Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Read and listen without limits. Log in or take advantage of our offer

Rozmowa

Daria Abramowicz. Mistrzostwa w dobrostanie

Nie da się zostać mistrzem, tyrając ślepo szesnaście godzin na dobę, bez dbania o siebie w innych obszarach, a przez pozostałych osiem myśląc o tym, co będziemy robić przez następne szesnaście. Ale nie da się też żyć dobrze, nie uznając, że czasem bywa niewygodnie, a osiąganie celów wymaga poświęceń i wysiłku. Dyskomfort nie oznacza, że miejsce, w którym jesteśmy, jest bezwzględnie złe – mówi Daria Abramowicz, psycholożka sportowa, wyróżniona tytułem Trenerka Roku 2020 za współpracę z Igą Świątek.
rysunek PAWEŁ SMARDZEWSKI
POSŁUCHAJ


Ten tekst pochodzi z wydania specjalnego „Wokół Dobrostanu”. Sprawdź pozostałe treści z tej edycji.


Zuzanna Kowalczyk: Czy to nie paradoksalne, że chcę z tobą porozmawiać o dobrostanie, gdy u ciebie jest piąta rano, właśnie wyjechałaś z Paryża po igrzyskach olimpijskich i już jesteś na kolejnym turnieju ze swoją zawodniczką?

Daria Abramowicz: Zdaję sobie sprawę, że nie są to okoliczności powszechnie kojarzące się z dobrostanem, ale sęk w tym, że również w takiej sytuacji jest on możliwy. To dobry punkt wyjścia do rozmowy o dobrostanie w dzisiejszym świecie, naznaczonym wszechobecnym napięciem, prawda?

Zwłaszcza z tobą – psycholożką sportu, znaną przede wszystkim ze współpracy z Igą Świątek, pracującą w obszarze high performance

Daria Abramowicz
(ur. 1987), psycholożka sportowa, pracująca w obszarze performance psychology ze sportowcami, trenerami, organizacjami sportowymi, sędziami oraz rodzicami zawodników w różnym wieku, zarówno w dyscyplinach indywidualnych, jak i zespołowych. Wyróżniona tytułem Trenerki Roku 2020 za współpracę z Igą Świątek.

…czyli w środowisku bazującym na maksymalizacji potencjału w warunkach podwyższonej presji. Moja praca polega na wspieraniu osób w budowaniu adaptacyjnych strategii osiągania dobrostanu w sytuacji zwiększonego napięcia i presji. Byłabym więc niewiarygodna, gdybym, próbując nauczać innych, sama nie potrafiła z tych strategii korzystać – dlatego możemy rozmawiać o dobrostanie nawet o piątej rano (śmiech). Zresztą w życiu każdego przychodzą takie chwile, kiedy go brakuje. Nie możemy go osiągnąć i to też jest okej, takie jest życie. Pytanie, jak długo to trwa i co z tym zrobimy. Czy mamy narzędzia i zasoby, by wrócić do miejsca dobrostanu, odzyskać go po wzmożonej mobilizacji.

Infuture.institute przygotował ostatnio raport, w którym wskaźnik dobrostanu, rozumianego jako poczucie zadowolenia ze swojego życia, określono w odniesieniu do sześciu zakresów: zdrowia fizycznego, zdrowia psychicznego, wewnętrznego spokoju, komfortu życia, relacji z innymi i kontaktu z naturą. Mordercze treningi i ciągłe przełamywanie swoich ograniczeń kojarzą się z czymś całkowicie przeciwnym.

Zgoda, high performance z założenia wiąże się z dyskomfortem. W sporcie jest to dyskomfort przede wszystkim fizyczny, wynikający z treningu, przekraczania granic i możliwości ciała oraz dążenia do doskonałości w danej dyscyplinie. Pojawia się też dyskomfort poznawczy, związany z nieustanną potrzebą utrzymywania koncentracji, podejmowania decyzji, rozwiązywania problemów i wielu innych aspektów pracy z uwagą czy pamięcią, ale też „wychodzenia poza strefę komfortu”.

To słynne dzisiaj hasło, stosowane w korporacjach, nieco się wytarło, ale ma głęboki sens o tyle, że właśnie wtedy, gdy wyprowadzamy się z miejsca, w którym jest nam ciepło i wygodnie, jesteśmy często w stanie poszerzać swoje możliwości. Wtedy jednak pojawia się też dyskomfort emocjonalny. W sporcie nieustannie mierzymy się z uczuciem porażki, frustracją, smutkiem, złością, rozczarowaniem i całą paletą trudnych emocji, które odczuwamy zarówno podczas treningów, jak i sportowych rywalizacji. A na to wszystko kładzie się cieniem dyskomfort społeczny, jako że sportowcy funkcjonują w określonej sieci relacji i obciążeń zewnętrznych.

Na przykład spędzają więcej czasu ze swoją trenerką niż z rodziną i przyjaciółmi.

Właśnie. Dobrym przykładem są tenisiści, bo to osoby dobrowolnie zatrudniające ludzi do tego, by mówili im, co mają robić. I najczęściej to są rzeczy, których wcale nie chcą zrobić ani usłyszeć. Zawodnik staje się pracodawcą dla ludzi, z którymi spędza nawet ponad trzysta dni w roku. I z tymi ludźmi, którzy czasami wiedzą o nim więcej niż jego własna rodzina, żyje bardzo intensywnie, w warunkach wysokiego poziomu stresu. Na to nakłada się jeszcze czynnik kulturowy, związany choćby z tym, jak dany sport jest finansowany, czy sportowiec ma możliwość komfortowego uprawiania swojej dyscypliny, czy – jak niektórzy, nawet najwięksi polscy mistrzowie – musi równolegle pracować na etacie, w jaki sposób był przez sport wychowywany, jak definiowano sukcesy i porażki…

I tym zajmuje się psychologia wykonania (performance psychology)?

