napływ rodzicielskich skarg jest kwestią dni. Joann przekonała się o tym na własnej skórze.

Kierowniczka nie musi otwierać podręcznika do socjologii, by wiedzieć o backlashu wobec nierealizowania stereotypów – społecznym karaniu kobiet za nieprzyjmowanie postawy osoby miłej, słodkiej i potulnej, o którym pisałam w poprzednich rozdziałach. Joann doświadcza tego efektu każdego lata, z każdą nową grupą instruktorek.

– Tylko tak ludzie akceptują kobiecy głos – mówi bez ogródek.

Regulowanie i podrasowywanie swojego autentycznego sposobu bycia po to, aby spełniać oczekiwania społeczne wobec siebie jako kobiety, czy to dla przyjemności innych, czy z lęku przed poważnymi konsekwencjami – karami społecznymi, takimi jak złość rodziców, ekonomicznymi, takimi jak utrata pracy, czy cielesnymi, czyli przemocą – to praca emocjonalna. Co więcej, to praca pod groźbą reprymendy albo czegoś znacznie gorszego.

Wykonywana publicznie, przed widzami, i nałożona na grupę podporządkowaną, taka praca prowadzi do infantylizacji i unieważnienia. Stanowi ona czynny wyraz statusu poddańczego, niekonfrontacyjnego, a więc ukazuje status quo władzy jako coś nieuchronnego. Przywiązuje wykonujące ją osoby do ich obecnej pozycji.

Śledząc, na ile skrupulatnie i czynnie te niepisane zasady są egzekwowane, można wiele się dowiedzieć o utrzymywaniu uporczywych form nierówności. Nawet emocje – ich odczuwanie i okazywanie – są znacznie bardziej uwikłane w kontekst kulturowy, niż mogłoby się wydawać.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat neuronauka odeszła od pojmowania emocji jako czegoś wrodzonego i uniwersalnego, wdrukowanego w mózg od urodzenia. Dziś postrzega je raczej jako twory mózgu kształtowane przez ciągłe, czynne chłonięcie otaczającego świata pięcioma zmysłami oraz przewidywania oparte na doświadczeniu.

Emocje więc nie zdarzają się po prostu – jak kichnięcie czy odruch kolanowy – ale konstruuje je mózg na podstawie informacji zebranych ze środowiska. Pojęcie pracy emocjonalnej opisuje ten moment procesu produkcji, w którym następuje zarządzanie.

Kierując emocjami, mózg bierze pod uwagę sytuację, niuanse stosowności i ciężar oczekiwań. Pozostaje świadom konwencji uczuciowych, dyktujących na przykład, że na urodzinach powinniśmy być weseli, a na stypie smutni. Nawet kiedy odczuwane wewnętrznie emocje nie przystają do okazji, znamy kulturowe zasady ich wyrażania. Z szacunku na pogrzebie przybierzemy poważną minę, nawet jeśli nie czujemy się specjalnie przygnębieni.

Gdy człowiek ocenia swoje otoczenie i dostosowuje wyrażanie emocji, a nawet ich odczuwanie, tak aby dopasować się do kontekstu, wykonuje pracę emocjonalną. Dostrajanie wewnętrznych uczuć do sytuacji nazwano w socjologii działaniem głębokim, a dostrajanie ekspresji – działaniem powierzchniowym.

Dwie różne osoby w dokładnie tym samym kontekście społecznym mogą obowiązywać odmienne zasady dotyczące emocji, uwzględniające sytuację i konwencje. Na przykład reguły obowiązujące kobiety niezwykle często różnią się od reguł obowiązujących mężczyzn. Dlatego młodym instruktorkom pływania Joann ma radzić, żeby wczuły się w Marilyn Monroe w Pół żartem, pół serio, kiedy wydają małym pływakom podstawowe polecenia – a młodymi instruktorami nie musi sobie zawracać głowy.

