Wersja audio
Do pracy jedzie na koniec świata, to cztery kilometry od jej domu. W sezonie na rowerze, przez piach, między sosnami. Z ciszą po lewej i szumem wiatru po prawej. Kiedy zobaczy ładny kamień, od razu zabiera. Może dlatego, że tak mało ich tu jest. W zimie zawsze ktoś podwiezie autem.
Na służbę jedzie do Stilo, ale do domu wraca już z Osetnika. Znaki drogowe nie kłamią. Na tym przy wjeździe ktoś zasłonił nazwę „Osetnik” naklejką z napisem „Stilo. Koniec świata”.
– Oni sami nie wiedzą, co tu jest, a ja każdemu tłumaczę: wioska się nazywa Osetnik, pewnie od ostów, które tu kiedyś rosły, a Stilo to tylko latarnia.
Weronika Łozicka ma długie kasztanowe włosy, sześćdziesiąt pięć lat, i nigdy nie chciała być latarniczką. – A w życiu! Zapomnij, nie będę tam sama siedzieć! – mówiła, gdy niedługo po ślubie w głowie jej męża po raz pierwszy zaświtał ten czarci pomysł. Dziś już nie pamięta, kiedy uzależniła się od wydm i zapachu sosen.
Łoziccy są latarnikami od siedemdziesięciu lat. Od sześciu lat pracuje już trzecie pokolenie, a czwarte się do tego przygotowuje. Ale Damian, czterdziestopięcioletni syn Weroniki, nie chce, żeby jego dzieci przyszły tu od razu po skończeniu szkoły. Wie, że najpierw trzeba się wyszaleć, poznać świat. Na latarnię można przyjść najwcześniej po trzydziestce, tak jak on. Żeby nie zdziczeć za wcześnie.
od razu po przejściu przez bramę skręcały w prawo. Tylko kobiety. Że panowie na lewo, a panie na prawo? Nigdy tego nie rozumiał. Niebieski toi toi był wprawdzie w zasięgu wzroku, ale nie wzbudzał ich zaufania. Wolały zabytkowy wychodek. To nic, że drzwi zawalone kamieniami. Odsunie się.
– Może muzyczkę pani sobie jeszcze życzy?
– A jak pan to zrobi? – pytały jedna z drugą całkiem na serio.
– Radio głośniej puszczę i wystawię przez okno. – Romuald nie przepuszczał żadnej turystce, która postanowiła załatwić się w stojącej obok latarni nieczynnej stuletniej toalecie.