Tak, począwszy od wewnętrznych aspektów związanych z przekonaniami, emocjami, definicjami, przez aspekty relacyjne, na przykład wychowania przez sport, kończąc na ujęciu environmental mastery, czyli całego otoczenia, które na ten sport wpływa, a które różni się w zależności od długości i szerokości geograficznej.

Na czym polegają te różnice?

Inaczej sport kształtuje pasje w Stanach Zjednoczonych, gdzie uprawianie danej dyscypliny zapewnia stypendia na uniwersytetach. Inaczej w krajach Skandynawii czy w Kanadzie, gdzie wychowanie fizyczne uznaje się za najważniejszy filar zdrowia i na receptach przepisuje aktywność. Jeszcze inaczej tam, gdzie inwestuje się duże pieniądze w sport profesjonalny, choćby w krajach Półwyspu Arabskiego czy w Chinach. Różne są systemy motywacji i okoliczności, w jakich sportowiec się rozwija. To wszystko nie pozostaje bez znaczenia dla późniejszej pracy mentalnej z zawodnikiem. Niemniej, jak to mówią, sport to zdrowie dopóty, dopóki nie uprawia się go profesjonalnie – czyli dopóki nie staje się źródłem utrzymania i głównym, przeważającym elementem tożsamości.

I nie mówimy tylko o zdrowiu fizycznym. Twoją najbardziej znaną współpracą jest ta z Igą Świątek – choć pracujesz z wieloma zawodniczkami i zawodnikami różnych dyscyplin, w tym, jak wiemy od niedawna, również ze złotą medalistką olimpijską we wspinaczce Aleksandrą Mirosław. I Iga, i Aleksandra podkreślają znaczenie waszej współpracy w osiąganych przez nie wynikach. To na fali ich sukcesu coraz częściej wspomina się dziś o roli psychologii w sporcie. To coś nowego?

Z pewnością coraz więcej wiemy i mówimy o zdrowiu psychicznym w sporcie oraz we wszelkich dziedzinach high performance. I to bardzo dobrze, ale mam obawy dotyczące tego, czy społecznie nie jesteśmy coraz bliżej przeterapeutyzowania. Zaczęliśmy przykładać tak dużą wagę do obecności psychologii i psychoterapii w naszym życiu, że nierzadko zakładamy, iż sama świadomość naszych problemów powinna nas leczyć i wspierać. Tymczasem to nie obecność psychologii w sporcie jest niezbędna, ale praca wykonywana w tym zakresie przez sportowców, trenerów, rodziców, działaczy i inne osoby z tego środowiska. Istotne są też okoliczności zewnętrzne, czyli choćby to, jak organizowane są turnieje, z jaką intensywnością, jak dużą swobodę ma zawodnik.

Sport to zdrowie dopóty, dopóki nie uprawia się go profesjonalnie – czyli dopóki nie staje się źródłem utrzymania i głównym, przeważającym elementem tożsamości.

Pamiętam igrzyska w Rio de Janeiro w 2016 roku, gdy bardzo dużo mówiliśmy o znaczeniu treningu mentalnego w sporcie, budowaniu skrzynki z narzędziami, które mają pomóc maksymalizować potencjał, i patrzyliśmy z podziwem choćby na Michaela Phelpsa [28-krotnego medalistę olimpijskiego w pływaniu – przyp. red.]. A później on wyznał, że przez wiele lat zmagał się z depresją i uzależnieniami, miewał myśli samobójcze, i dopiero lata pracy, włącznie z pobytami w ośrodkach terapeutycznych, pozwoliły mu stanąć na nogi. Pamiętam, jak powiedział, że igrzyska w Rio, któreś z kolei w karierze tego najbardziej utytułowanego olimpijczyka, to pierwsze zawody, w których popłynął w zdrowiu.

Tamto wyznanie zmieniło narrację – zaczęliśmy coraz więcej mówić o zdrowiu psychicznym w sporcie, czyli nie tylko o leczeniu zaburzeń psychicznych, ale także o dbaniu o dobrostan czy budowaniu wspierającego środowiska. Dziś jesteśmy w takim miejscu, w którym trochę mitologizujemy znaczenie psychologii w sporcie, podobnie jak w biznesie – i dlatego warto pamiętać o tym, że prawdziwa praca zaczyna się tam, gdzie kończą się warsztaty, wykład czy sesja.

To dobrze brzmi, ale jak w praktyce pomyśleć o sporcie czy biznesie high performance nie jako o obszarach nastawionych na efekt? Nikt przecież nie daje medali za dobre chęci.

Ale teraz lepiej rozpoznajemy to, że coraz więcej osób nie wytrzymuje napięć i obciążeń związanych z pracą na wysokim poziomie. Dlatego być może warto przedefiniować sposób, w jaki określamy ten poziom. Mam tu na myśli korporacje, międzynarodowe firmy, a także mniejsze przedsiębiorstwa. Zarządy, w tym organizacje sportowe, zaczynają dostrzegać, że dzieje się coś niedobrego, więc próbują wprowadzać zmiany, na przykład możliwość współpracy z psychologami czy psychoterapeutami, choć te nie odbywają się zazwyczaj z automatu.

