Wersja audio
Przez śmierć wołam Aleksandra Wata, by znów pisał dla mnie: „…i twarz mojej żony. Jej oczy na wieki wieczne amen”. Przez śmierć i czas wołam Lejba Szura, przez śmierć i czas, bo w miejscu jestem niedalekim, przy ostatniej ścianie małego getta, w bramie przy ulicy Złotej. Byłem u siostry nieopodal, karmiłem kota, paliłem na balkonie, a teraz przez śmierć i czas wołam Lejba Szura, który w getcie zbierał książki, żeby je ocalić, który głodując, ostatnie pieniądze wydawał na książki, który ratował rozkradane, palone w piecykach i kozach księgozbiory, a kiedy przyszło „wysiedlenie”, zrozumiał, że to wszystko na marne (ech, rozumiał przecież od początku), i się powiesił. Powiesił się otoczony tysiącem historii uwięzionych na kartkach wszelkiego rozmiaru, które spłoną i rozkruszą się w czarny pył.
Przez śmierć i czas, i błąd wołam Lejba Szura, a z nim wszystkie zebrane przez niego książki, hebrajskie, jidyszowe, polskie, niemieckie i rosyjskie, wołam przez błąd, bo doczytam później, że zbierał je raczej na Nowolipkach, na Orlej, na Lesznie, na Karmelickiej i na Ciepłej, ale przecież nie mam pewności, może też gdzieś blisko tych kilkuset ostałych się po murze cegieł jakieś litery z jakiegoś pożółkłego tomu kazały mu szepnąć w czas i w śmierć: „Dziś nie będę jadł, dziś zabiorę tę małą do siebie”.
Przez śmierć, czas i krzyki jakichś dzieci w podwórku wołam Mieczysława Jędruszczaka, który ocalił ten kawałek ceglanej ściany, gdy wyburzano okoliczne domy, który ufundował tu tablicę, który od lat 50. do śmierci kilka lat temu był opiekunem tego miejsca, tamtego czasu i tamtych śmierci.
Wołam żołnierza, grawera i historyka bez studiów, który chciał pamiętać bardziej niż inni, bardziej niż pozostali, bo – być może – rozumiał, co znaczy „pozostali”, lepiej niż inni. Wołam go przez krótki czas, bo umarł niedawno, jest moim …