Wersja audio
W ostatnich miesiącach nad Facebookiem zgromadziły się czarne chmury. Zaczęło się jeszcze przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi w listopadzie 2016 roku, kiedy serwis został oskarżony o nadmierne promowanie treści liberalnych w funkcji trending topics (specjalnie w tym celu zatrudnieni redaktorzy dobierali treści z głównych mediów na tematy najchętniej udostępniane i komentowane przez użytkowników w Stanach Zjednoczonych).
Redaktorów zwolniono, a ustalanie, które tematy są wiodące, powierzono neutralnym, zdawałoby się, algorytmom. Jednak kryzys nie został całkowicie zażegnany. Zaraz po wyborach serwis BuzzFeed opublikował analizę pokazującą, że dwadzieścia najpopularniejszych nieprawdziwych informacji związanych z kampanią prezydencką w 2016 roku (jak rzekome poparcie kandydatury Donalda Trumpa przez papieża Franciszka) dotarło do znacznie większej liczby odbiorców na Facebooku niż dwadzieścia najpopularniejszych newsów z uznanych mediów.
Oskarżenia, że Facebook sprzyja rozprzestrzenianiu fałszywych wiadomości, zostały dodatkowo spotęgowane przez doniesienia dotyczące możliwego wpływu Rosjan na kampanię prezydencką. Opłacone przez nich reklamy miały dotrzeć do ponad stu dwudziestu milionów użytkowników (Facebook początkowo podawał „jedynie” dziesięć milionów). W efekcie problem rozpowszechnianych na platformie fake newsów i treści promujących nienawiść zaczął być szerzej dostrzegany. Pojawiły się poważne oskarżenia, że fałszywe wiadomości głoszone poprzez Facebooka w istotny sposób przyczyniły się do wybuchu przemocy wobec Rohingjów w Mjanmie. Najnowsza odsłona kryzysu dotyczy braku nadzoru nad danymi użytkowników, który sprawił, że firma Cambridge Analytica pozyskała dane ponad osiemdziesięciu siedmiu milionów osób – …