Ale my, środowisko psychologów sportu, grzmimy, że to zbyt mało, że potrzebne są przeobrażenia na poziomie kultury organizacji, na poziomie celów. Jeżeli pracownicy nie będą zdrowi, firma nie osiągnie żadnego celu finansowego. Nie przetrwa kolejnego kryzysu, nie zrealizuje celu. Odwróciły nam się priorytety. W kontekście sportu dobrą przestrzenią do wprowadzania zmian są igrzyska olimpijskie, w których uczestniczą przedstawiciele większej liczby krajów niż w zjeździe Organizacji Narodów Zjednoczonych. To tam powinny się wykuwać standardy i praktyki bardziej sprzyjające dobrostanowi.

Na igrzyskach w tym roku furorę zrobiła gimnastyczka Simone Biles, która otwarcie mówiła o kryzysie zdrowia psychicznego i o tym, że musiała na jakiś czas wycofać się z zawodów, żeby o siebie zadbać.

Simone Biles pokazała, że zadbanie o swoje zdrowie psychiczne może się też wiązać z tym, że czasami trzeba odpuścić, z czegoś rezygnować. Wtedy sport w pewnym sensie musi zejść na dalszy plan, mimo że był do tej pory najważniejszym elementem, budulcem naszej tożsamości. Istotne jednak, żebyśmy zdawali sobie sprawę z tego, że choć dobrostan powinien być fundamentem i czymś nadrzędnym, nie oznacza to, że mamy całkowicie ignorować dyskomfort.

Dyskomfort, który niosą za sobą nasza pasja i chęć osiągnięcia celów – sportowych, biznesowych czy edukacyjnych – jest wbrew pozorom czymś, co można, a nawet należy pogodzić z troską o dobrostan i zachowanie zdrowia. W tym sensie dobrostan staje się narzędziem do osiągania naszych celów. Zawsze bardzo zachęcam, żeby nie pozostawał on tylko narzędziem, ale również równoległym celem. Zwłaszcza że kariera sportowa czy jakakolwiek inna, jednak sportowa w szczególności, niezależnie od tego, jak długa, piękna i obfitująca w sukcesy, jest tylko wycinkiem życia.

Znana tenisistka Naomi Ōsaka, która również zasłynęła między innymi z otwartego mówienia o swoim kryzysie zdrowia psychicznego, powiedziała kiedyś: „Wszyscy mnie znają wyłącznie z bycia tenisistką, więc kim jestem, jeśli dobrze nie gram?”.

Albo Céline Dion w ostatnim dokumencie Jestem Céline Dion, w którym powiedziała, że jest jak jabłoń, która daje jabłka, i ludzie stoją w kolejce po to, żeby je otrzymać. Jeżeli nie może dawać tych jabłek, bo na przykład choruje, to nie ma sensu, żeby ludzie stali w kolejce. Kiedy film miał premierę, ktoś krzyknął z widowni, że jest tu dla jabłoni, nie dla jabłek. Céline wtedy całkowicie się rozkleiła. Zresztą trudno chyba w ostatnich tygodniach o większą inspirację niż jej występ na ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich, po dramatycznych przejściach, które były jej udziałem.

Sport zawodowy wydaje się jednak o tyle szczególny, że jest tylko – i aż – epizodem z życia. I to bardzo trudne, aby się w tym poruszać, zwłaszcza w skali całego życia, ponieważ kiedy kariera sportowa trwa, staje się podstawowym elementem tożsamości, bardzo często kształtowanym od wczesnych lat dziecięcych. Szczególnie u nas, bo my naprawdę wcześnie wprowadzamy specjalizację i rywalizację w rozwoju sportowym.

To znaczy?

Pamiętam scenę z pewnych zawodów sportowych, podczas których na trybunach usłyszałam rozmowę mamy z ośmioletnim dzieckiem: „Mamo, jutro idziemy na piłkę ręczną, ale czy w czwartek możemy pójść na piłkę nożną? Ja bym chciała, bo tam idzie Krzysiu, mogę iść z chłopakami?”. I mama odpowiedziała, że nie może robić wszystkiego, musi się zdecydować, który sport trenuje. Pomyślałam wtedy, jak problematyczne jest wprowadzanie takich wzorców w tak wczesnym wieku. To często obraca się w późniejszych latach przeciwko dzieciom.

W jaki sposób?

Coraz częściej piszą do mnie rodzice siedmioletnich dzieci, że szukają wsparcia w zakresie treningu mentalnego dla dziecka, które profesjonalnie uprawia sport. Bo ono planuje zostać gwiazdą sportu. To nie jest dobry kierunek ani w budowaniu zdrowej kariery, ani w prowadzeniu satysfakcjonującego życia, bo wtedy rozwój dziecka jest nastawiony na rozwój sportowca, nie dziecka w jego pełnej złożoności i wielowarstwowości. W takiej sytuacji w ogóle trudno mówić o jakimkolwiek dobrostanie. Nie pomaga fakt, że nieodłącznym elementem sportu jest myślenie nastawione na wynik. Cel wynikowy w jakiś sposób weryfikuje naszą pracę, ale nie musi weryfikować naszego człowieczeństwa. Wychowanie przez sport pełni jednak zupełnie inne funkcje.

Ale jednocześnie ci, którzy odnieśli sukces, najczęściej trenowali od najmłodszych lat. Sukces kojarzy nam się z poświęceniem i pełnym zaangażowaniem, ciężką pracą – to się da pogodzić z dobrostanem?

Dążenie do mistrzostwa nie wyklucza dobrostanu. Istotne jest to, żeby rozwijać zdrową pasję, czyli przekonanie, że to, co robię, jest tym, co rzeczywiście chcę robić, i że to ze mnie jakoś wynika, nie jest mi narzucone. W ten sposób łatwiej zadbać o równowagę i budować poczucie dobrostanu. W Kanadzie funkcjonuje teraz rządowy program Long-term Athlete Development. Jednym z jego założeń jest wprowadzanie późniejszej specjalizacji w sporcie (około trzynastego, czternastego roku życia) i dawanie szansy młodym ludziom na odkrywanie różnych form aktywności fizycznej, po to, by zobaczyć, które cechy motoryczne dane dziecko ma najlepiej rozwinięte, ale też co mu najbardziej pasuje.