Regulowanie i podrasowywanie swojego autentycznego sposobu bycia po to, aby spełniać oczekiwania społeczne wobec siebie jako kobiety, czy to dla przyjemności innych, czy z lęku przed poważnymi konsekwencjami – karami społecznymi, takimi jak złość rodziców, ekonomicznymi, takimi jak utrata pracy, czy cielesnymi, czyli przemocą – to praca emocjonalna.

O ile mężczyznom od dzieciństwa ogranicza się zakres dozwolonych emocji, o tyle paradoksalnie mają oni więcej możliwości swobodnego zachowania w miejscach publicznych. Kobiety, traktowane jak emocjonalne termostaty, czy im się to podoba, czy nie, muszą nie tylko stale zarządzać własnymi emocjami, lecz także brać odpowiedzialność za uczucia innych. Kobietom często przypomina o tym zaczepka: „Uśmiechnij się!”, słyszana od obcych na ulicy. Podobnie oskarżenie o „spoczynkową bitch face” kobiety, która po prostu akurat zajmuje się swoimi sprawami, stanowi wyraz oczekiwania, że będzie ona stale okazywać entuzjazm dla przyjemności reszty świata. Mężczyzna, który się nie uśmiecha, załatwiając sprawy, nigdy nie słyszy, że ma „spoczynkową minę dupka”. Raczej zostanie potraktowany jako człowiek zajęty, ważny, jeśli w ogóle ktoś zwróci uwagę na jego wyraz twarzy.

W ostatnich latach tego typu podwójny standard nigdzie w sferze publicznej nie był widoczny lepiej niż podczas publicznych przesłuchań przed senacką komisją w sprawie nominacji Bretta Kavanaugh, dziś już sędziego Sądu Najwyższego USA, i oskarżającej go o molestowanie seksualne dr Christine Blasey Ford. W telewizji oglądało je około 20 milionów Amerykanów.

Rankiem 27 września 2018 roku poruszona emocjonalnie, ale niewyprowadzona z równowagi dr Ford złożyła spójne i zrozumiałe zeznanie z domniemanej napaści ze strony Kavanaugh i jego kolegi, do której doszło, gdy byli nastolatkami. Christine Blasey Ford ani razu nie podniosła głosu, a jej interakcje z komisją pozostawały kulturalne, miłe i pełne szacunku w każdym szczególe: od prośby o szklankę coca-coli – „Po przeczytaniu oświadczenia wstępnego będę chyba potrzebowała kofeiny – jeśli oczywiście jest taka możliwość” – po przedłożenie potrzeb przesłuchujących nad własne przy propozycji przerwy – „Czy to państwu odpowiada? Może tak być?”. Podczas bardzo przykrego zeznania dr Ford od czasu do czasu spuszczała wzrok.

Przeczytaj też: Brené Brown i jej imperium emocji

Po południu swoje krzykliwe, wojownicze zeznanie złożył podenerwowany Kavanaugh. Niejednokrotnie miał łzy w oczach i cały czas podnosił głos. W trakcie przesłuchania unikał odpowiedzi, nie wychodził pytającym naprzeciw, zachowywał się opryskliwie, przerywał, niekiedy nawet starał się ich zahukać. Niezrażony patrzył przed siebie.

Kiedy senatorka Amy Klobuchar dopytywała go, czy upojenie alkoholowe kiedykolwiek doprowadziło go do utraty pamięci o tym, co się działo poprzedniego wieczoru, częściowo lub całkowicie, odpowiedział prowokująco: „Czy film mi się urwał, tak? No nie wiem, a pani?”. Gdy senatorka naciskała na odpowiedź, przerwał jej jeszcze bezczelniej: „Ta, a mnie ciekawi, co z panią”.

Przesłuchiwany nie tylko nie okazywał szacunku, lecz także zuchwale upokarzał senatorkę. Ostatecznie Kavanaugh odmówił odpowiedzi na kilkadziesiąt pytań. Ford nie uchyliła się od żadnego. Zestawienie ich zeznań stanowi doskonały przykład tego, jak dwoje członków społeczeństwa o podobnym statusie społecznym często obowiązują inne reguły odczuwania. Ford i Kavanaugh mają podobne pochodzenie klasowe: są biali, kształceni prywatnie, cieszą się przywilejami socjoekonomicznymi podtrzymanymi dzięki osiągnięciu wysokich miejsc w hierarchii zawodowej, odpowiednio w psychologii i prawie. Uderzający kontrast w okazywaniu emocji można sprowadzić do jednej, kluczowej różnicy: genderu.

