Wersja audio
Akurat rozścieliłam koc przed pensjonatem, położyłam się i podziwiałam Tatry. Żeby być bliżej świata, wzięłam radio. Szlaki odpuściłam. Wystarczy, że tego dnia w góry poszła moja koleżanka z córką. Tak sobie więc odpoczywałam i skakałam po częstotliwościach. Zatrzymałam się na wywiadzie z dyrektorem SOS Wioski Dziecięcej w Biłgoraju.
Nie wiedziałam, co to.
Ale dyrektor opowiadał ciekawie. Właśnie czekał na pierwszych mieszkańców – samotne kobiety i osierocone dzieci. Mieli za chwilę przyjechać. Stworzyć rodziny. Choć w zasadzie już stworzyli, wcześniej, na kolonii integracyjnej w Szklarskiej Porębie. Tam się dobierali. Jeśli malucha ciągnęło do którejś kobiety, zostawał jej wychowankiem.
Tak, część kandydatek odpadła, przestraszyła się.
Potem usłyszałam zdania, które wywróciły mi życie do góry nogami:
– Mamy piętnaście domów – ciągnął dyrektor – a stworzyliśmy tylko dziewięć rodzin. Potrzebujemy matek. Sześciu. Ale bezdzietnych, samotnych. Czekamy!
Proszę pana, jak ja to usłyszałam… Tyle szukałam własnego miejsca na świecie, a ono odezwało się do mnie. Nawet spełniałam wymagania. Dwadzieścia siedem lat. Ani dziecka, ani partnera.
Dziennikarz podał kontakt. Towarzystwo Przyjaciół Dzieci w Zamościu, zanotowałam. Koleżanka? Nie powiedziałam jej. Wróciłam do Gdańska, do domu. Natychmiast napisałam list. Że ja, Danuta Ulidowicz, zgłaszam się na mamę zastępczą.
Był sierpień 1983 roku. Odpowiedź dostałam po miesiącu.
całe moje życie , zanim wysłałam tamten list, było ucieczką.
Wychowywałam się w Jaworzynie Śląskiej. Denerwowało mnie miasto i dom. Ten domowy porządek. I rodzice decydujący za mnie. Tata wymarzył, bym została pielęgniarką. Spróbowałam. W szkole pielęgniarskiej wytrzymałam rok. Udawałam, że chodziłam na zajęcia, a tak naprawdę zwiedzałam osiedla. Po czasie wyszło na jaw. Tata wparował do mojego pokoju i bez złości rzucił:
– Zabrać twoje papiery ze szkoły?
– Tak.
Co dalej? Na pewno nie matura. Jeszcze trafiłabym do biura, została księgową jak tata. Zdziwi się pan, ale wybrałam zawodówkę, profil stolarski. Zbijałam stoły, szafy, łóżka. Pociągał mnie zapach drewna i fizyczna praca. Zdałam egzamin, zatrudniłam się w fabryce mebli w Świdnicy. Wreszcie pożegnałam Jaworzynę!
Poczekałam, aż tata wyjechał do sanatorium. Wtedy spakowałam manatki i zwiałam.
Na krótko. Praca na akord i małe zarobki – to nie dla mnie. Zwolniłam się. Tata podłamany. Nie krytykował. Zamiast tego rzucał znakami zapytania: – Co chcesz w życiu robić? Masz plany?
Miałam, ale były moją tajemnicą. Od jakiegoś czasu wertowałam ogłoszenia w gazetach. Tam znalazłam ofertę przędzalni czesankowej z Jeleniej …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Imiona dzieci i niektóre szczegóły z ich życia zostały zmienione. Reportaż ukazał się w styczniowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (01/2019) pod tytułem Dom przy Zielonej.