Przeczytaj też: Jak odzyskać WF dla dziewczynek?

Celem jest zwiększenie szansy na stworzenie zdrowego i aktywnego fizycznie społeczeństwa. Bo jeśli ludzie mają dobre skojarzenia z ruchem, to chętnie uprawiają sport, są zdrowsi, państwo ponosi mniejsze koszty, choćby w zakresie zdrowia publicznego. A oprócz tego z tej dużej grupy osób, którym w dzieciństwie aktywność fizyczna zostanie przedstawiona w różnych, kolorowych, fajnych formach, wyłoni się jakiś odsetek sportowców profesjonalnych, którzy, jak zakładają Kanadyjczycy, wybiorą swoje dyscypliny właśnie na podstawie tego, co poznali bardzo wcześnie i co będzie prawdziwie ich.

A jak będzie ich, to…?

To później, kiedy przyjdzie kryzys – a w sporcie profesjonalnym zawsze przychodzi: czasami to kontuzja, innym razem konflikt z trenerem, kłopoty z finansowaniem czy dotkliwe porażki – zdrowa pasja najczęściej pozwoli go przezwyciężyć. Mamy też dyscypliny wczesnej specjalizacji, jak choćby gimnastykę czy pływanie, ale ważne jest, jak sportu – czy wszelkiej innej specjalizacji – uczymy. Czy chodzi nam tylko o sport, czy też o funkcjonowanie w grupie rówieśniczej, godzenie pasji z edukacją, naukę identyfikacji, wyrażania i interpretowania trudnych emocji, na przykład akceptowania porażki.

Sportową drogę warto budować w akceptacji tego, że będzie ciężko, że bywają momenty, gdy jest krew, pot i łzy, a dyscyplina oznacza wolność, nie przymus, jak mówi Sally Jenkins, autorka bardzo dobrej książki The Right Call: What Sports Teach Us About Work and Life (Właściwa decyzja. Czego sport uczy nas o pracy i życiu). Jasne, na początku zmuszamy się do robienia różnych rzeczy, żeby osiągać jakieś cele, ale z czasem staje się to dla nas trochę łatwiejsze, bo wtapia się w naszą codzienność. I wtedy łatwiej znajdować przestrzeń do zabawy i radości z tej aktywności.

Kiedy pracujesz z Igą Świątek, jeździcie z turnieju na turniej, z kraju do kraju – macie tę przestrzeń?

Jest ciężko, przed turniejem mamy zazwyczaj dwa treningi dziennie. Godzina na siłowni, potem półtorej godziny na korcie, po południu jeszcze godzina na korcie, fizjoterapia, odprawy – a uwierz mi, że mimo to można znaleźć czas na to, żeby zjeść coś dobrego, posłuchać ulubionej muzyki, pójść wieczorem do znajomych… Zamiast przeglądać w hotelowym pokoju TikToka czy Instagram, można przejść się w fajne miejsce, gdzie będzie piękny zachód słońca. Zadbać o różne wymiary naszego życia, które wymieniłaś na początku jako filary dobrostanu, nawet jeśli proporcjonalnie będzie to w momentach mobilizacji mniej czasu niż ten przeznaczony na trening i mecze.

Zwłaszcza że dobrostan to coś zmiennego w czasie, nie jest dany raz na zawsze – niezależnie od tego, czy mowa o trudach sportu zawodowego, czy codziennego życia, w którym wszyscy mamy okresy mobilizacji, wyzwań, nagromadzenia obowiązków.

Powiem więcej: dobrostan nie jest tylko narzędziem do tego, żeby osiągać cele, ale źródłem, które nas zasila i umożliwia nam sprostanie momentom mobilizacji, nieodłącznym w dążeniu do mistrzostwa. Jeżeli nie masz zatankowanego paliwa w czterech głównych zbiornikach – poznawczym, emocjonalnym, fizycznym i społecznym – nie będziesz w stanie osiągać tego, czego pragniesz, czy to w sporcie, czy w każdej innej pracy lub pasji. To paliwo umożliwia ci wchodzenie w strefę dyskomfortu i przetrwanie w niej. Zasila cię tu i teraz, ale też na przyszłość – i w tym sensie jest fundamentem.

Mam wrażenie, że takie ujęcie rozsadza głośną ostatnio dyskusję o work-life balance, w której mamy dwie skrajne perspektywy: mit szesnastogodzinnego dnia pracy jako warunku sukcesu oraz przekonanie, że życie toczy się wyłącznie poza pracą. Czyli sukces nie oznacza zarzynania się w pracy, ale też napełnianie swojego baku innymi zasobami, aby osiągać swoje cele?

Tak. Pracuję z osobami, które w pewnym sensie budują swoją tożsamość na tym, czym się zajmują zawodowo, i staram się przyglądać temu, czym jest życie postawione w opozycji do pracy, bo tak naprawdę te dwie przestrzenie się zazwyczaj przenikają. Czy aby na pewno praca wyklucza życie? Ale też czy aby na pewno życie wyklucza zaangażowanie w pracę i osiąganie mistrzostwa w danej dziedzinie? Nie da się zostać mistrzem w jakiejkolwiek dyscyplinie, tyrając ślepo szesnaście godzin na dobę i nie dbając o siebie w innych obszarach, a przez pozostałych osiem myśląc o tym, co będziemy robić przez następne szesnaście. Ale nie uda się też żyć dobrze, nie uznając, że czasem bywa niewygodnie, a osiąganie celów wymaga poświęcenia i wysiłku. Dyskomfort nie oznacza, że miejsce, w którym się znajdujemy, jest bezwzględnie złe.