Ford, szanowana wykładowczyni psychologii na Uniwersytecie w Palo Alto i badaczka na Stanfordzie, nigdy nie mogłaby postępować tak jak Kavanaugh, a jednocześnie zachować wiarygodności. Całokształt jej stylu bycia i ekspresji stanowił symbol tego, czego nie tylko się od kobiety oczekuje w miejscu publicznym, lecz również tego, co j e j w o l n o. Powinna być więc sympatyczna, ale też ustępliwa i zawsze przedkładać cudze potrzeby nad własne. Praca emocjonalna, czyli przestrzeganie surowych zasad okazywania emocji, wynika z przymusu wyrażania własnego miejsca w hierarchii i służenia innym jako priorytetu. Tylko tak kobiecie wolno zająć miejsce w przestrzeni. Pomimo perfekcyjnego performowania płci kulturowej zeznanie Ford zostało ostatecznie urzędowo zignorowane. Natomiast jej odwaga w składaniu zeznań i zajęciu tej przestrzeni przyczyniła się do rozwoju debaty publicznej.

Uzyskując dostęp do sfery publicznej poprzez spełnienie warunku prezentowania uległości – układności, ustępliwości i posłuszeństwa – kobiety być może unikają całkowitego odrzucenia czy dyskredytacji. Zarazem jednak minimalizują swoje szanse na podważenie istniejących struktur władzy, a przecież bez wątpienia o to chodzi.

Praca emocjonalna, czyli przestrzeganie surowych zasad okazywania emocji, wynika z przymusu wyrażania własnego miejsca w hierarchii i służenia innym jako priorytetu. Tylko tak kobiecie wolno zająć miejsce w przestrzeni.

Prawie cztery lata po nominacji Kavanaugh na sędziego Sądu Najwyższego społeczeństwo mogło oglądać senackie przesłuchania w sprawie potwierdzenia nominacji sędzi Ketanji Brown Jackson, pierwszej czarnej kobiety nominowanej do Sądu Najwyższego. Podwójne standardy związane z płcią skumulowały się z podwójnymi standardami związanymi z rasą. Widok opanowanej Jackson w obliczu kpiących i agresywnych pytań męskich członków komisji przygnębiająco przypominał, że nawet w tym epokowym momencie czarne kobiety nieprzerwanie doznają zniewagi, choćby miały imponujący, nieskazitelny życiorys. Słusznie chwalono sędzię Jackson za spokój i wytrwałość utrzymywane przez wiele dni. Trudno jednak było nie postrzegać tej sceny jako publicznego pokazu bezkarnych rasistowskich i seksistowskich nadużyć. Jako kobieta w tej sytuacji Jackson po prostu nie miała wyboru.

Dla kobiet niebiałych oraz dla osób należących do mniejszości dbanie przede wszystkim o uczucia ludzi z grupy dominującej – białych, mężczyzn – może stanowić warunek wstępny dopuszczenia do przestrzeni publicznej. Jednak przystosowanie do życia pod supremacją białych mężczyzn często może się skończyć poświęceniem części samego siebie po to, by istnieć.

Jedna z moich rozmówczyń, Danielle, wspomina, że jako czarna dziewczynka w białych przestrzeniach uczyła się przełączać kody językowe. Opracowała wtedy strategię niezłomnej uprzejmości. Kiedy biała koleżanka wymyśliła jej zdrobnienie „Danny”, Danielle nie oponowała, mimo że go nienawidziła i czuła się pozbawiona możliwości autodefinicji.