Przeczytaj też: Czy jesteśmy swoją pracą?

To jak rozpoznać, kiedy dyskomfort jest po prostu nieodłącznym elementem działania, a kiedy informuje nas o czymś ważnym, domagającym się zmiany? Chodzi o to, czy dane wybory i sytuacje są nam narzucane z zewnątrz, czy motywowane wewnętrznie?

Odeszliśmy już od przekonania, że tylko motywacja wewnętrzna jest super, a ta zewnętrzna jest słaba, bo nie ma niczego złego w tym, byśmy byli motywowani chęcią osiągnięcia pewnego statusu czy pułapu finansowego lub zdobywania medali czy popularności. Jednak bez pasji, która pozwala wzmacniać siłę psychiczną i determinację, jest to na pewno trudne.

Podczas igrzysk dużo mówiłaś w wywiadach o presji. O tym, jak problematyczne jest nazywanie sportowca „skarbem narodowym”, mówienie ulubionemu zawodnikowi, żeby zdobywał medale „dla swoich fanów”. Gdzie przebiega granica między wsparciem – kibica czy bliskich – a wywieraniem presji, która staje się bardziej przeszkodą niż pomocą?

Nigdy wcześniej sportowcy, szczególnie ci najwięksi, nie byli na takim piedestale, nie mieli aż takiej popularności, a to może dodawać skrzydeł, ale też bardzo blokować.

Dla sportowców duże oczekiwania zewnętrzne, szczególnie w postaci wielkich słów i kwantyfikatorów, są trudne do udźwignięcia. Sport wzbudza duże emocje, zawodnicy występujący w barwach narodowych są postrzegani jako przedstawiciele nie siebie, ale danego kraju, i to niektórym daje poczucie, że mogą sportowca ostro krytykować, jeśli nie sprosta ich oczekiwaniom. Funkcjonujemy do tego w zwiększonej presji między innymi przez dynamiczny rozwój mediów społecznościowych, w których każdy może wyrazić opinię na każdy temat. Dla sportowców, w ogóle dla osób publicznych, jest to bardzo trudne. Wymaga dużej pracy nad wewnętrznym światem emocji i przeżyć, aby oddzielać te głosy od własnych motywacji i samooceny. Nigdy wcześniej sportowcy, szczególnie ci najwięksi, nie byli na takim piedestale, nie mieli aż takiej popularności, a to może dodawać skrzydeł, ale też bardzo blokować. Porażki stają się jeszcze boleśniejsze, bo sport stał się bardziej publiczny. Naszym – sportowca i jego zespołu – zadaniem jest zatem to, żeby się w tym świecie jakoś odnaleźć.

Dlatego myślę, że rozmowa o dobrostanie w sporcie jest dobrą soczewką do rozmowy o dobrostanie w ogóle, bo przecież niemal wszyscy żyjemy dziś bardziej publicznie – mamy więcej okazji do porównywania się z innymi, częściej jesteśmy narażeni na zawistne opinie.

Właśnie dlatego staram się pokazywać klientom, że choć sport jest niezwykle ważną częścią ich życia, to oni jednak nie są swoim sportem. Że zwycięstwo lub niepowodzenie w rywalizacji sportowej nie definiuje ich jako ludzi. I to proste zdanie stanowi bardzo często oś, jeden z fundamentów pracy, którą wykonujemy w psychologii sportu. Poddając się w pełni ocenie społecznej i presji, można przegrać bitwę o to, co o sobie myślimy czy wiemy, kim jesteśmy – nie jako osoby publiczne, ale jako osoby po prostu. Czy to, co mówi o nas otoczenie, społeczeństwo, jest tym, co myślimy o sobie? To, co myślę o sobie, wynika właśnie z osobistego systemu przekonań oraz wewnętrznego świata emocji i przeżyć.

A to nie jest dylemat dla psychologa sportu? Wyobrażam sobie sytuacje, w których trudno rozsądzić, co powinno być teraz nadrzędnym celem – lepszy wynik na korcie, macie, boisku czy lepsza forma psychiczna.

To zależy od tego, jaki cel współpracy ustalimy z zawodnikiem, czyli od konceptualizacji i definicji celów. Kiedy przychodzą do mnie sportowcy, coraz częściej mówią o zdrowym, jakościowym życiu, nie tylko o wynikach. Sami rozumieją, że jeżeli zadbają o swoją formę psychiczną, łatwiej im będzie wykonywać pracę, która pozwoli im osiągać rezultaty, do których dążą.

Przeczytaj też: Rezyliencja: jak mądrze reagować na wyzwania

To zależy też od mnóstwa czynników: od bazowego poziomu zasobów, od tego, czy na przykład ktoś dzwoni i mówi: „To są moje ostatnie mistrzostwa świata, chcę się do nich przygotować i zrobić mic drop, chcę medal i jestem gotowy wszystko temu podporządkować”; czy zawodnik jest na początku kariery i ważne jest zadbanie o całościowe zdrowie, odnalezienie się w systemie sportu zawodowego w długiej perspektywie. Kariera jest najczęściej maratonem, nie sprintem. Dlatego tak ważna z mojej strony jest elastyczność i adaptacja do tego, z kim pracuję, w jakich okolicznościach i z nastawieniem na jakie cele.

Istnieje też przekonanie, że rolą psychologa sportu jest wzięcie w karby emocji zawodnika – czyli założenie, że emocje są przeszkodą na drodze do osiągnięcia celu.

Otwierasz puszkę Pandory (śmiech). Bo cały czas mamy w sporcie stereotyp, że jeśli płacze lub złości się kobieta, to znaczy, że nie potrafi kontrolować emocji, jest rozregulowaną histeryczką. A kiedy płaczą mężczyźni, są wrażliwcami pokazującymi swoją ludzką stronę. Jak mężczyzna okazuje złość lub gniew, na przykład rzucając piłką, popychając przeciwnika albo rozbijając rakietę, to okazuje tak zwaną – to jedno z moich „ulubionych” pojęć – sportową złość. Co to w ogóle jest „sportowa złość”? Oczywiście trzeba rozróżnić, o jakich emocjach mowa i w jakiej sytuacji. Nie jest to czarno-białe. Są takie momenty, kiedy emocje nie są potrzebne. Chcemy je schować do szuflady, na chwilę, bo na przykład wychodzimy na basen, stadion, boisko, kort, żeby wykonać robotę. Ale emocje po tej pracy są jak najbardziej wskazane i potrzebne.

Mam wrażenie, że po igrzyskach w Paryżu, na których Iga Świątek zdobyła brązowy medal, głównym tematem w mediach były jej łzy po przegranej walce o złoto.

Cały czas mamy w sporcie stereotyp, że jeśli płacze lub złości się kobieta, to znaczy, że nie potrafi kontrolować emocji, jest rozregulowaną histeryczką. A kiedy płaczą mężczyźni, są wrażliwcami pokazującymi swoją ludzką stronę.

Tak, na igrzyskach często pojawiało się pytanie: Czy nie za dużo tych łez [po przegranym meczu Świątek z Qinwen Zheng, który zamknął jej drogę po złoty medal – przyp. red.]? Czy na pewno tyle można? Czy tak się powinno? Po pierwsze, nie wyobrażam sobie takich samych reakcji na łzy po przegranym meczu męskiego zawodnika. A po drugie, regulacja i wyrażanie emocji, a nie ich kontrolowanie, powstrzymywanie i upychanie, jest fundamentem naszego zdrowego funkcjonowania. Każdego z nas, nie tylko sportowca. Rzecz w tym, że u sportowców afekt często jest po prostu silniejszy, dlatego że zazwyczaj dużo dłużej i częściej funkcjonują w dużym napięciu. I spore emocje mogą wzbudzać zarówno doświadczenia trudne, negatywne, jak i te pozytywne. Ważne, żeby znaleźć zdrowe, adaptacyjne strategie regulacji emocji, które będą skuteczne, czyli pozwolą nam funkcjonować i realizować cele.

Mam wrażenie, że to wynika z tego, jak ludzie źle rozumieją pojęcie odporności psychicznej. Nie polega ona przecież na tym, że nie przeżywam emocji.

Albo że jestem robotem, od którego się wszystko odbija. Że nie mam inteligencji emocjonalnej. Że nie ma takiej trudności, której nie pokonam. Albo że skoro dysponuję wiedzą psychologiczną, to mam na wszystko odpowiedź i narzędzia, i ze wszystkim zawsze sobie poradzę. To dużo bardziej złożony proces. Wszyscy jesteśmy ludźmi i zdarzają się sytuacje, w których nawet najwięksi mistrzowie sportu nie do końca będą się odnajdywać – na przykład znajdą się w innym układzie turnieju niż zwykle lub w kadrze narodowej, doznają bolesnej kontuzji czy dotkliwej porażki. Nie poradzą sobie, okażą duże emocje. I to też jest okej. To nie oznacza słabości, ale bycie ludzkim.

Z jednej strony smuci mnie, że ciągle o tym debatujemy i musimy przypominać, że tak jest. A z drugiej – chyba jeszcze bardziej smuci mnie, że ludzie z jakiegoś powodu zaczynają myśleć, że gdy się o tym przypomina, jest to usprawiedliwianie się po porażce.

To jest też o stereotypowym obrazie zwycięzcy i takich hasłach, jak „Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz”. Już nie tylko jesteś „swoim tenisem”, ale „swoim ostatnim meczem tenisa”.

Tak, to porażające sprowadzenie siebie, swojego życia, do półtorej godziny występu. I my, jako społeczeństwo, bardzo skrzętnie podtrzymujemy te narracje, bo za tym kryje się to, czego potrzebujemy dzisiaj od sportu.

Jak w tytule książki Michała Kołodziejczyka i Anity Werner: Mecz to pretekst. Pretekst do rozładowania emocji, sublimacji wojennych popędów, narracji my kontra oni…

I dlatego z tym się nie da wygrać. Próba spełnienia tych społecznych oczekiwań jest z góry skazana na porażkę. Mikaela Shiffrin, jedna z najbardziej utytułowanych narciarek alpejskich w historii, powiedziała, że kiedyś oczekiwano od niej, żeby zaczęła wygrywać. A gdy zaczęła wygrywać, oczekiwania wzrosły i dotyczyły już tego, z jakim marginesem wygrywa. Jeżeli to nie była deklasacja, tylko zwycięstwo na przykład o 0,02 sekundy, to taka wygrana budziła już niezadowolenie i niedosyt. Jako społeczeństwo chcemy, żeby sportowcy nam coś dawali – i to coś ma być bez zmian wielkie. Jeszcze dobrze, jeśli chcemy – niektórzy wręcz żądają.

Czym jest to „coś”?