– Wspominam to jako pierwszy raz, kiedy zaakceptowałam coś, czego nienawidziłam, po to, żebym ja sama została zaakceptowana. Pomyślałam sobie: „Niech będzie. Żeby mnie przyjęto do tej białej przestrzeni, muszę przyjąć to przezwisko” – opowiada.

Lekcję o pracy emocjonalnej – „że grzeczność, ciepło jakoś obniżają ścianę obojętności” – wyniosła na całe życie i teraz stosuje ją w zawodzie wykładowczyni nauk o zdrowiu publicznym w elitarnej, w większości białej szkole. Tu szybko postanowiła nawiązywać ze studentami relację również na poziomie emocjonalnym, nie tylko intelektualnym. Jest kobietą czarną, otwarcie queerową, pracującą matką w długim związku jednopłciowym. Odkryła, że powołując się na własne przeżycia, pomaga studentom w pełni zrozumieć powagę i złożoność problemów omawianych na zajęciach. Słuchając jej, wykładowczyni, nie mogą odwrócić wzroku. Muszą się mierzyć z nieznanymi realiami i obudzić w sobie empatię.

Przeczytaj też: Czy koniec patriarchatu jest w interesie mężczyzn? Fragment książki „Feminizmy. Historia globalna” Lucy Delap

– Nie uczę tylko przez teksty. Przemawiam ze swojego do-świadczenia. Z własnej woli wykorzystuję ciało, tożsamość, samą siebie jako przyrządy naukowe. Wciąż jednak dostrzegam, że wymaga to pracy emocjonalnej.

Jednak świadczenie pracy emocjonalnej na rzecz innych, na rzecz rozwoju kultury, budowy empatii i krzewienia postępu obróciło się przeciwko niej. Stało się tak, jak gdyby jej wykonywanie dało studentom i studentkom przyzwolenie, by traktować wykładowczynię jak narzędzie do poprawy samopoczucia.

Danielle coraz bardziej czuła, że granice jej konsensualnej pracy emocjonalnej są przesuwane, a nawet przekraczane przez tych samych studentów i studentki, u których stara się budować współczucie. Streszcza mi sytuację, kiedy po zajęciach na temat negatywnego wpływu rasizmu na skutki zdrowotne o rozmowę poprosił ją biały student. Usiadła więc z nim, spodziewając się pytań o tematy kursu, ale chłopak nie miał pytań. Postanowił natomiast opowiedzieć jej o rasistowskim incydencie, w którym sam brał udział, a teraz źle się z tym poczuł. Szybko stało się jasne, że intelektualnie nie ma z nim o czym rozmawiać. Przyszedł, by lepiej się ze sobą poczuć i nie wykonać w tym celu żadnej pracy. Uważał, że ona może – czy powinna – mu to dać. Chciał rozgrzeszenia.

Dla kobiet niebiałych oraz dla osób należących do mniejszości dbanie przede wszystkim o uczucia ludzi z grupy dominującej – białych, mężczyzn – może stanowić warunek wstępny dopuszczenia do przestrzeni publicznej.

Najgorsze, mówi Danielle, że to bynajmniej nie był pierwszy raz. Znowu została zobowiązana nie tylko do wysłuchania historii o przemocy, lecz także do wzięcia ciężaru tej przemocy na siebie i odprawienia dodatkowego emocjonalnego obrzędu, pomachania wyobrażoną różdżką i wyczyszczenia sumienia tej osoby. Tego typu praca emocjonalna narusza jej poczucie osobistej złożoności. Roszczą sobie do niej prawa ludzie uważający, że oczyszczenie z przewin jest jej zadaniem jako jakiejś postaci mammy / dobrej wróżki / spowiedniczki – jej, a nie ich. W ramach tego dziwnego, upokarzającego mechanizmu zostaje ona sprowadzona do obiektu, który zgodnie z oczekiwaniem innych będzie potwierdzał ich emocje.

Nie tylko Danielle, ale kobiety w ogóle bywają traktowane jako nośnik cudzych uczuć. Ten akt uprzedmiotowienia często łączy wymogi związane z prezencją emocjonalną i fizyczną. Narzucona odpowiedzialność za całe emocjonalne doświadczenie otaczających je ludzi sprawia, że kobiety muszą prezentować się zgodnie z pewnym wąskim standardem – bo to również odbierane jest jako wyraz emocji. (…)

Nawet w sferach, w których miłe zachowania i wygląd wydają się sprawą drugorzędną, na przykład w polityce, to, jak ludzie s i ę c z u j ą, kiedy patrzą na kobietę, stanowi przedmiot nadzoru, a nawet może prowadzić do dyskwalifikacji. Przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku Hillary Clinton ciągle krytykowano za to, że za mało się uśmiecha i jest niewystarczająco sympatyczna, a jej wygląd kontrolowano do znudzenia. W filmie dokumentalnym Hillary (2020), wyprodukowanym przez platformę Hulu, Clinton opowiada, że – w przeciwieństwie do swoich rywali – czuła, że nie ma wyboru i musi poświęcać godzinę dziennie na fryzurę i makijaż. Zgodnie z obliczeniami w ciągu sześciuset dni kampanii prezydenckiej prawie dwadzieścia pięć dób straciła tylko na te zabiegi.

Spędzenie dwudziestu pięciu dób w fotelu kosmetycznym, podczas gdy pragnie się przede wszystkim uznania swojej wartości intelektualnej, brzmi jak fabuła horroru, feministycznej wersji Uciekaj Jordana Peele’a (2017) – koszmaru, z którego człowieknie może się wydostać.

Te przymusowe praktyki związane z płcią – taniec na polu minowym, który w każdej chwili może się skończyć wybuchem – stanowią opłatę za wejście do życia publicznego pobieraną jedynie od kobiet. Stawia je to więc w gorszym położeniu. Hillary Clinton na przykład zapłaciła swoim czasem, prawie miesiącem wyjętym z życia.

Przeczytaj też: Wystarczy tylko łyknąć pigułkę szczęścia. Fragment książki „Wybrakowane. Jak leczono kobiety w świecie stworzonym przez mężczyzn” Elinor Cleghorn

Obciążenie to nie tylko wysysa energię i marnuje czas. W ostatnich kilkudziesięciu latach znacznie wzrosły szanse przystąpienia kobiet do życia publicznego. Dawne bariery zniknęły. Z tego samego powodu jednak wzrosły siła i natężenie odzewu publiczności. Dotyczy to zarówno rodziców na lekcji pływania, przyjaciół i znajomych w mediach społecznościowych, jak i widzów telewizyjnej debaty wyborczej. Publiczność uważa, że jest całościowo upoważniona do korzystania z pracy emocjonalnej kobiet, a to tworzy sprzężenie zwrotne, przekształcające każdy moment oglądania kobiety w okazję do jej dyscyplinowania. Patrzenie i komentowanie tego, jak kobieta chodzi wokół wszystkich na paluszkach, czekanie na jej potknięcie czy upadek, stało się publicznym spektaklem, którego zarówno narzędziem, jak i celem jest upokorzenie. A ponieważ grę, której wymaga się od kobiet – uwypuklanie albo tuszowanie atrakcyjności, szczebiotanie, szczerzenie zębów – łatwo nazwać próżną, dziwkarską i głupią, sprzyja ona wytykaniu palcami i kpinom. Wraz z polepszaniem prawnego statusu kobiet zjawisko to wzmaga się, zamiast słabnąć. Dziś kobiety podlegają nadzorowi i są narażone na upokorzenia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Przełożyła Aleksandra Paszkowska


Śledzimy nowości wydawnicze i wybieramy te najciekawsze. Więcej fragmentów książek udostępniamy bezpłatnie na magazynpismo.pl/czytaj.

Fragment pochodzi z książki Praca emocjonalna. Jak niewidzialna praca kształtuje nasze życie i jak poznać się na własnej sile Rose Hackman z Impact Books, wydanej w ramach współpracy Wydawnictwa Krytyki Politycznej z kongresem Impact. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00