Poczuciem sukcesu. Zwłaszcza w czasach, które obfitują w negatywne, przytłaczające informacje. Szukamy światełek. Chcemy czuć, że jesteśmy częścią zwycięstwa, że też jakoś jest nasze. Stąd te odniesienia sportowców do dóbr narodowych. Nawet niekiedy z poziomu finansowania sportu, że to za pieniądze podatników sportowiec jedzie na igrzyska, więc ma to zwrócić w pozytywnych emocjach, w poczuciu dumy. Ale to oczywiście mniejszościowa postawa, nie chciałabym demonizować kibiców. To dzięki kibicom sportowcom się często chce. Są częścią sportowych doświadczeń i współtworzą wiele pięknych momentów różnych karier.

Sportowcy też bardzo lubią uczucia dumy i sukcesu, ale ważne jest, by się na nich nie koncentrować, a punkt ciężkości przenieść na standard pracy, który być może te uczucia przyniesie – jeżeli dobrze wykonają swoje zadanie i odpowiednio ułożą się różne okoliczności, również te, na które nie ma się wpływu.

Nie ukrywajmy – kibice bywają też okrutni. Słynne memy o Robercie Lewandowskim, którego z pozycji głównego polskiego sportowca zdeklasowała „gówniara z paletką”. Wyobrażam sobie, że dla Igi to wcale nie było wspierające – pokazuje, co czeka każdego sportowego idola, gdy jego popularność trochę osłabnie.

Sportowiec zawsze będzie patrzył na to z perspektywy drugiego sportowca, bo wie, jak to jest przegrać i być zmuszonym do konfrontacji z zawiedzionymi oczekiwaniami. To zupełnie inny poziom współodczuwania czy empatii.

Ty też byłaś zawodową sportowczynią, później trenerką. Jako młoda dziewczyna zajmowałaś się żeglarstwem. Te doświadczenia pomagają lepiej rozumieć emocje i motywacje sportowców?

Myślę, że istotne było to, że jako dziecko miałam szansę próbować różnych rzeczy. Moi rodzice wysyłali mnie na angielski, kiedy miałam pięć lat, podobnie na zajęcia z tańca towarzyskiego, które były moją pierwszą formą aktywności fizycznej. To były czasy, gdy już z przedszkola wchodziło się do różnych sekcji sportowych. Chciałam zdawać egzaminy do klasy sportowej, bo lubiłam biegać. Potem przyszło żeglarstwo, bo mieszkaliśmy niedaleko jeziora, ale z początku fascynowało mnie wiele dyscyplin i aktywności. Aż w czwartej klasie nauczycielka wychowania fizycznego powiedziała mi, że muszę się wreszcie zdecydować, co chcę robić. Czy biegać, czy żeglować.

Zirytowało cię to?

Bardzo. Zgodnie z moim temperamentem oburzyłam się i powiedziałam, że w takim razie więcej biegać nie będę, zacznę żeglować. A potem przyszło życie. To była przygoda, która trwała do osiemnastego roku życia, aż pojawiła się kontuzja, właściwie uraz – spadłam z przyczepy, pakując sprzęt po regatach. To pozornie niegroźne zdarzenie skutecznie zamknęło moją drogę sportową i było bardzo wymagającym dla mnie momentem. Więc gdy pojawiła się szansa, żeby spróbować sił jako trenerka, pozostając w sporcie, który był podstawowym elementem mojego „ja” i wielką pasją, zgodziłam się od razu. Zrobiłam niezbędne uprawnienia i okazało się, że bardzo się w tej roli odnajduję. Pracowałam jako trenerka w żeglarstwie przez dziesięć lat, cały czas się ucząc i szkoląc. Studiowałam na Akademii Wychowania Fizycznego, później zrobiłam dyplom z psychologii.

Skąd ten przeskok?

Jeszcze jako młoda żeglarka miałam poczucie, że nikt mi nie jest w stanie do końca wytłumaczyć, co się ze mną dzieje, gdy na przykład mam blackout po starcie i nie pamiętam, co się wydarzyło na początku wyścigu. Albo jak działa stres w trakcie rywalizacji. Wiedziałam z doświadczenia, jak to jest, kiedy przychodzi gigantyczny sukces, a potem spadanie ze szczytu albo kiedy ulegnie się kontuzji, ale chciałam to zrozumieć na głębszym poziomie kierujących nami mechanizmów. To nie był czas powszechnego dostępu do źródeł, do literatury, jak dziś.

Dzięki nauce psychologii i własnej terapii udało mi się zintegrować i uporządkować swoje doświadczenia. I bardzo ubolewam nad tym, że z powodu braku ustawy psychologowie nie mają obowiązku przejścia własnej terapii, zanim rozpoczną praktykę zawodową. Uważam, że odbycie terapii było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu osobistym i zawodowym oraz że bez niej nie byłabym tak skuteczna w swojej pracy.

Jakie ryzyko dla psychologa sportu wiąże się z tym, że nie odbył własnej terapii?

Choćby projektowanie swoich doświadczeń i emocji na klienta. Jeśli nie miałabym przepracowanego doświadczenia mojej kontuzji, nie mogłabym w pełni profesjonalnie oddzielić rozmowy na temat kontuzji zawodnika od własnych wspomnień. Mogłabym angażować się emocjonalnie w niebezpiecznym stopniu. Zrozumienie siebie i swoich przeżyć jest absolutną podstawą w pracy z innymi ludźmi.

Do bycia później na pierwszej linii frontu z zawodnikiem?

Oj nie, my nie jesteśmy na pierwszej linii frontu. Kiedy sportowiec wychodzi na bieżnię czy na kort, musi zdecydować, ile wykorzysta z tego, co dostał od swojego zespołu. Na korcie czy boisku jest ostatecznie sam – jeśli to sport indywidualny oczywiście. Istnieją dyscypliny, w których coaching jest bardziej integralnym elementem wykonania sportowego i kontakt zawodnik–trener czy drużyna–trener jest większy, jak choćby piłka nożna; są sporty bardziej osamotniające, jak tenis. Ale nigdy nie odważyłabym się powiedzieć, że jako psycholożka sportu jestem na pierwszej linii. To nie jest o mnie i myślę, że nigdy nie powinno być o sztabach ani o osobach zarządzających organizacjami sportowymi. To jest o zawodnikach. Tak powinna wyglądać zdrowa dynamika w zespole.

Dla wielu pokusa skierowania reflektorów na siebie, wejścia w rolę guru i przypisania sobie sukcesu zawodnika jest zbyt duża. Jeden ze znanych coachów, nazywający siebie trenerem mentalnym, napisał na przykład, że „zdobył złoty medal olimpijski” – choć medal zdobyła drużyna, z którą współpracował.

Nigdy nie odważyłabym się powiedzieć, że jako psycholożka sportu jestem na pierwszej linii. To nie jest o mnie i myślę, że nigdy nie powinno być o sztabach ani o osobach zarządzających organizacjami sportowymi. To jest o zawodnikach.

Widziałam relacje psychologów sportowych, którzy opublikowali w swoich mediach społecznościowych informacje razem ze zdjęciami zawodników, których przygotowywali do udziału w igrzyskach, i mam duże wątpliwości, czy wszystkie te osoby wyraziły zgodę na udostępnienie swojego wizerunku. A przecież w naszej pracy obowiązuje tajemnica zawodowa. Widziałam psychologów, którzy odważyli się diagnozować sportowca w wywiadzie, nie znając go, nigdy z nim nie rozmawiając, nie wiedząc, kim jest, jaki jest, co przeżywa, co jest absolutnie wbrew kodeksowi etycznemu tego zawodu. Widujemy tak zwanych trenerów mentalnych, którzy wykorzystują niesprawdzone i niezweryfikowane naukowo metody „pomocy”, którzy funkcjonują w tej przestrzeni z powodu braku regulacji, nad czym bardzo ubolewam.

Psychowashing w waszym obszarze wydaje się o tyle ciekawy, że praca psychologa sportu jest dużo silniej eksponowana. Nie wyobrażam sobie prezesa firmy, który o swoim sukcesie opowiada pod rękę z terapeutą.

Zasada jest prosta: o tym, czy moja praca jest eksponowana, czy nie, decyduje zawodnik, z którym współpracuję. Jeśli chce opowiadać w wywiadach o roli psychologii w jego wynikach i mieć mnie ze sobą na trybunach, to tak pracujemy. Jeśli nie – nikt w mediach nie usłyszy o mojej współpracy. Myślę jednak, że to bardzo istotne, aby ta praca w swoim służebnym charakterze z perspektywy merytorycznej pozostawała w cieniu.

Coaching wziął się jednak ze sportu – jego przełożenie na szeroko rozumiany rozwój osobisty zapoczątkowała książka W. Timothy’ego Gallweya Wewnętrzna gra: tenis. Trening mentalny w sporcie i życiu, wydana w latach 70.

To jest niestety publikacja, która zrobiła trochę złego w rozumieniu wielu elementów rozwoju. I tak wracamy do tego, od czego zaczęłyśmy – specyfika sportu jest świetnym papierkiem lakmusowym dla problemów współczesnego świata. Sport doskonale uczy znaczenia celu w życiu, uporu w dążeniu do niego. Ale można tę logikę doprowadzić do absurdu i stwierdzić, że wszystko jest kwestią determinacji. Pominąć okoliczności i sprzedawać bon moty w rodzaju sky is the limit.

Przeczytaj też: Pułapki psychowashingu

Profesjonalny psycholog sportu uczy również o ograniczeniach, o rozpoznawaniu tego, gdzie można docisnąć, a kiedy lepiej puścić. Że ciężka praca, owszem, jest filarem, ale niezbędne są stojące za nią motywacje i świadome działanie w zgodzie ze sobą i swoimi możliwościami. Gdybym była zbyt niska i szczupła, żeby żeglować w jakiejś klasie żeglarskiej, to choćbym nie wiadomo jak tego chciała i miała wszystkie zasoby świata, pewnych ograniczeń po prostu nie przeskoczę. Podobnie gdy coś zagraża naszemu zdrowiu, na przykład wykrywane są wady serca czy inne schorzenia, choćby neurologiczne – wtedy żadna determinacja nie sprawi, że wejście w sport profesjonalny będzie dla nas dobre.

Czyli nawet w sporcie, który opiera się na przełamywaniu swoich ograniczeń, sky is NOT the limit.

Ograniczeniem jest nasze człowieczeństwo. Są nim nasze predyspozycje. Dlatego odkłamujmy mit niezniszczalnego sportowca, bohatera, który przezwycięża niepowodzenia i pokonuje przeszkody jak robot. Nie istnieją takie dyscypliny czy okoliczności, w których człowiek jest w stanie przezwyciężyć wszelkie ograniczenia. A już na pewno nie będzie w stanie tego zrobić, koncentrując się wyłącznie na nich i nie dbając o swój dobrostan jako całościowego człowieka.

Nie tylko sportowca, który osiąga wyniki.

Nie tylko jednej ze swoich ról, w której odnosi sukces lub go nie odnosi. Odniesienie sukcesu to nie tylko realizacja celów, ale także zdrowie. To jest rozdział, który dziś dopisujemy do tamtych przestarzałych narracji.

Rozmowa ukazała się w wydaniu specjalnym „Wokół Dobrostanu” (2/2024) pod tytułem Mistrzostwa w dobrostanie.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00